LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1067

O co w tym sezonie walczy Liverpool?

Artykuł z cyklu Artykuły


Liverpool po pięciu kolejkach zajmuje trzecie miejsce w ligowej tabeli. Piłkarze Jürgena Kloppa wygrali cztery z pięciu spotkań na start sezonu i do prowadzącego Manchesteru City tracą zaledwie dwa punkty. 

The Reds zdobywali w obecnych rozgrywkach już punkty, które drużyna z poprzedniego sezonu koncertowo by potraciła. Tak byłoby chociażby w przypadku meczu z Newcastle United. Mało było pewnie kibiców Liverpoolu, którzy myśleli pozytywnie w momencie, Virgil van Dijk oglądał czerwony kartonik przy stanie 1:0 dla „Srok”. W poprzednim sezonie skończyłoby się to zapewne solidnym laniem. Ale teraz grając w osłabieniu liverpoolczycy potrafili odwrócić losy meczu na terenie tak silnego rywala, jakim są podopieczni Eddiego Howe’a.

Podobną sytuację oglądaliśmy w ostatnim spotkaniu przeciwko Wolverhampton. Po pierwszej, trzeba to uczciwie powiedzieć, beznadziejnej połowie w wykonaniu the Reds, podczas drugich 45 minut oglądaliśmy zupełnie odmienioną drużynę. Liverpool z pozycji przegrywającego wygrał z „Wilkami” i to na wyjeździe o godzinie, która przecież tak nie odpowiada niemieckiemu trenerowi Liverpoolu, o czym głośno zresztą mówił. 

Tym właśnie różnią się te rozgrywki od poprzednich. Jürgen Klopp potrafił zaszczepić ponownie w swoich piłkarzach wolę walki do samego końca i przy niekorzystnym wyniku grać, jakby nadal było 0:0. Najważniejsze dla piłkarzy Liverpoolu znów stało się po prostu „robić swoje” na boisku, a trzymając się tego, komplet punktów zostanie z nimi.

Łyżką dziegciu w beczce miodu może być natomiast fakt, że na pięć meczów, w aż trzech spotkaniach Liverpool musiał gonić wynik. Wciąż pojawiające się braki w koncentracji są na ten moment jedynym punktem wspólnym z rozgrywkami 2022/23. Bournemouth oraz wspomniane Newcastle i Wolverhampton to ekipy, które jako pierwsze trafiały do bramki strzeżonej przez Alissona. Patrząc realnie, to jedynie w starciu z Aston Villą na Anfield gracze z Merseyside od początku do końca mieli spotkanie pod swoją kontrolą, chociaż i tam nie brakowało okazji strzeleckich dla przeciwnika. W pozostałych spotkaniach the Reds musieli się mocno napocić, aby ten komplet oczek wyszarpać.

Na pewno 19-krotni mistrzowie Anglii nie są w tym momencie na poziomie Manchesteru City, ale nie można powiedzieć, że Liverpool z całkowicie przebudowaną linią pomocy, która wciąż się zgrywa, odstaje od takiego Arsenalu, który przecież prawie, że do samego końca walczył z ekipą Pepa Guardioli o mistrzostwo w poprzedniej kampanii. Kanonierzy tylko raz w tym sezonie wygrali różnicą więcej niż jednego gola i było to w spotkaniu 4. kolejki z Manchesterem United. Wtedy drużynę Mikela Artety uchronił minimalny spalony Garnacho, przez który VAR anulował bramkę dla United w końcówce spotkania, a w doliczonym czasie do siatki trafił Declan Rice. Arsenal wykorzystał wtedy moment, w którym Manchester całkowicie się odsłonił, chcąc doprowadzić do remisu i skontrował rywali ustalając wynik meczu na 3:1 za sprawą Gabriela Jesusa. Warto też zauważyć, że londyńczycy wcale nie mieli trudnego terminarza, bo mierzyli się z takimi zespołami jak: Nottingham Forest, Crystal Palace, Fulham, Everton i wspomniana ekipa Erika ten Haga.

Skoro na początku sezonu Liverpool nie radzi sobie gorzej od wicemistrza, który przez większą część sezonu rywalizował jak równy z równym z Manchesterem City, to dlaczego the Reds mieliby nie zastąpić Arsenalu i ponownie być drużyną, która bije się obywatelami o tytuł? Odpowiedź może być krótka: brak wzmocnień w linii obrony. O ile pomoc została zupełnie przemodelowana, to w letnim okienku transferowym nie doczekaliśmy się transferu nowego obrońcy do klubu. Liverpool dysponuje zatem Trentem Alexandrem-Arnoldem, którego braki w grze defensywnej zdążyliśmy już w tym sezonie zobaczyć. Dalej mamy Joe Gomeza, który bardzo dobre występy (jak ten z Aston Villą) potrafi przeplatać zdecydowanie gorszymi (jak ten ostatni, kiedy kilka razy ośmieszał go Pedro Neto). Jest także 32-letni Joël Matip, który najprawdopodniej odejdzie z Liverpoolu jako wolny agent w przyszłym roku. Wciąż pierwszym wyborem Kloppa na środku jest rówieśnik Kameruńczyka, Virgil van Dijk. Holender nadal ma wiele do zaoferowania, ale nigdy nie wrócił na poziom, który prezentował przed kontuzją, której nabawił się po brutalnym faulu Jordana Pickforda trzy sezony wcześniej. Największe nadzieje należałoby pokładać w Ibrahimie Konaté. No właśnie należałoby, bo z Francuz to jest taki Thiago w linii obrony, czyli możliwości ma, ale z jego dostępnością bywa różnie. W tym sezonie środkowy obrońca wytrzymał trzy mecze, po których w 4. kolejce musiał pauzować z powodu urazu. Na boisku w ostatnim meczu pojawił się tylko ze względu na konieczną zmianę Jarella Quansaha i fakt, że 20-latek już w piątym spotkaniu tego sezonu musiał rozpoczynać mecz w wyjściowym składzie mówi bardzo wiele o stanie defensywy Liverpoolu. 

Na pewno na razie postawa piłkarzy Liverpoolu dobrze rokuje na dalszą część sezonu, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, które ociera się nawet o pewność, że problemy w linii defensywnej mogą dać się we znaki w trakcie natłoku spotkań. Tym bardziej, że wspomniany Matip także nie należy do graczy o żelaznym zdrowiu. Wydaje się, że właśnie niestabilna linia obrony jest powodem, dla której powinniśmy w pierwszej kolejności powinniśmy skupić się na zapewnieniu sobie miejsca w TOP4. Na myślenie o mistrzostwie przyjdzie jeszcze czas.



Autor: Piotr Grymm
Data publikacji: 18.09.2023