WHU
West Ham United
Premier League
27.04.2024
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1337

Noc w Bazylei, od której wszystko się zaczęło

Artykuł z cyklu Artykuły


Łóżko było jedyną rzeczą, o której myślał Jordan Henderson, gdy wrócił do hotelu Novotel w Bazylei.

Było parę minut przed północą, a to nie był dobry dzień. Mimo prowadzenia do przerwy Liverpool poniósł bolesną porażkę z Sevillą w finale Ligi Europy, a wynik 3:1 przypieczętował tylko kolejny sezon bez trofeów dla zawodników z Anfield.

Sam Henderson nie wszedł nawet z ławki. Wracający po kontuzji kolana do składu na mecz finałowy kapitan The Reds musiał oglądać, jak Jürgen Klopp zamiast niego zdecydował się na wprowadzenie Divocka Origiego, Joe Allena i Christiana Benteke, próbując bezowocnie odwrócić losy meczu.

Po powrocie do hotelu plan był prosty - wyłączyć się, zmusić do spania tak, by nie myśleć o rozczarowaniu. "Nie chciałem, by ktoś zobaczył mnie z opuszczoną głową" - opowiada Henderson.

Klopp miał jednak inny plan.

- Macie 10 minut - powiedział wówczas menedżer swoim zawodnikom i członkom sztabu.

- Potem chcę was wszystkich widzieć z powrotem na dole, przy barze. Każdego z was.

Henderson podchodził niechętnie do tego pomysłu, jak sam mówi: "Szczerze mówiąc, to była ostatnia rzecz, jakiej chciałem". Jednak wraz z całą drużyną czuł się zobowiązany.

Gdy mijały kolejne minuty zebrania ból zaczął powoli ustępować. Wkrótce na twarzach pojawiły się uśmiechy, ktoś nawet wybuchł śmiechem. Wszyscy odzyskali właściwą perspektywę, wróciło pozytywne nastawienie.

W pierwszych godzinach spotkania Klopp chwycił mikrofon. Zaśpiewał: „Jesteśmy Liverpool, tra-la-la-la-la”, zachęcając resztę do przyłączenia się. Zrobili to. Zrobili to na przekór w Szwajcarii. Gdy ostatni zawodnicy udawali się do swoich pokojów, zaczynało świtać.

Prawie sześć lat później Henderson spogląda wstecz na to zaimprowizowane przyjęcie i docenia, jego znaczenie.

- Zawsze będę to pamiętał - mówił dziennikarzom przed pierwszym meczem półfinałowym, wygranym z Villarrealem w zeszłym tygodniu.

- Menedżer był inny, miał inną mentalność. Można było odnieść wrażenie, że wiedział, że to początek czegoś dobrego.

Klopp, podobnie jak pozostali, był oczywiście zasmucony tym, co wydarzyło się w St. Jakob Park, gdy jego zespół rozsypał się w drugiej połowie. Jednak na swojej pomeczowej konferencji prasowej przedstawił jeden z najbardziej proroczych cytatów odnośnie swojego panowania w Liverpoolu.

- Któregoś dnia wszyscy powiedzą, że Bazylea była przełomowym momentem w cudownej przyszłości Liverpoolu - powiedział wówczas dziennikarzom.

Wiele zmieniło się od tamtego czasu. Tylko czterech zawodników spośród tamtego osiemnastoosobowego składu na finał - Henderson, Origi, Milner i Firmino - pozostało w klubie do dziś, a The Reds już dawno nie traktują Ligi Europy jako punktu odniesienia.

Jeśli dokończą dzieła przeciwko Villarrealowi we wtorkowy wieczór, zagrają w trzecim finale Ligi Mistrzów na przestrzeni pięciu lat.

Klopp zbudował niesamowity zespół i wiele z jego korzeni sięga do Bazylei, do lekcji odebranej z rąk Unaia Emery'ego i jego Sevilli.

To mi.n. to, jak wyglądała ta porażka, przekonało Kloppa o potrzebie dodania do swojego arsenału dużej szybkości w ataku oraz bardziej elastycznego i fizycznego pomocnika.

Tamtego lata pozyskał Sadio Mané i Giniego Wijnalduma, a także Joëla Matipa, pozbywając się jednocześnie z klubu aż 15 zawodników, w tym czterech z 18-ki meczowej w Bazylei.

Niemiec przybył do Merseyside przekonany, że przejmuje od Brendana Rodgersa dobry zespół, jednak szybko zdał sobie sprawę z głęboko zakorzenionych problemów pod względem pewności siebie i odpowiedniej mentalności. Na jednym z pamiętnych spotkań z piłkarzami powiedział nawet: "Nikt nie lubi tej drużyny, nawet my sami".

Zmiana tego nastawienia była już wcześniej jednym z zadań menedżera, jednak jeszcze bardziej potwierdził to właśnie mecz z Sevillą, której powrót do gry uwidocznił braki w grze Liverpoolu.

Pod presją The Reds spasowali, stracili prowadzenie, opanowanie, wiarę i w konsekwencji przegrali mecz. Krytykowano nawet Kloppa za to, że większość drugiej połowy spędził na nakręcaniu publiczności, a jego zmiany personalne i taktyczne przyniosły znikomy efekt.

- Pierwsze, co musisz zrobić patrząc na człowieka w lustrze, to skrytykować siebie. Mogę być lepszy - przyznał po meczu.

Obiecał jednak, że Liverpool wykorzysta wspólnie to doświadczenie, by wyciągnąć z niego lekcję i zaliczyć progres.

Tak zrobili. W ciągu 12 miesięcy wrócili do Ligi Mistrzów, ich zespół ewoluował później dzięki transferom Mohameda Salaha i Andy'ego Robertsona, a także dzięki pojawieniu się w idealnym momencie Trenta Alexsandra-Arnolda.

Od tamtej pory The Reds nie spoglądali się za siebie, śrubując efektywność rekrutacji i stając się jedną z dwóch najlepszych drużyn w Europie, przy tym prawdopodobnie jednym z najlepszych zespołów Liverpoolu w historii. Sam fakt, że jest to tematem dyskusji, jest dość znaczący, biorąc pod uwagę to, co osiągał ten klub w przeszłości.

Jeśli maj podopiecznym Kloppa pójdzie tak, jak luty, marzec i kwiecień, to mogą oni skończyć ten sezon ze wszystkim, czego tylko mogli sobie życzyć - z Pucharem Anglii, tytułem mistrzowskim, Ligą Mistrzów i zdobytym już Pucharem Ligi.

Nadchodzący tydzień jest oczywiście czymś znajomym dla Liverpoolu.

Emery zranił Liverpool z Sevillą i może to zrobić ponownie z Villarrealem, nawet jeśli Liverpool wyglądał o klasę lepiej w pierwszym meczu, wygranym na Anfield 2:0 w zeszłą środę.

Na Estadio de la Cerámica można spodziewać się piekielnie gorącej atmosfery. Villarreal nie ma nic do stracenia, może za to wiele zyskać. Podopieczni Emery'ego wiedzą, że ich pierwsza bramka - niezależnie od tego, kiedy miałaby paść - przywraca ich do rywalizacji.

Jednak nawet jeśli Hiszpanie strzelą gola, nie spodziewajcie się, że Liverpool spanikuje. Nie ten zespół.

Świat się zmienił od czasów Bazylei. Tym razem Klopp i spółka mają ochotę na Paryż.

tłum. red. Bartolino



Autor: Neil Jones
Data publikacji: 03.05.2022