Minamino - człowiek skrojony pod krajowe puchary
Artykuł z cyklu Artykuły
Kiedy Takumi Minamino trafiał do Liverpoolu w styczniu 2020 roku, przechodząc za około 7,5 miliona funtów z austriackiego Salzburga, chyba mało kto traktował go jako realne zagrożenie dla ukształtowanego i uznanego na całym świecie tria, Salah, Firmino, Mané.
Czy kariera Japończyka w barwach The Reds mogła potoczyć się inaczej? Czy gdyby w jego ligowym debiucie na Molineux przeciwko Wolves, Mohamed Salah wyłożył mu piłkę zamiast na siłę szukać strzału, na naszych oczach powstałby nagle prawdziwy postrach dla któregoś z atakujących, pewnych do tej pory miejsca w pierwszej jedenastce? Raczej nie, gdyż możliwości sympatycznego Japończyka są ograniczone względem wspominanej trójki, czy chociażby Diogo Joty i Luisa Díaza, którzy z marszu weszli do zespołu, stając się alternatywą, a nawet potężną bronią Jürgena Kloppa w ramach niezbędnej rotacji.
Minamino jest dobrym piłkarzem i zabrzmi to śmiesznie, ale właśnie to jest jego największym problemem. Jego konkurenci do gry, są na poziomie wybitnym, bardzo dobrym, albo na najlepszej drodze do osiągnięcia któregoś z nich. „Taki” nie jest typem zawodnwika, który wejdzie z ławki i odmieni losy spotkania. Nie jest tym, na którym można w jakikolwiek sposób opierać grę ofensywną zespołu. Ale nie takie jest jego zadanie. Jego zakup za względnie małe pieniądze nie wiązał się praktycznie z żadnym ryzykiem i nawet jeśli w momencie jego przyjścia do klubu, wiedziano, że powyżej pewnego poziomu Minamino nie przeskoczy, można było przedefiniować jego rolę tak, by mógł okazać się przydatny, a przede wszystkim, aby miał poczucie, że w pewien sposób jest w stanie wnieść swój wkład.
Tak też się stało. Droga Japończyka nie była łatwa, wiodła przez lockdown, który mocno utrudnił mu aklimatyzację w zespole i szybkie nawiązanie bliskich relacji wewnątrz ukształtowanej szatni. Po niepewnym oczekiwaniu i odłożonym w czasie, ale szczęśliwym zakończeniu wpół pandemicznego sezonu i świętowaniu tytułu Mistrza Anglii, nadszedł dla Minamino czas kolejnej próby. Pełny okres przygotowawczy i zbliżający się sezon w drodze po obronę tytułu. Ten okazał się trudny nie tylko dla niego samego, ale i całego Liverpoolu. Kryzys kontuzji, zwłaszcza w linii defensywnej mocno poturbował The Reds i szybko odebrał szansę na złapanie Manchesteru City w ligowej kampanii, zamiast tego musieli nawiązać walkę o miejsce, gwarantujące prawo gry w Lidze Mistrzów. Minamino oprócz swojej debiutanckiej ligowej bramki w wygranym 7:0 meczu przeciwko Crystal Palace na Selhurst Park, dołożył dublet i asystę przeciwko Lincoln City w Carabao Cup, oraz asystę przeciwko młodzikom z Aston Villi w Pucharze Anglii. W styczniu postanowił zdecydować się na zaakceptowanie możliwości wypożyczenia do Southampton. Tam wszystko zaczęło się obiecująco, bramka z Newcastle, a następnie przeciwko Chelsea. Był to jednak słodki początek, dość gorzkiego półrocznego wypożyczenia, które ostatecznie można było odczytywać jako przeciętne. Minamino wrócił do klubu, a Southampton nie miało zamiaru podjąć próby, by porozumieć się z Liverpoolem na temat transferu definitywnego.
Tym samym Japończyk wrócił na Anfield, gdzie mógł spodziewać się raczej roli kryzysowego zmiennika, niż kogoś, kto będzie w stanie grać pierwsze skrzypce, czy nawet jakąkolwiek istotną rolę w układance Kloppa. Ta kampania co prawda przyniosła mu do tej pory dwie bramki w Premier League, zdobyte przeciwko Arsenalowi i Brentford, ale prawdziwym polem do popisu dla Minamino stały się krajowe puchary, w których szczęśliwie dla niego, w tegorocznych rozgrywkach, Liverpool radzi sobie wybitnie. Kilka tygodni temu Japończyk mógł świętować z kolegami triumf w Carabao Cup po pokonaniu na Wembley Chelsea. Chociaż w finale nie zagrał ani minuty, niewątpliwie może czuć się tym, który dołożył do tego sukcesu nie tylko cegiełkę, a wręcz potężną cegłę. Minamino zdobył w tegorocznym Pucharze Ligi cztery bramki i zanotował jedną asystę. Zaczęło się od dwóch goli z Norwich, poprzez bramkę z Preston North End, aż do tego najważniejszego trafienia, w doliczonym czasie gry ćwierćfinałowego spotkania na Anfield z Leicester. Precyzyjny strzał Minamino doprowadził do remisu 3:3 i rzutów karnych, po których The Reds świętowali awans do półfinału. Osobną historię zaczął pisać w Pucharze Anglii, a i ta przygoda jeszcze się nie skończyła. Liverpool dotarł do ćwierćfinału, w którym zmierzy się z Nottingham Forest, a Minamino zanotował już trzy trafienia w tych rozgrywkach. W czwartej rundzie, po debiutanckiej asyście Díaza, trafił do siatki z Cardiff City, a w kolejnej ponownie dał się we znaki defensywie Norwich, notując przeciwko nim drugi dublet w sezonie, z czego bramka numer dwa była naprawdę wyjątkowej urody.
Minamino odnalazł się idealnie w roli pucharowego jokera. Kogoś takiego potrzebuje każdy zespół, zwłaszcza taki jak Liverpool, który regularnie gra co trzy dni i stara się rywalizować o triumf na wszystkich frontach, do czego skutecznie dąży w tym sezonie, między innymi dzięki postawie Japończyka w krajowych pucharach. Minamino zdaje się akceptować swoją rolę w zespole, czując się w niej komfortowo, nie narzekając, a wręcz zapewniając we wszelkich wywiadach, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Jego stary, dobry znajomy z Salzburga, trener Jessie Marsch, po objęciu Leeds United, zaciera podobno ręce, by skłonić Liverpool do sprzedaży pucharowego asa, którym z resztą Leeds miało się rzekomo interesować już w styczniu. Jednak w obliczu nieuchronnego opuszczenia klubu przez Divocka Origiego tego lata, możemy spodziewać się tego, że Klopp postara się zatrzymać Minamino w swoich szeregach. Nawet jeśli jego rola, ma ograniczać się do występów w rozgrywkach takich jak Puchar Ligi, czy Puchar Anglii, dopóki jest w nich tak skuteczny jak teraz, niewątpliwie wnosi istotny wkład w to, by marzenia Liverpoolu o poczwórnej koronie pozostawały żywe.
Autor: Ad9am_
Data publikacji: 14.03.2022