Musimy być skuteczniejsi
Artykuł z cyklu Artykuły
To był dziwny wieczór na Anfield. Liverpool został pokonany, ale triumfował. Poczucie złości koił fakt, że nic strasznego się nie stało.
Zespół Jürgena Kloppa zameldował się w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i w następny piątek podczas losowania dowie się z kim w nim zagra. Po wyeliminowaniu Interu pozostali w wyścigu o poczwórną koronę.
- Peter Krawietz (asystent trenera) zawsze mówi, że sztuką jest przegrywać odpowiednie mecze. Wciąż mi się to nie podoba, ale jeżeli był jakiś mecz, w którym mogliśmy sobie pozwolić na porażkę, to właśnie ten – powiedział Klopp.
- To nie tak, że jestem w siódmym niebie. Mieliśmy problemy z różnych powodów, a jednym z nich była jakość przeciwnika. Jednak przeszliśmy dalej i z perspektywy dwumeczu, myślę, że zasłużyliśmy na to.
Bramki zdobyte przez Roberto Firmino i Mohameda Salaha w ostatnich 15 minutach meczu, który odbył się trzy tygodnie temu na San Siro, okazały się być kluczowe.
Trwająca rok seria bez porażki na własnych stadionie, obejmująca 28 spotkań we wszystkich rozgrywkach, wzięła w łeb. Trzykrotnie obili obramowanie bramki i byli odpowiedzialni za „gamoniowate” wykończenie, jak nazwał to Klopp, co poskutkowało zakończeniem serii 12 zwycięstw z rzędu.
Dzięki lekkomyślności Alexisa Sancheza, który zasłużenie otrzymał drugą żółtą kartkę tuż po wspaniałej bramce Lautaro Martineza, Inter został wybity z uderzenia w ostatnich nerwowych 30 minutach meczu.
Krytyka wydaje się za ostra, biorąc pod uwagę ile okazji wypracował Liverpool i fakt, że pozostał w walce o finał w Paryżu. Mówienie, że chłopcy Kloppa mieli szczęście mija się z prawdą, ponieważ Inter oddał zaledwie dwa celne strzały przez 180 minut. Owszem, sprawili mnóstwo problemów swoim walecznym i niestrudzonym pressingiem, ale Alisson miał niewiele pracy.
Jednak ta porażka – zaledwie trzecia w 44 meczach, które rozegrał Liverpool w tym sezonie – nie powinna zostać zamieciona pod dywan. Nie można potraktować jej jako nieistotnej tylko dlatego, że ich marzenia o siódmym Pucharze Europy wciąż są realne. Trzeba wyciągnąć wnioski z tej lekcji. Muszą być bardziej skuteczni albo konsekwencje będą dużo bardziej poważne niż zraniona duma po zdobyciu przez kogoś twierdzy Anfield.
To, do czego chłopcy Kloppa będą dążyć w ciągu najbliższych 11 tygodni to perfekcja. Ta będzie wymagana, jeśli chcą pokonać Manchester City i sprawić, żeby ten sezon przeszedł do historii. To również jest niezwykle trudne do wykonania.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, poza 11 spotkaniami w Premier League, Liverpool rozegra jeszcze pięć meczów w Lidze Mistrzów i trzy w FA Cup. To byłby wyczerpujący sezon z 63 meczami.
Sześć punktów za City przy jednym meczu zaległym sprawiają, że Liverpool musi po prostu wygrać wszystko od teraz do starcia na Etihad 10 kwietnia. Margines błędu jest tyci. Na boisku City Będą musieli zagrać prawdopodobnie swój najlepszy mecz sezonu.
Nieubłaganie zbliża się przerwa na reprezentacje, co pozwoli kilku graczom złapać niezbędny oddech, ale przed nią będzie trzeba rozegrać trzy wyjazdowe spotkania. Począwszy do Brighton w sobotę, poprzez Arsenal w środku tygodnia, a skończywszy na ćwierćfinałowym starciu w FA Cup z Nottingham Forrest w niedzielę.
Odkładając na bok chwałę i wszystkie emocje, ostatnie tygodnie były naprawdę trudne. Od finału Carabao Cup do wtorkowej wizyty Interu, przez sześć i pół godziny grania, Liverpool zdobył tylko trzy bramki, z czego jedną po rzucie rożnym.
Zapomniano już o kluczowych momentach z tych spotkań. Od rażących pudeł Masona Mounta na Wembley po marnującego setkę Manuela Lanziniego, który powinien dać West Hamowi jeden punkt w ostatni weekend na Anfield.
Czerwona kartka Sancheza była podobnym darem od niebios w kluczowym momencie meczu. Liverpool, od kiedy zaczął grać w przewadze, a na boisku pojawili się Jordan Henderson i Naby Keïta, szybko odzyskał kontrolę. Przywrócono spokój i oddalono obawy.
Pokazywanie odporności i osiąganie korzystnych rezultatów jest ważne, szczególnie, gdy kalendarz jest bezlitosny, ale nie da się tego utrzymać do końca maja. Potrzeba również płynności i wspólnego dążenia do najważniejszych celów.
Na pewno nie pomaga fakt, że twój najlepszy strzelec, mający 27 bramek, Mohamed Salah przez trzy mecze nie potrafi znaleźć drogi do siatki, co zdarzyło mu się dopiero po raz drugi w tym sezonie. W meczu z Interem obił oba słupki. Czyżby właśnie odczuwał skutki Pucharu Narodów Afryki? Z pewnością brakuje mu tej iskry i dynamizmu.
Diogo Jota nie zdobył gola od sześciu spotkań. Dziwne, że tak późno Klopp zdecydował się na wprowadzenie Luisa Diaza za Jotę na zmęczoną linię obrony Interu.
Diaz, którego strzał w końcówce fantastycznie zablokował Arturo Vidal, nie trafił do siatki przez pięć meczów. Kolumbijski snajper powinien zostać wpuszczony od pierwszej minuty przeciwko Brighton w sobotę.
Nie tylko atak zawiódł w Liverpoolu w czasie rewanżu z Interem. Klopp nie był zadowolony z pressingu, szczególnie w pierwszej połowie. Włosi zbyt swobodnie rozgrywali i sprawiali duże trudności gospodarzom swoim agresywnym stylem gry, przez co ci wielokrotnie tracili piłkę.
Jest nad czym dumać i jest nad czym pracować na Kirkby przed weekendem.
- Powinniśmy zagrać lepiej. Nie wykorzystując swoich okazji, pozwoliliśmy Interowi pozostać w grze, a mecz stał się bardziej emocjonujący, niż chcieliśmy – dodał Klopp.
To była porażka, która nie pociągnęła za sobą konsekwencji. Jest mało prawdopodobne, aby taka sytuacja powtórzyła się w tym sezonie. Z każdym tygodniem stawka będzie coraz większa. Liverpool musi się poprawić, jeśli chce do cennego triumfu w Carabao Cup dodać kolejne trofea.
James Pearce
Autor: GiveraTH
Data publikacji: 09.03.2022