Michał Gutka specjalnie dla LFC.PL!
Artykuł z cyklu Artykuły
Przed zbliżającym się wielkimi krokami kolejnym meczem ligowym, udało się porozmawiać z kolejnym ekspertem telewizyjnym. Tym razem w ogniu pytań stanął znany komentator stacji Viaplay, Michał Gutka. Tradycyjnie, życzę miłej lektury.
S.B. – Miło mi powitać kolejnego gościa! Na początek gratulacje z okazji 400 skomentowanych spotkań! I od razu zapytam, czy pamiętasz, jakie było pierwsze?
M.G. – Dziękuję bardzo! Pamiętam datę i przebieg, aczkolwiek zaraz pewnie będziemy to sprawdzać! 16 września 2017 to był ten pierwszy mecz. I to było spotkanie Liverpoolu z Burnley u siebie. Liverpool zgubił punkty, a końcowy rezultat to 1:1.
S.B. – Przebieg meczu pamiętasz?
M.G. – Na pewno strzelił dla Burnley Scott Arfield. Nie pamiętam, kto wyrównał dla Liverpoolu, ale pewnie był to Salah, bo tak mi świta w głowie. Kojarzę na pewno ten wynik i właśnie fakt, że to gospodarze musieli gonić rezultat.
S.B. – Podoba mi się, że bardziej pamiętasz strzelca dla Burnley niż dla Liverpoolu. Już mam pierwszą kontrowersję na stronie. W ostatnich rozmowach musiałem czekać dłużej (śmiech).
M.G. – Być może dlatego, że ten gol Arfielda był najpierw, a później strzelił Liverpool, ale zaczynałem moją przygodę z komentowaniem właśnie od tego klubu, także dobrze to się składa z portalem, dla którego jest ta rozmowa. A mam nadzieje, że kibice wybaczą, że w pamięci mam bardziej gola dla Burnley (śmiech).
S.B. – Wy, eksperci, lubicie wyprzedzać moje pytania. Jakby nie patrzeć, niektórzy mogą nie wiedzieć, ba, sam nie wiedziałem pewnej rzeczy, ale do niej przejdziemy później, mam inne pytanie. Była jakaś rzecz, która Cię zdziwiła jako komentatora?
M.G. – Nie tak do końca można powiedzieć, bo jeśli chodzi o przygotowanie, to jest rzecz, za którą odpowiadasz sam, więc możesz i musisz to zrobić, zanim ten mecz się rozpocznie, a właściwie zanim przyjdziesz do redakcji. Zajmowałem się już dziennikarstwem wcześniej, wprawdzie w formule pisanej dla Przeglądu Sportowego od kilku lat, więc nie sądzę, aby mogło mnie coś zdziwić. Jeśli chodzi o samo komentowanie meczu, miałem wcześniej okazję być w siedzibie Canal+, bo tam był nagrywany taki projekt Radio Kanał. Trwał przez pewien czas, później te formuły YouTubowe chyba go pochłonęły i teraz rozwija się w innym kierunku na YouTubie. Wtedy mogłem poznać trochę pracę od kulis. Natomiast pamiętam, że wygląd dziupli komentatorskiej był już dla mnie znajomy, bo w tych dziuplach nagrywałem podcast z Bartkiem Gleniem. Kilka razy tam przyszedłem jako gość, więc tutaj też miałem ten element niespodzianki odebrany.
Przede wszystkim nowością jest samo zderzenie się z tą materią. To był na pewno stres, ale to była rzecz, którą zawsze chciałem robić, więc jak dostałem taką propozycję, to się nie zawahałem. Natomiast to jest specyficzna materia i też myślę, że dająca takiego najfajniejszego kopa ze wszystkich form dziennikarskich, jakie do tej pory w karierze wypróbowałem i w jakich się mogłem zmierzyć. Specyfika jest taka, że musisz bardzo szybko formułować myśli oraz wnioski. Widzisz, obserwujesz, mówisz. Ten cały proces kojarzenia faktów i odpowiednio kontekstowego używania ich w trakcie spotkania, no wiadomo, że to była dla mnie nowość i to było takie pierwsze zderzenie, i jestem świadomy tego, że początki na pewno nie były dobre. I chciałbym wierzyć, że ten rozwój bardzo słychać, bo ja się też na pewno przez te 400 meczów, co oczywiste, czuję dużo swobodniej w tym momencie za mikrofonem.
