Liverpool wciąż ma o co walczyć
Artykuł z cyklu Artykuły
Liverpool nie powinien mieć kaca po odpadnięciu z Ligi Mistrzów, a Jürgen Klopp nie musiał podnosić szczęki z podłogi z AXA Training Centre.
Oczywiście było sporo frustracji po tym jak the Reds nie dali rady odrobić straty do Realu Madryt z pierwszego meczu. Złe wykończenie kosztowało ich walkę o awans do samego końca. W tym roku nie pojedziemy do Stambułu. Oznacza to, że po raz pierwszy od sezonu 2017-2018 Liverpool zakończy sezon bez żadnego trofeum.
Analiza tego spotkania pokrywa się z odczuciami managera tamtej nocy. The Reds rozegrali swój najlepszy mecz od kilku miesięcy. W tym roku nie widzieliśmy tak dużej intensywności i szybkiego tempa jak podczas pierwszych 60 minut środowego meczu na Anfield. Hiszpanie zostali kompletnie wybici ze swojego rytmu i sposobu gry. To była ta "kontrolowana agresja" o której Klopp wcześniej wspominał.
Teraz pora to powtórzyć w 7 ostatnich meczach sezonu. Piłkarze Kloppa muszą to zrobić jeżeli chcą ugrać cokolwiek w tym ponurym sezonie, którego końca nie mogą się doczekać kibice. Margines błędu jest minimalny, a Liverpool musi na finiszu rozgrywek wyprzedzić takie zespoły jak Chelsea, Leicester czy West Ham. Poniedziałkowa wygrana nad Leeds da the Reds miejsce w TOP 4 po raz pierwszy od lutego, ale wciąż ekipa Chelsea będzie miała jeden mecz więcej do rozegrania.
Gdyby we wrześniu ktoś powiedział, że mistrzowie Anglii na koniec tego sezonu jako jedyne osiągnięcie będą mogli wpisać kwalifikację do Ligi Mistrzów to z pewnością wszyscy okrzyknęliby to totalną porażką. Jednak biorąc pod uwagę okoliczności z kryzysem w obronie z powodu kontuzji na czele to awans po raz piąty z rzędu do najbardziej elitarnych rozgrywek w Europie należy uznać za sukces.
Po wyjeździe na Elland Road w poniedziałek Liverpool zmierzy się jeszcze z Newcastle United (u siebie), Manchesterem United (na wyjeździe), Southampton (u siebie), West Bromwich Albion (na wyjeździe), Burnley (na wyjeździe) i Crystal Palace (u siebie).
Dwa tygodnie temu the Reds tracili do Leicester City 10 punktów. Teraz różnica wynosi 4 oczka, a podopieczni Brendana Rodgersa zmierzą się z Manchesterem United, Chelsea i Tottenhamem w 3 ostatnich meczach sezonu.
- Kochamy te rozgrywki i z różnych powodów to dla nas ważne, żeby do nich powrócić - powiedział Klopp po odpadnięciu z Ligi Mistrzów w tym roku.
Liga Mistrzów to prestiż i sportowa rywalizacja na najwyższym poziomie. Nieważne jak bardzo UEFA stara się promować Ligę Europy, jest to słabszy zamiennik i nikt związany z Liverpoolem nie chce powrotu do gry w systemie czwartek - niedziela.
No i jest jeszcze kwestia finansów. Brak awansu do Champions League może kosztować Liverpool nawet 120 milionów funtów straty. Liverpool zarobił 95,5 miliona funtów za wygranie Ligi Mistrzów w 2019 roku i 71 milionów funtów za zeszły sezon, w którym doszli tylko do 1/8 finału.
Ten sezon gorszy z powodu pandemii szacuje się na zysk 60 milionów funtów. Gdyby the Reds pokonali Real i przeszli do półfinału, szacowane zyski przyniosłyby kolejne 10,4 miliony funtów. Z kolei awans do półfinału Ligi Europy jest wart tylko 2,1 miliona funtów. Różnica diametralna.
Nie do końca jest jasne jak brak kwalifikacji do Ligi Mistrzów wpłynie na plany transferowe Liverpoolu. Właściciele klubu podkreślają, że środki na transfery będą niezależnie od miejsca the Reds w lidze. Zakup 10% akcji Fenway Sports Group przez RedBird ma sprawić, że straty z powodu pandemii nie będą aż tak odczuwalne i klub dalej będzie mógł kontynuować swoją politykę transferową. The Reds w dalszym ciągu będą szukać wartościowych i perspektywicznych graczy za okazyjną cenę, a nie szukać gotowych produktów. Część zawodników może zostać sprzedana, żeby zwiększyć budżet transferowy.
Dla samowystarczalnego klubu jest jednak jasne, że brak gry w Lidze Mistrzów może przynieść też te bardziej przykre konsekwencji. Mimo wielkiego managera nie każdy będzie chciał przyjść do klubu grającego w Lidze Europy.
Żeby uniknąć takiego scenariusza zespół Jürgena Kloppa musi teraz wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. Odnotowali najlepszą od września serię wygranych z rzędu w Premier League - to wyjaśnia jak ciężko się walczy w tym sezonie.
