FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 865

Piękny sezon, który złamał serce

Artykuł z cyklu Artykuły


Ciężko coś konstruktywnego powiedzieć na temat ostatniego tygodnia. Dla kibiców Liverpoolu zakończył się przepiękny sezon, ale zakończył się olbrzymim rozczarowaniem. Los nie zamierzał oszczędzać Liverpoolu zarówno w Premier League, jak i Lidze Mistrzów. W obu przypadkach równie bolesne (a może nawet bardziej), co rezultaty, są okoliczności, w jakich odbyła się ostatnia prosta w wyścigu po marzenia. 

Manchester City znów lepszy o włos. Wielki Liverpool w cieniu większego Manchesteru

Od wielu tygodni wiedzieliśmy, że różnica na finiszu między Liverpoolem, a Manchesterem City będzie minimalna. Tutaj nie było żadnego zaskoczenia. Manchester City mógł przypieczętować triumf już na London Stadium. Wygrywając tam, Obywatele mieliby przed ostatnią kolejką 3 punkty przewagi i bilans bramkowy +7 względem podopiecznych Jürgena Kloppa. Nadzieję jednak wszystkim fanom the Reds dał Łukasz Fabiański, broniąc rzut karny Riyada Mahreza w samej końcówce tego emocjonującego starcia. 

Na pewno spora część fanów Liverpoolu pomyślała sobie: „To musi być ten łut szczęścia, którego zabrakło nam w 2019 roku”. Wszystko pięknie spinało się klamrą, bo w ostatniej kolejce na Etihad Stadium przyjechał Steven Gerrard i jego Aston Villa. Jedną z kluczowych ról w głowach kibiców 19-krotnego mistrza Anglii miała odegrać tutaj właśnie legenda Liverpoolu. 

Liverpool męczył się niemiłosiernie z Wolverhampton, ale gdy Matty Cash wyprowadził zespół z Birmingham na prowadzenie w starciu z mistrzami Anglii, nie było chyba osoby z czerwonej części miasta Beatlesów, która nie uwierzyłaby, że to naprawdę może się udać. Jeśli ktoś oglądał starcie the Reds i the Citizens jednocześnie na dwóch ekranach, po golu Philippe Coutinho, złapał wewnętrzny spokój, jeśli chodzi o wydarzenia w Manchesterze i skupił całą swoją uwagę na graczach Kloppa. Coraz bardziej realistyczny wydawał się scenariusz, w którym City przegrywa z Aston Villą, a Liverpool gubi punkty z Wilkami. To byłoby nie do zniesienia, ale na szczęście aż takich katuszy sympatycy Liverpoolu nie przeżywali. 

Zamiast tego gwóźdź do trumny wbił Liverpoolowi były podopieczny Jurgena Kloppa z Dortmundu. İlkay Gündoğan sprawił, że Manchester City w ciągu 5 minut zdobył 3 gole i pogrzebał szansę na 20. mistrzostwo Anglii dla Liverpoolu. Na Anfield gospodarze walczyli do końca i także dwukrotnie wcisnęli futbolówkę do bramki, wygrywając ostatecznie 3:1. Zadra w sercu jednak pozostała. Milion obrazów w głowie, co by mogło się dziać, gdyby Steven Gerrard i jego podopieczni nie pozwolili wyrwać sobie wygranej na Etihad prowadząc 2:0 na kwadrans przed końcem. 

Manchester City pokazał jednak po raz kolejny, dlaczego to oni zostali mistrzami Anglii czterokrotnie w ciagu pięciu ostatnich lat. Wielu kibiców z Merseyside cieszyło się pewnie w 2012 roku, gdy do siatki QPR trafiał Sergio Agüero. Dzisiaj każdy z nich doskonale rozumie, jak wtedy czuli się fani znienawidzonego Manchesteru United. 

Ból pozostawał olbrzymi, ale każdy wiedział, że sezon się jeszcze nie skończył. Każdy kibic Liverpoolu na całej kuli ziemskiej wierzył, że to co los zabrał w Premier League, odda w postaci pucharu za zwycięstwo w Lidze Mistrzów. 

Złamane serce w Paryżu 

Nawet jeśli większość powtarzała, że to nie będzie żadna zemsta za ostatnie niepowodzenia, których Liverpool doświadczał w rywalizacji z Realem Madryt, to i tak każdy marzył o tym, żeby utrzeć nosa Królewskim. Tak jak tydzień wcześniej większość liczyła, że Steven Gerrard zatrzyma City, tak tutaj każdy liverpoolczyk wyobrażał sobie, jak historia zatacza koło i Liverpool po 41 latach ponownie pokonuje Real w paryskim finale. 

Okoliczności wydawały się znakomite. Silna i szeroka kadra Liverpoolu kontra ślizgający się przez kolejne rundy Real Madryt, który cudem doczłapał się do tego decydującego starcia. Oczywiście, z tyłu głowy pozostawała myśl „to jest zespół, który wyeliminował kolejno: PSG, Chelsea i Manchester City, czy aby na pewno gracze Kloppa sobie z nimi poradzą?”. Myślę, jednak, że większość fanów Liverpoolu wolała zagrać właśnie z Realem, niż mierzyć się kolejny raz z Manchesterem City. 