Na pewno te początki kojarzą mi się z… takim skokiem na głęboką wodę i nauką, a w związku z tym ze stresem i paroma nieprzychylnymi głosami, które się wtedy pojawiały, ale generalnie rzecz biorąc dominowała ekscytacja i im bardziej oswajałem się z mikrofonem. Tym bardziej mam nadzieję, że tę ekscytację też słychać w trakcie komentowanych spotkań i nad tym przez ten czas starałem się też bardzo pracować. Myślę, że dzisiaj doszło to do fajnego momentu.
S.B. – To na pewno. Od razu zapytam: dalej czujesz tą ekscytację po tych 400 spotkaniach?
M.G. – Oczywiście, że tak. Nie zamieniłbym tej pracy na żadną inną. Tak jak powiedziałem wcześniej, pracowałem i jako dziennikarz piszący, i gdzieś tworzący treści radiowe, podcastowe, i formaty YouTube’owe. Dalej piszę dla Kanału Sportowego, łącząc pracę w Viaplay, więc mówię to z pełną odpowiedzialnością.
S.B. – Pozostając w takim razie w temacie komentarzu, jest jakaś wpadka, która zapadła ci w pamięć?
M.G. – Oj jest (śmiech). To jest wpadka już z czasów pracy w Viaplay sprzed kilku lat. Kurczę, no stary chłop wychowany na czasach internetu, a łyknąłem internetowego fejka. W meczu Liverpoolu było już pozamiatane, wchodził Harvey Elliot na boisko, a ja powiedziałem, że ostatnio gdzieś mignęły fotografie, że kupił sobie tygrysa. Co się okazało tygrysa kupił jakiś influencer, kropla w krople podobny do Harveya. Nie pamiętam nawet kto to był. Gdzieś to przeczytałem, palnąłem taką głupotę, dostałem kilka powiadomień na Twitterze i mówiłem do siebie „co ja zrobiłem”. Po prostu było mi wstyd. Także tutaj sypię głowę popiołem raz jeszcze. To mi zapadło w pamięć, bo to jest na takiej zasadzie „po prostu stary, a głupi”. Wpadłem w taką idiotycznie nastawioną twitterową czy instagramową pułapkę, gdzie weryfikacja zajmuje tak niewiele czasu, a tutaj proszę bardzo, dałem się naciąć.
Jeśli chodzi o jakieś takie wpadki komentatorskie, to myślę, że nieprzychylne głosy, o które pewnie chciałbyś też zapytać brały się po prostu z tego, że byłem kiepski warsztatowo. Może żeby nie być dla siebie tak już całkowicie surowym dodam, że po prostu wydaje mi się, że z tego się brały jakieś ewentualne negatywne komentarze, a wpadek da się uniknąć, ale jak widzisz, czasami człowiek po prostu uwierzy, że Harvey Elliot kupuje Tygrysa, bo po prostu łyknie fejka.
S.B. – Jak kupi kiedyś tego tygrysa, to będziesz mógł powiedzieć, że przepowiedziałeś przyszłość (śmiech).
M.G. – Słuchaj, to i tak nie byłaby najdziwniejsza transakcja dokonana kiedykolwiek przez piłkarza. Być może dlatego uwierzyłem w tego fejka, ale już się nie będę usprawiedliwiać.
S.B. – À propos przewidywania przyszłości i takich, powiedzmy, metafizycznych rzeczy, jak to jest być komentatorem, który dzierży na swoich plecach klątwę komentowania meczów Liverpoolu?
M.G. – Muszę zacząć od tego, że klątwę zrzuciłem. Był taki sezon, faktycznie, sezon 22/23, gdzie już kibice Liverpoolu po prostu wiedząc, że będę akurat komentował mecz, który, bo to jest ważne, przypadł w sobotę od 13.30, bo ja wtedy byłem jakoś ożeniony z Liverpoolem o tej godzinie, to nie ma szans na punkty. Gdybym się tutaj za chwilę zatrzymał nad swoim archiwum i je przekopał, to bym znalazł rzeczy z tamtego sezonu i bym nawet policzył, ile tych meczów w Liverpoolu było i ile z nich było wygranych, bo to jest tutaj kluczowa sprawa. Tamte mecze o 13.30 przez Liverpool były wygrywane, jednak przylgnęło do mnie to, że prawie wszystkie The Reds przegrywali.
