Liverpool zaskakująco stabilny pomimo rotacji
Artykuł z cyklu Artykuły
Biorąc pod uwagę skalę problemów w defensywie w poprzednim sezonie, w miniony weekend Jürgen Klopp zasłużył na luksus, jakim była możliwość wręcz ekstremalnego zmieniania linii obrony.
Było nią wystawienie w meczu z Crystal Palace Jamesa Milnera za chorego Trenta Alexandra-Arnolda, wykorzystanie Kostasa Tsimikasa na przeciwnej flance zamiast Andy'ego Robertsona oraz danie szansy na debiut Ibrahimie Konaté u boku Virgila van Dijka. W porównaniu z zestawieniem z wygranego 3:2 meczu Ligi Mistrzów z AC Milan w formacji defensywnej pozostał tylko Alisson.
Tak wiele zmian - ci zawodnicy z tyłu formacji nie grali ze sobą wcześniej - i jednocześnie tak duża stabilność. Agresywna, stwarzająca wielorakie zagrożenie drużyna Patricka Vieiry nie była łatwym przeciwnikiem do walki, ale Liverpool i tak zanotował kolejne czyste konto. W Premier League tylko Chelsea zdołała strzelić im bramkę.
Klopp tak tłumaczył te zmiany:
- Dziś rano po śniadaniu Trent nie czuł się dobrze. Tak właściwie to planowaliśmy wystawić go w wyjściowym składzie, ale Millie wykonał niesamowitą pracę i jestem praktycznie pewien, że cieszył się tym spotkaniem.
- I nagle okazuje się, że cała linia obrony jest zupełnie nowa, bez doświadczenia wspólnej gry, a do tego jeszcze oczywiście Thiago. Wydaje mi się, że środek pola grał w takim zestawieniu tylko raz, więc to też było coś interesującego.
Każdy dzień meczowy wygląda tak, jakby odbijali tarczą kolejne "ale, ale, ale" lecące w ich kierunku.
Ale Liverpool nie ma wcale głębi składu? W minionym tygodniu Klopp dokonał sześciu zmian w składzie na mecz z Milanem w porównaniu do jedenastki wystawionej na spotkanie z Leeds. W sobotę na Anfield widać było kolejne cztery roszady. I liczby: trzy wygrane, dziewięć strzelonych goli, dwa stracone - oba w trakcie szalonych dwóch minut.
W pojedynku z Crystal Palace Milner miał do wykonania niewiarygodne zadanie zastąpienia Alexandra-Arnolda, czyli zawodnika, wokół którego obecnie kręci się system gry Liverpoolu, ale także - ekhm - krycia Wilfrieda Zahy.
I ten 35-latek, z debiutantem Konaté u boku, dźwignął to wyzwanie: odnotował najwięcej kontaktów z piłką, podań, odbiorów i przebiegł najwięcej kilometrów.
Wypełnienie luki przez Milnera mówiło samo za siebie, ale wszyscy pozostali, którzy zostali wpasowani do składu na sobotę, odegrali istotną rolę w tym trudnym spotkaniu.
Ale ofensywa Liverpoolu jest już zużyta? Oni po prostu wyszli i wpakowali do worka piętnaście goli w trakcie sześciu spotkań we wszystkich rozgrywkach. I to bez Roberto Firmino, który nie gra od końca sierpnia i pomimo tego, że cztery ostatnie mecze były naprawdę trudnymi do przejścia przeszkodami.
Divock Origi, pasjonat Ligi Mistrzów, udowodnił w trakcie kolejnej elektryzującej europejskiej nocy, że jest kimś więcej niż tylko przydatnym, piątym w hierarchii, napastnikiem.
Sadio Mané, o którym mówi się, że najlepszy czas ma już za sobą, w sobotnie popołudnie dobił do setki goli strzelonych dla klubu, a w trakcie ich zdobywania ustanowił nowy rekord.
Spuszczając kolejny łomot Palace został pierwszym piłkarzem w historii Premier League, który strzelał bramkę temu samemu rywalowi w trakcie dziewięciu meczów z rzędu.