Pierwsza połowa utwierdziła czerwoną część Stade de France, że jest tak jak miało być. Liverpool dominował, stworzył sobie kilka okazji. Real był skupiony głównie na obronie, ale nawet tam momentami zostawiał sporo miejsca Salahowi lub Mané. W ofensywie? Gracze z Madrytu praktycznie nie istnieli, do czasu… Jedna składna akcja wystarczyła, żeby liverpoolczycy całkowicie pogubili się w obronie i piłkę do siatki wpakował ten, na którego trzeba było najbardziej uważać. Z pomocą jednak przyszli Liverpoolowi sędziowie, którzy uznali, że piłka została zagrana przez Fabinho w sposób przypadkowy. 

Na drugą połowę wyszedł jednak inny Liverpool i inny Real. Angielski zespół nie potrafił już tak łatwo zdominować mistrza Hiszpanii. Madrytczycy zaczęli się odgryzać, ale nadal bez konkretów. Ten nadszedł chwilę przed upływem godziny gry. Real wykorzystał brak Robertsona w defensywie i piłkę do siatki wpakował Vinicius. 

Liverpool próbował do samego końca, ale to nie był ich dzień. Znów to nie był dzień the Reds, gdy przyszło mierzyć im się z Realem Madryt. Show skradł Thibaut Courtois kilkukrotnie broniąc strzały, których wydawało się, że nie miał prawa obronić. 

Gdy wybrzmiał ostatni gwizdek ból był olbrzymi i wraz z upływem czasu wciąż narasta. To był kolejny przegrany finał. Tym razem Liverpool przegrał z drużyną, która swoją grą nie powalała na kolana. Liverpool przegrał z drużyną, z którą mierząc się na etapie fazy grupowej, prawdopodobnie wypunktowałby w każdym aspekcie gry. Liverpool przegrał z drużyną, która nie pokazała w tym finale niczego, z czym Liverpool na przestrzeni całego sezonu by się nie spotkał i z czym wielokrotnie sobie radził. Druga strona medalu jest taka, że Liverpool niestety również nie zagrał tak, jak potrafi grać. Liverpool od wielu tygodni jak wielu zauważa „jechał na oparach” zmęczony trudem całego sezonu. Real tymczasem tytuł mistrza Hiszpanii przypięczętował miesiąc wcześniej. 

Teraz można sobie gdybać, czy Luis Díaz powinien grać od początku, czy to może Diogo Jota powinien wyjść w pierwszym składzie, a Mané powinien zająć miejsce na skrzydle. Każdy wierzył w to, że Klopp poprowadzi drużynę do kolejnego sukcesu, a mało kto się chyba spodziewał, że Real Madryt wyjdzie na mecz z nastawieniem obrony bezbramkowego remisu najdłużej jak to możliwe. 

To był piękny sezon w wykonaniu zawodników prowadzonych przez niemieckiego trenera. Sezon, który zakończył się jednak wielkim rozczarowaniem. Przed erą Jürgena Kloppa mogliśmy pomarzyć tylko o takich nocach jak ta. Nikt nie spodziewałby się, że będziemy oglądać najlepszy Liverpool w 130-letniej historii klubu. Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia i dziś fani the Reds nie myślą już tylko, że fajnie byłoby zagrać w Lidze Mistrzów, a jakby udało się wyjść z grupy, to w ogóle świetnie. Dziś fani the Reds chcą, aby klub wygrywał takie mecze, jak ten sobotni z takim rywalem jak Real Madryt, który umówmy się, nie był najlepszym Realem. 

Liverpool na 63 mecze w sezonie 2021/2022 przegrał zaledwie 4. To jednak nie uchroniło kibiców przed patrzeniem na to, jak cieszy się Manchester City i jak cieszy się Real Madryt. Liverpool skończył z dwoma krajowymi pucharami, które także trzeba docenić, bo zarówno w Pucharze Ligi jak i Pucharze Anglii zawodnicy zostawili mnóstwo zdrowia. Patrząc jednak na paradę, która została zorganizowana dzień po finale Ligi Mistrzów, łzy cisnęły się do oczu. Mimo, że zawodnicy i sam Jurgen Klopp sprawiał wrażenie uśmiechniętego, to jednak w powietrzu czuć było zapach kolejnej straconej szansy po kolejnym kapitalnym sezonie. Nikt nie chcę, aby ta grupa świetnych zawodników została zapamiętana jako „świetny zespół, któremu jednak zawsze czegoś brakowało”. 

Koniec pewnej epoki

Finał Ligi Mistrzów był prawdopodobnie ostatnim meczem dla Sadio Mané. Senegalczyk chciał zdobyć jakże istotne europejskie trofeum zanim pożegna się z kibicami z Anfield. Niestety nie udało się. Mimo to, Mané spędził tutaj przepiękne 6 lat i już na zawsze pozostanie w pamięci kibiców Liverpoolu. 

Można odnieść wrażenie, że mecze, w których podziwialiśmy fantastyczny tercet Mané-Firmino-Salah, miały miejsce wcale nie tak dawno. Cała trójka tych wspaniałych wojowników dała nam mnóstwo radości, mnóstwo szczęścia i pięknych chwil, których nie zapomnimy. Wydaje się, że kolejną kampanię zacznie już tylko dwójka muszkieterów. 

W Liverpoolu idzie nowe. Nie da się ukryć. Trzeba myśleć o przyszłości. Można się jednak zastanawiać, czy Senegalczyk nie opuszcza jednak Anfield zbyt wcześnie. Mané to przecież podobnie jak Salah, wzór profesjonalizmu. Można odnieść wrażenie, że przydałby się Liverpoolowi jeszcze nie tylko w następnym, ale i dwóch, a może nawet trzech następnych sezonach. 



Autor: Piotr Grymm
Data publikacji: 30.05.2022