Nadzieją na podtrzymanie formy jest Trent Alexander-Arnold, który najpierw późno strzelonym golem zapewnił zwycięstwo nad Aston Villą, a potem zagrał świetne zawody przeciwko Realowi Madryt. Jest ekscytujący, silny i przede wszystkim odradzający się. Jego celem jest powrót do reprezentacji Anglii na Mistrzostwa Europy.
Po wielu zawirowaniach na środku obrony wydaje się, że Klopp w końcu znalazł tam idealne na chwilę obecną rozwiązanie. Nathaniel Phillips i Ozan Kabak spisują się razem naprawdę dobrze. Zwłaszcza ten pierwszy udowodnił, że jest czymś więcej niż "powietrznym potworem".
Ból głowy u Kloppa tak naprawdę może wywoływać formacja z przodu. Tam będzie rozstrzygał się los Liverpoolu. The Reds przegrywali z Realem Madryt w ostatniej tercji boiska. Niestety do takiego widoku już przywykliśmy. W sezonie 2020-2021 the Reds strzelili 53 gole w lidze. Rok temu na tym etapie było ich 70. Zgodnie ze statystykami Opta Liverpool miał 49 niewykorzystane okazje. w Premier League tylko Manchester City ma więcej (56).
Mohamed Salah i Diogo Jota robią co mogą, ale pozostali napastnicy zawodzą. Drugi mecz z Realem Madryt podsumował cały sezon Sadio Mané. Senegalczyk strzelił 12 goli we wszystkich rozgrywkach, z czego 3 gole ligowe przypadły na okres od października.
- Nie mamy żadnych fizycznych problemów z Sadio - przekonywał Klopp.
- Tak już jest, że jak nie strzelasz przez jakiś czas to dużo o tym myślisz. Potem znowu wszystko wychodzi tak jak powinno, musimy tylko zadbać, żeby ten czas pomiędzy był jak najkrótszy.
Jürgen Klopp potrzebuje Sadio Mané w dobrej formie. To samo dotyczy Roberto Firmino, który zalicza bardzo słaby rok. Od świąt Bożego Narodzenia Bobby strzelił tylko jedną bramkę. We wszystkich rozgrywkach w tym sezonie zaliczył tylko 6 goli. Divock Origi nie był w stanie ich odciążyć dlatego tak ważne jest zakontraktowanie jeszcze jednego napastnika wielkiego kalibru. Na razie Niemiec stara się jednak wydobyć ze swoich ludzi to co najlepsze.
Żeby trójka z przodu mogła grać na swoim poziomie potrzebna jest odpowiednia równowaga w środku pola. Klopp musiał dużo zmieniać w tej formacji ze względu na kontuzje w obronie i napięty harmonogram, ale teraz sytuacja uległa zmianie. Przed the Reds zostało tylko 7 meczów w najbliższych 5 tygodniach. Będzie więcej czasu na treningi i regenerację.
Kapitan Jordan Henderson wrócił w tym tygodniu do AXA Training Centre w celu kończenia rehabilitacji po operacji pachwiny. Powrót do gry jest jeszcze daleko, niewykluczone, że dopiero w przyszłym sezonie. Pod jego nieobecność James Milner, Georginio Wijnaldum, Naby Keita, Thiago, Alex Oxlade-Chamberlain, Xherdan Shaqiri i Curtis Jones rywalizują o dwa miejsca w pomocy u boku Fabinho.
Jeśli Wijnaldum podjął już decyzję gdzie będzie grał w przyszłym sezonie to trzyma karty bardzo blisko piersi. Koledzy z drużyny i sztab szkoleniowy również nie dają żadnych przecieków w tym temacie. Holender, który tego lata zostanie wolnym agentem przekonuje, że nie podpisał jeszcze kontraktu z Barceloną, ale nic nie wskazuje też na to, że w Liverpoolu przystaną na jego żądania. Z jego etyką pracy i nienaganną postawą nadal będzie znajdował miejsce w składzie, nawet jeśli Klopp jest pogodzony z jego odejściem.
Wijnaldum strzelił tylko dwa gole w tym sezonie Premier League, ale i tak czyni go to najbardziej bramkostrzelnym piłkarzem klubu na tej pozycji. Liverpool potrzebuje więcej od tej formacji. Teraz będzie dobry czas dla Naby'ego Keity, Alexa Oxlade-Chamberlaina i Xherdana Shaqiriego, żeby wykonać krok naprzód i wyjść z peryferii, na które zostali zepchnięci w tym sezonie.
Liverpool był już w podobnej sytuacji w sezonach 2016-2017 oraz 2017-2018. Dwa pierwsze pełne sezony Jürgena Kloppa. The Reds wtedy do samego końca musieli walczyć o miejsce w czołowej czwórce. W obu przypadkach z sukcesem wygrywając w ostatnich meczach z Middlesbrough oraz Brighton.
To doświadczenie może im się teraz przydać. Przede wszystkim the Reds muszą wywierać presję na tych zespołach, które gonią. Nie będzie żadnych popisowych finałów czy tańca na linie. Teraz liczy się coś innego.
Czwarte miejsce nie było na początku sezonu uznawane za sukces. Licząc jednak od tu i teraz - koniec sezonu w czołowej czwórce musi być uznany za triumf.
James Pearce
Autor: ManiacomLFC
Data publikacji: 18.04.2021