Druga saga kontraktowa Liverpoolu
Artykuł z cyklu Artykuły
Mikel Arteta powinien o tym wiedzieć. Jako były piłkarz Evertonu i były członek sztabu Manchesteru City, menedżer Arsenalu powinien wiedzieć jak groźny jest podrażniony Liverpool na Anfield.
Już przegrywał na tym boisku. Wiele razy. Przegrywał nieznacznie, ponosił klęski, bolesne klęski. Ma za sobą porażki, które zapadają w pamięć i zostawiają blizny.
Dlaczego więc w bezbramkowym meczu przy cichym, wręcz przygnębionym The Kop, zdecydował się ich podrażnić?
Konfrontacja Artery z Kloppem przy linii bocznej pół godziny po rozpoczęciu meczu wywołała falę energii na stadionie. Wyszło na to, że była to bardzo pożyteczna fala.
Do tamtego momentu Arsenal radził sobie nieźle. Na boisku, z którego mają dość przykre wspomnienia w ostatnich czasach, byli całkiem zgrani i dobrze zorganizowani. Bronili głęboko, ale bronili dobrze, kontratakowali i byli frustrujący dla Liverpoolu - oraz ich fanów.
A potem Sadio Mané skoczył do główki z Takehiro Tomiyasu, daleko od bramki, i wszystko się zmieniło.
Kryzys Artety był równie kosztowny co nietypowy. Hiszpan z pewnością nie jest znany za swój temperament, ale był gotowy stanąć do walki z Kloppem i w pewnym momencie musiał być przytrzymywany przez członków swojego sztabu.
- On bronił swojej drużyny a ja broniłem swojej - powiedział później Arteta. Można jednak powątpiewać czy jego piłkarze będą wdzięczni za tę interwencję.
Bądźmy szczerzy, Liverpool - i Mané - byli od tamtego momentu w zupełnie innym nastroju.
- Może kibice potrzebowali odrobiny pomocy - mówił uśmiechnięty Klopp po meczu. - To był spokojny mecz (przed tym spięciem) ale niezbyt ekscytujący...
Skończył się 4:0, ale mogło być nawet osiem lub dziewięć. Mané zakończył to spotkanie z golem, asystą i wielkim uśmiechem na twarzy.
Zadanie wykonane.
Mané ma za sobą świetną dotychczasową karierę w Liverpoolu. Wciąż jest świetnym zawodnikiem. Groźny, skuteczny i zdecydowany. Pogłoski o spadku formy Senegalczyka są przedwczesne i nieprawdziwe.
Tylko Mohamed Salah ma w tym sezonie więcej goli w Premier League od Mané, a ostatnie trafienie Egipcjanin zawdzięcza swojemu partnerowi z ofensywy. Salah strzelił kilka fenomenalnych goli w tym sezonie, ale już chyba nie będzie miał łatwiejszej okazji w tym sezonie.
Mané napędził Liverpoolowi stracha podczas przerwy na mecze reprezentacji po tym, jak w meczu z Togo ucierpiały jego żebra. Po otrzymaniu tej wiadomości na twarzy Kloppa pojawił się grymas, ale dzięki dobrym relacjom Liverpoolu z senegalską federacją - a zwłaszcza z selekcjonerem Aliou Cissé - Mané mógł pominąć mecz z Kongo w niedzielę. Dzięki temu mógł wrócić na Merseyside, gdzie badania wykazały, że nie doszło do żadnej kontuzji.
Dzięki temu Mané zagrał z Arsenalem i nawet jeśli odczuwał dyskomfort, z pewnością tego nie okazywał. Gnębił Tomiyasu, był zbyt silny i zbyt szybki dla reprezentanta Japonii.
Kilka razy został kopnięty, a także sam kopnął. Żaden z zawodników nie był faulowany, ani nie faulował częściej. Podrażnił Artetę, a chwilę później ostro potraktował Bena White'a, za co dostał żółtą kartkę.
Perfekcyjnie wyszedł na pozycję by dać Liverpoolowi prowadzenie, główkując z rzutu wolnego Trenta Alexandra-Arnolda przed przerwą. Później pokazał klasę asystując przy golu Salaha w drugiej połowie. Miał też udział w bramce Takumiego Minamino.
Jest jednak pewien problem. Od miesięcy mówi się i pisze o sytuacji kontraktu Salaha i o tym, czy Liverpool wyłoży pieniądze na jego przedłużenie. I Mané jest w podobnej sytuacji. Ma 29 lat i nieco ponad 18 miesięcy do końca kontraktu.
On również chciałby zostać na Merseyside i również chciałby zostać doceniony za lata świetnej gry pensją godną jednego z najlepszych piłkarzy na świecie.
Co prawda jego agent jest mniej aktywny w mediach społecznościowych niż agent Salaha. Jego forma również nie dorównywała tej Egipcjanina w ostatnich 12 miesiącach, ale czyja dorównywała? Mimo wszystko zaskakującym jest, że nie mówi się o kontrakcie dla Mané. Podobnie jak z Salahem, nowa umowa jest potrzebna jak najszybciej.
Wracając jednak do teraźniejszości, Klopp może być zadowolony po solidnym wznowieniu rozgrywek po przerwie na mecze reprezentacji. Liverpool być może jest nieco osłabiony, ale wciąż skuteczny. Sobotni mecz był być może jednym z najsolidniejszych występów w tym sezonie. Na przestrzeni całego spotkania deklasowali Arsenal, który wcześniej zanotował dziesięć spotkań bez porażki.
- Widziałem najlepsze drużyny na świecie przyjeżdżające tutaj i załamujące się - powiedział przygnębiony Arteta po meczu. - Byli lepsi od nas przez 96 minut, i na takim poziomie już gramy. Całkowicie się załamaliśmy i ukarali nas za to.
Oczywiście ma rację. Taki jest poziom w Premier League, a najlepsze drużyny na świecie załamały się na Anfield. Klopp, Mané i spółka potrafią zdeklasować każdego w dobry dzień.
Następnym razem może lepiej im nie pomagać, Mikel.
Neil Jones
Autor: TPK
Data publikacji: 22.11.2021