Faraon wrócił na tron?
Artykuł z cyklu Artykuły
Mohamed Salah nie był ostatnio w najwyższej formie, ciężko było tego nie zauważyć. Od 23 lutego do wygranego meczu z Manchesterem United, Egipcjanin zdobył zaledwie jednego gola. Było to trafienie z rzutu karnego przeciwko Brighton. Mimo to Liverpool nie odczuł gorszej formy swojego najlepszego strzelca. Teraz wydaje się jednak, że wicemistrz Afryki przełamał się w najlepszym momencie sezonu, a zawsze lepiej mieć Salaha w dobrej formie niż nić nie mieć.
W ostatnich miesiącach Mohamed Salah nie był sobą na boisku. Oczywiście mógł mieć na to wpływ Puchar Narodów Afryki, gdzie egipski skrzydłowy Liverpoolu doszedł ze swoją reprezentacją aż do samego finału. Po Salahu nie było jednak widać zmęczenia lub jakiś braków fizycznych. Lider klasyfikacji strzelców Premier League irytował przede wszystkim swoimi wyborami w trakcie meczów i rażącą nieskutecznością. Fakt jest też taki, że Sadio Máne także grał z Senegalem w finale PNA, ale do jego gry w Liverpoolu raczej nie można było się przyczepić. Od 19 lutego, czyli spotkania z Norwich na Anfield, Senegalczyk zdobył w czerwonej koszulce 6 bramek i dorzucił 2 asysty.
U Salaha liczby wyglądają gorzej. W tym samym okresie były piłkarz AS Romy mógł „pochwalić się” 4 golami i dwoma asystami. „Pochwalić się” celowe jest wzięte w cudzysłów, bo o samej grze Mohameda Salaha nie można było powiedzieć zbyt wiele ciepłów słów, 3 z 4 goli 29-latka to skutecznie egzekwowane rzuty karne. O piłkarzu tej klasy raczej nie będziemy mówić: „rzut karny też trzeba umieć wykorzystać” - to prawda, że nie każdy potrafi utrzymać nerwy na wodzy przy wykonywaniu „jedenastki”, ale Salah nie bez powodu jest jednym z najlepszych piłkarzy na świecie.
Kiedyś wydawało się nie do pomyślenia, że tak słaba dyspozycja Mo Salaha może nie odbić się na grze i wynikach drużyny prowadzonej przez Jurgena Kloppa, ale nie tym razem. The Reds mają w tym momencie taką głębie składu w przedniej formacji, że gdyby zawodnik z numerem „11” na plecach nie nazywał się Mohamed Salah, to jego gorsza dyspozycja przeszłaby w zasadzie niezauważona.
Egipcjanin obudził się, a przynajmniej taką mamy nadzieję, w kluczowym momencie sezonu. Mamy końcówkę kwietnia, a ekipa z miasta Beatlesów cały czas liczy się w walce na wszystkich frontach. Po zdobyciu Pucharu Ligi, Liverpool awansował do finału Pucharu Anglii, eliminując po drodze Manchester City, z którym toczy również zaciekły bój o mistrzostwo kraju. Dodatkowo wiceliderzy Premier League są w półfinale najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych na Starym Kontynencie, gdzie zmierzą się z Villarealem.
Miejmy nadzieję, że po dublecie ustrzelonym Manchesterowi United, Mo Salah wróci do swojej lekkości w zdobywaniu kolejnych goli. Można odnieść wrażenie, że najlepszy gracz Liverpoolu w ostatnich latach zaprzątał sobie głowę swoją niemocą strzelecką i doganiającymi go rywalami w walce o koronę króla strzelców. Przed spotkaniem z Czerwonymi Diabłami, Salah miał już ledwie 3 gole przewagi nad zawodnikiem Tottenhamu, Sonem. Za plecami Koreańczyka czyhali także już Cristiano Ronaldo i Diogo Jota.
Mohamed Salah nawet jeśli głośno o tym nie mówi, to widać, że przykłada dużą wagę do indywidualnych wyników. Często da się to zauważyć w jego grze, gdzie nie zawsze poda piłkę lepiej ustawionemu partnerowi. Ten kto jeszcze tego nie zrobił, musi go po prostu takim zaakceptować. Teraz kiedy Salah się już odblokował, może podtrzyma skuteczność ze starcia przeciwko drużynie Ralfa Rangnicka w kolejnych meczach. Klub może na tym tylko skorzystać, a każde kolejne spotkanie dla Liverpoolu jest niczym finał.
Autor: Piotr Grymm
Data publikacji: 24.04.2022