O innych porach też nie za bardzo mi ten Liverpool siedział, jeśli chodzi o ich spotkania w tamtym czasie. Pamiętam, że kampania zaczęła się od meczu z Fulham na wyjeździe, który komentowałem ze stadionu, było 2:2. Potem był ten mecz z Crystal Palace, w którym Darwin Núńez ujrzał czerwoną kartkę, tam była ta pyskówka z Andersenem. To był trzeci czy czwarty mecz Urugwajczyka i wszyscy dowiedzieli się, że on ma gorącą głowę.
Potem był znowu wyjazd do Anglii, gdzie miałem przyjemność być na derbach Liverpoolu na Goodison. 0:0, ale być może pamiętasz ten mecz, to jest takie 0:0, które gdyby się skończyło 2:2, 3:3, to byśmy się nie dziwili, bo tam Pickford i Alisson byli bohaterami meczu. Núńez miał taki strzał po rękach Pickforda bodaj w poprzeczkę. Potem nieuznany gol dla Evertonu. Najlepsze 0:0 jakie w życiu robiłem. Goodison Park, to w ogóle cudowne miejsce do zobaczenia i do komentowania stamtąd meczu. To wszystko razem przybrało taki efekt kuli śniegowej, bo faktycznie te mecze o 13.30, bo i Fulham i Everton też były o tej godzinie. Wszyscy dopisali sobie teorie, że to moja wina.
Później się mnie już trzymały zwycięstwa, więc kibice Liverpoolu na tym portalu, jak będą czytać naszą rozmowę, to mogą już laleczki vodoo z moją podobizną powyrzucać.To był dawny sezon, od pewnego czasu nadeszły kolejne przełamania i tak dalej.
S.B. – No właśnie, doszło do przełamania. I dzięki temu możemy to powiedzieć oficjalnie. Jesteś kibicem Liverpoolu. Nie ogłaszam tego przypadkowo, w momencie tej klątwy myślałem, że jesteś fanem United, Chelsea czy Arsenalu.
M.G. – Tak, to jest tysięczne w moim życiu oficjalne potwierdzenie tego, że kibicuję Liverpoolowi (śmiech), bo nie zdradzamy tutaj tajemnej wiedzy niestety, ale tak, jestem kibicem Liverpoolu i pewnie rozwiniemy jeszcze wątek tego, jak się komentuje mecze kibicując.
S.B. – Proszę przestać wyprzedać moje pytania! Proszę za to powiedzieć skąd ta miłość się wzięła.
M.G. – Każdy z nas zaczyna się interesować piłką na jakimś etapie swojego życia, od jakiegoś punktu zapalnego. Dla mnie małego chłopaka te pierwsze wspomnienia kojarzą się raczej z reprezentacją Polski. Jestem rocznik ’93, więc kadra Jerzego Engela i droga do Korei i Japonii to jest powiedzmy ta iskra, która odpaliła ten ogień. Bardzo wtedy lubiłem spośród naszych reprezentantów Emanuela Olisadebe i Jerzego Dudka. I traf chciał, że Jerzy Dudek trafił wtedy do Liverpoolu. Byłem jako tako obcykany powiedzmy z zespołami takimi międzynarodowymi. Nie było za wiele transmisji. Gdzieś wcześniej moją uwagę przykuł Michael Owen, piłkarz, który oczywiście był wybitny, ale polubiłem go za to, że był moim imiennikiem (śmiech). Miałem koszulkę, jedne z pierwszych koszulek, jakie miałem, to były takie bazarówki reprezentacyjne. Był Davor Šuker, była Chorwacja, Gabriel Batistuta, Argentyna i czerwona, angielska wyjazdówka – Michael Owen, 20 na plecach. Więc jak ten Dudek poszedł z tym Owenem, no to już mieliśmy początek sympatii do Liverpoolu.
