Liverpool przechodzi kryzys tożsamości
Artykuł z cyklu Artykuły
To było 18 minut, które dały Liverpoolowi nadzieję, ale potem w szokujący sposób zniszczyły ją, co jest być może idealną metaforą dotychczasowego sezonu w wykonaniu The Reds.
Mohamed Salah wykończył akcję wręcz idealnie. To było bardzo pewne wykończenie po cudownym podaniu piętą Roberto Firmino, które dało obrońcom tytułu prowadzenie na King Power Stadium i poczucie, że zmierzają po zasłużone zwycięstwo.
I wtedy stała się katastrofa. Zegar wskazywał 67. minutę, gdy Egipcjanin strzelił gola, jednak już 10 minut później role się odwróciły, gdy VAR uznał, że Thiago sfaulował Harvey'a Barnesa na skraju pola karnego.
Uznany pomocnik pozyskany z Bayernu Monachium ma niezbyt przydatny nawyk popełniania niepotrzebnych fauli, ale jeszcze gorzej robi się, gdy popełnia je w niebezpiecznej strefie.
Tak więc nie było rzutu karnego, ale to było bez znaczenia dla Leicester. Płaskie uderzenie z rzutu wolnego Jamesa Maddisona ominęło ławę zawodników i wkręciło się do bramki przy dalszym słupku. Asystent jeszcze podniósł flagę, dostrzegając Daniela Amarteya, który ruszył w kierunku piłki z pozycji spalonej.
Wideoweryfikacja podważyła jednak decyzję asystenta, gol został uznany, a Liverpool rozsypał się w spektakularny sposób.
Drugi gol Leicester był efektem katastrofy w defensywie. Doszło do nieporozumienia pomiędzy Alisssonem a debiutującym Ozanem Kabakiem przy długiej piłce od Youriego Tielemansa. Bramkarz wybiegł z pola karnego, by oddalić zagrożenie, a 20-latek również chciał przede wszystkim wybić piłkę.
Parze udało się jedynie zderzenie się ze sobą, co pozwoliło Jamie'emu Vardy'emu wpakować piłkę do pustej siatki.
I nagle Liverpool rozsypał się. Nie było już poczucia kontroli, struktury, a każdy ruch Leicester wyglądał jakby mógł zakończyć się kolejnym golem.
Barnes powinien podwyższyć wynik na 3:1 po tym, jak dostał trochę swobody na lewej flance, jednak jego silny, płaski strzał w kierunku prawego słupka bramki The Reds został sparowany przez Alissona, który potem jeszcze świetnie wybronił dobitkę Vardy'ego.
To jednak nie ma znaczenia w obliczu tego, co stało się zaraz potem. A lepiej już nie było.
Podopieczni Brendana Rodgersa słusznie wyczuwając krew, po prostu zaczęli ponownie atakować. Barnes ruszył z kolejnym atakiem lewą stroną, wbiegł w pole karne, przymierzył i posłał piłkę w długi róg bramki.
Leicester zdobyło trzy gole w ciągu siedmiu minut, a Liverpool został pogrążony w kryzysie - kryzysie pewności, charakteru i tożsamości.
Liverpool, który podbił Europę, a następnie podbił ligę w zeszłym sezonie, już nie istnieje - został zdziesiątkowany przez kilka kluczowych kontuzji, a także mentalne oraz fizyczne zmęczenie po przyjęciu kolejnych ciosów.
Nawet gdy grają dobrze, bardzo szybko potrafią stanąć na boisku.
- Poddają się po stracie gola, to duży powód do obaw - zauważył Rio Ferdinand na antenie BT Sport.
- To był zespół, o którym się tyle mówiło - miał liderów, był silny mentalnie, odporny, krzepki. Teraz nie mają z tym nic wspólnego. Gdy wpadł pierwszy gol, stali się łatwym celem.
Tymczasem Arsene Wenger skupił się na pracy całego systemu pod nieobecność jego kluczowych elementów.
Lista obecnie kontuzjowanych piłkarzy Liverpoolu prezentuje się następująco: Virgil van Dijk, Fabinho, Diogo Jota, Joe Gomez, Joël Matip, James Milner, Ben Davies, Naby Keïta, Divock Origi i Caoimhin Kelleher.
- Stracili Van Dijka, a ich siłą było wygrywanie piłek wysoko z nim i Jordanem Hendersonem w pomocy - analizował Wenger na antenie stacji BeIn Sport.
- Cofając kapitana do obrony, stracili również to. Liverpool był bardzo efektywny, ponieważ przeciwnik utrzymywał się przy piłce krótko. Zmieniając strukturę, dali więcej czasu przeciwnikom. Zazwyczaj zdobywali piłkę wyżej i szybciej dostarczali ją do napastników.
- To była główna przyczyna ich sukcesu i - co oczywiste - ich stabilności w defensywie. Stracili trochę z tego wszystkiego.
Liverpool jest na czele zespołów o największej liczbie kontuzji, prowadzi także w klasyfikacji błędów prowadzących do utraty gola.
Wszystkie znaki firmowe tego zespołu, z punktu widzenia stylu gry i mentalności, zanikły do tego stopnia, że obecnie niewiele potrzeba, by nawet bardzo dobry występ szybko zmienił się w ruinę. Spójrzmy na mecz z Manchesterem City na Anfield w zeszłym tygodniu i na ten z Leicester.
- Graliśmy w piłkę, niemal wszystko robiliśmy całkiem dobrze, strzeliliśmy naprawdę ładną bramkę - mówił Klopp.
- Mecz był naprawdę dobry, ale wtedy straciliśmy dwa gole. Trzeci gol to było coś, czego nie lubię, bo byliśmy zbyt otwarci i mówiłem chłopakom, że to nie jest ok. Jednak w takiej jesteśmy sytuacji. Ciężkie czasy.
- Widzieliście, że próbowaliśmy wszystkiego, to nie to, że nie próbowaliśmy. Byliśmy pewni siebie i zagraliśmy świetny mecz. Punktem zwrotnym był ten pierwszy gol. Jednak bierzemy tę krytykę na siebie - ta jedna bramka za dużo zmieniła.
- Nie zareagowaliśmy dobrze, biorę to na siebie.
Co alarmujące, nawet gdy przejawiali oznaki zespołu, który znamy, The Reds potykali się - przegrali w ostatnich meczach z rywalami, notując bilans bramkowy 7-2.
Kontuzje nie odpuszczają, a pech i kiepskie decyzje tylko potęgują cały bałagan.
W walce o czołową czwórkę jest tłoczno. Liverpool już dłużej nie będzie dla siebie jedynym wrogiem - zbyt wiele rzeczy jest przeciwko nim.
Melissa Reddy
Autor: Bartolino
Data publikacji: 15.02.2021