Ale Liverpool nie strzela goli ze stałych fragmentów gry? Wszystkie trzy bramki, które dały triumf nad ekipą Vieiry, padały właśnie w efekcie tego typu elementów gry. Trafienie Mané nastąpiło po zagraniu z rzutu rożnego Tsimikasa, które trafiło na głowę Mohameda Salaha. Vicente Guaiata interweniował, ale reprezentant Senegalu pospieszył do dobitki i z ostrego kąta wpakował piłkę w górny róg bramki.
Przy drugim golu dla Liverpoolu Salah dostał wręcz absurdalnie dużo miejsca na długim słupku i strzałem z woleja wpakował do siatki piłkę zgraną przez Van Dijka, dośrodkowaną ponownie z narożnika przez Tsimikasa.
Piękny gol po uderzeniu z pierwszej piłki lewą nogą, zdobyty przez Naby'ego Keïtę, był znów efektem działań wahadłowego w narożniku.
Guaiata piąśtkował w kierunku Gwinejczyka i łup! Nawet ten pomocnik, którego kariera na Anfield została spowolniona przez serię urazów, przystosowywanie się i trudności z nabraniem pewności siebie, odbijał wszystkie "ale" z wielki animuszem.
Dla wszystkich, którzy rozumieli przyczyny leżące za drastycznym spadkiem formy w poprzednim sezonie (a nie z płaczem głosili wyłącznie katastrofę), oczywiste było, że siła Liverpoolu w sytuacjach przy stałych fragmentach gry wróci, kiedy wróci także Van Dijk. To, że dodali usługi Neuro11, by wzmocnić siłę mentalną oraz skuteczność w akcjach ze stojącej piłki, również ewidentnie działa.
Vieira rzekłby: "voila", aczkolwiek z pewnością zdecydowanie bardziej wolałby, żeby nie tak potoczyły się sprawy na Anfield.
- Naprawdę słabo broniliśmy przy stałych fragmentach gry, a na Anfield nie możesz sobie pozwolić na utratę trzech goli po stałych fragmentach gry, jeżeli chcesz coś wywieźć z rozgrywanego meczu - przyznał menadżer Palace.
- Wiedzieliśmy, jak trudny będzie ten mecz i wierzę, że zagraliśmy momentami naprawdę dobry futbol, ale naprawdę frustrujące jest stracenie tych trzech goli po stałych fragmentach gry.
- Można było spodziewać się, zwłaszcza grając na Anfield, straty bramki z otwartej gry. Momentami brakowało koncentracji i zapłaciliśmy za to z uwagi na jakość piłkarzy, jakimi dysponują.
Piękno tego zwycięstwa Liverpoolu leży w tym, że było ono w pełni zasłużone. Palace to niewdzięczni, nieustępliwi przeciwnicy, którzy w tym sezonie mogą wyrządzić jeszcze wiele szkód rywalom.
- Powiedziałem chłopakom po meczu, że to było jedno z najciężej wywalczonych 3:0, jakich byłem świadkiem - stwierdził Klopp.
- Musieliśmy dać z siebie absolutnie wszystko. Jeśli zatem jesteś Liverpoolem, to w sezonie od czasu do czasu wygrywasz mecze. Kiedy wygrywasz, to zazwyczaj grasz bardzo dobrze lub wspaniale.
- Nie byliśmy wspaniali, ale byliśmy dobrzy. Zaakceptowaliśmy walkę, którą Palace chciało tu odbyć i właśnie dlatego naprawdę cieszę się z tego wyniku oraz naszego występu.
- Ten rytm gier "niedziela - środa - sobota" to jedna z najbardziej zdradliwych cech Premier League, więc fakt, że tym razem to przetrwaliśmy, jest bardzo ważny.
Liverpool dał na wczesnym etapie mocny znak, że wraca na swoje tory.
Melissa Reddy
Autor: Poommaster
Data publikacji: 20.09.2021