Dochodziły do tego oczywiście gry komputerowe, gdzie coraz częściej wybierałem właśnie Liverpool. Lata się toczyły i doszliśmy do finału w Stambule. Tam odbył się mecz – legenda, z bohaterską postawą Jerzego Dudka. I co z tego, że wychodził z bramki? Kto o tym w ogóle rozmawiał? To jest temat, który się pojawił chyba kilkanaście lat później dopiero w jakiejś dyskusji medialnej.
S.B. – Po Stambule byłeś już kupiony przez Liverpool.
M.G. – Nie można mnie chyba winić. Zawsze tłumaczę, jak ktoś się mnie pyta a czasami się ktoś dziwi, że mam otwarcie ulubiony klub, że kibicem zostałem wcześniej niż dziennikarzem. Być może, a nawet na pewno jest to duża część tego, co sprawiło, że chciałem zostać tym dziennikarzem w przyszłości. I też kibicem będę pewnie dłużej w swoim życiu niż dziennikarzem. No chyba, że po prostu… za tym mikrofonem umrę, tak?
S.B. – Nie życzę ci tego, bo ja wiem, że Liverpool to jest, myślę, jeden z tych nielicznych klubów, które mogą do tego doprowadzić, bo jest to faktycznie taka drużyna trochę magiczna. I chaotyczna. Mówiłeś o tym Jerzym Dudku wychodzącym z linii, że kilkanaście lat później o tym zaczęto rozmawiać. W ogóle tamta edycja Ligi Mistrzów była na swój sposób absurdalna. Najpierw gol Gerrarda w meczu z Olimpiakosem, później przecież Luis García w starciu z Chelsea. Na koniec Stambuł. Przecież przy tej bramce na Stamford Bridge po latach używano technologii wojskowej, żeby zobaczyć, czy był gol, czy nie. Wychodzi na to, że tamten sezon to było preludium do wprowadzania takich pomocy jak VAR, goal-line czy tej zasady o niewychodzeniu przed linię przez bramkarza.
M.G. – No można zrobić z tego całą taką sekwencję, czyli oba półfinałowe mecze plus ten finał, który miał absolutnie wszystko.To jest ciekawa sprawa, że te takie finały magiczne w Lidze Mistrzów, chyba dwa najbardziej magiczne w tej erze Ligi Mistrzów, już tutaj powiedzmy pod tym szyldem od lat dziewięćdziesiątych, jednak są z udziałem angielskich klubów: Liverpoolu i Manchesteru United. Pamiętam jeszcze dwumecz z Juventusem po drodze. To były takie bardzo fajne spotkania. Z Leverkusen też było spotkanie i to pamiętne Dudek vs Krzynówek. Pamiętam, że było to głównym tematem w polskiej telewizji, no bo nie mieliśmy takiego ambasadora piłki nożnej jak dzisiaj Robert Lewandowski, a mecz Dudek vs Krzynówek w Lidze Mistrzów urastał wtedy do wielkiej skali w polskim futbolu.
S.B. – Tak, pamietam nawet, że udało się to zrealizować w takiej formie, że obaj zawodnicy spotkali się bodajże na murawie i odpowiadali na pytania, a na końcu żartowali, żeby sobie nie podawać. Na ironię akurat przy tym golu zdobytym przez Krzynówka błąd popełnił Jurek i pojawiały się teorie spiskowe. Myślisz, że dzisiaj dałoby się zrealizować takie studio przed meczem, że spotykają się dwaj zawodnicy po przeciwnych stronach i sobie rozmawiają?
M.G. – Myślę, że teraz by się dało. Wtedy to na pewno robiło wielkie wrażenie, bo była to rzadkość, ale dzisiaj sam oglądasz mecze pewnie w przeróżnych stacjach, a chociażby na Instagramie CBS z genialnym studiem Ligi Mistrzów się co chwilę wszystkim wyświetla (śmiech). Dzisiaj te największe stacje, tacy poważni gracze, mają bardzo szeroki dostęp do studia przy murawie, mają możliwość zaproszenia jakiegoś eksperta na gorąco po meczu i tak dalej. Być może gdyby doszło do spotkania w Lidze Mistrzów, gdzie są dwie drużyny z dwoma Polakami, to ktoś by coś takiego zrealizował.
I oby tak było w Lidze Mistrzów, bo tych Polaków jednak w Champions League zdecydowanie za mało, wyjechali do silniejszych lig Polacy w ostatnich latach, ale w Champions League się ostatnio nie pokazują. Jest Robert Lewandowski i długo, długo nic. Niestety.
S.B. – Skoro jesteśmy przy takich ciekawych meczach. Najlepsze skomentowane spotkanie?
M.G. – Oj, musiałbym teraz się dłużej zastanowić. Ciężko powiedzieć, kurczę. Było dużo… Wiesz, też po pewnym czasie dzieje się coś, co Amerykanie często nazywają „the fog of war”, mgła wojny. Wszystko zlewa się w pewnym momencie w jeden taki ciągły serial o piłce nożnej, gdzie faktycznie też po drodze dzieje się coś bardziej i mniej interesującego. Łatwiej by mi było pewnie wymyślić tak, żeby nie zastanawiać się tutaj godzinami, który mecz na żywo, ze stadionu komentowało się najlepiej bądź najciekawiej. Natomiast z dziupli też spotkania potrafią być emocjonujące.
Tak na gorąco przypominam sobie mecz z zeszłego sezonu, który zawsze będę pamiętał. Pojedynek Chelsea – Manchester United na Stamford Bridge. To chyba był środek tygodnia, jeszcze w ogóle jakiś taki mecz w kolejce zaległej czy w kolejce rozgrywanej w środku tygodnia. Magiczne 4:3, gdzie Chelsea strzeliła dwa gole w samej końcówce. Ten mecz był bardzo dobry. Pierwsza połowa na korzyść jednej drużyny, odwrócenie obrazu tego spotkania w drugiej, no i te dwa gole Chelsea absolutnie niezapowiadane wcześniej, nic tego nie zwiastowało, to nie były dwa gole Palmera bodaj, po wcześniej jakiejś nawałnicy Chelsea. United popełniło dziecinne błędy i przegrało, więc z ostatniego sezonu to na pewno zostaje w głowie. To jest taki mecz idealny, bo grają dwie duże marki i mnóstwo się dzieje w końcówce. I pewnie są mecze, które mogłyby z nim rywalizować w przeszłości, ale tak jak mówię, dużo zostaje w tej mgle, więc prędzej sobie teraz przypomnę właśnie spotkanie z poprzedniego sezonu.
S.B. – No to zanim sam do tego przejdziesz, to są jakieś stadiony, z których komentuje się najlepiej i oczywiście najgorzej?
M.G. – Wpadła tutaj już nazwa Goodison, tak? I wiem, że jesteśmy na LFC.pl, a mówię trochę o rywalach i tak dalej, ale myślę, że ta rywalizacja Evertonu z Liverpoolem jest na tyle zdrowa, że tak strzelam, gdyby przeprowadzić ankietę na portalu, to czy większość kibiców Liverpoolu z pełnym przekonaniem puściłaby ten Everton do Championship i nie chciałaby derbów? To jest jednak wyjątkowa skala zdarzenia. Właśnie te derby i mecz na Goodison to jest mecz, który bardzo zapamiętam. Głównie z uwagi właśnie na stadion, który jest bardzo stary, bardzo klimatyczny.
Tego nie widać w obrazku, bo murawa i trybuny się nie wydają trącące mocno starością, ale jak się zejdzie gdzieś w te kuluary, w te pomieszczenia klubowe, korytarze wokół szatni, to przyznam szczerze, że dwoje ludzi i nie mówię o jakichś potężnie zbudowanych sylwetkach, dwoje ludzi nie minie się w tych korytarzach, mijając się twarzą w twarz. Trzeba kombinować, wszędzie jest lamperia na ścianach, czuć mocno ten old school, ale samo stanowisko komentatorskie jest bardzo nisko, przez co po prostu widać wszystko bardzo dobrze. Przypomina to troszkę sytuację, jak ludzie mają doniczki na balkonach, tak zawieszone za barierkę. W przeciwieństwie do wielu stadionów na Goodison Park właśnie na takim murku oddzielającym poziom górny i dolny trybun, w takiej doniczce, nazwijmy to, siedzą sobie na stanowiskach komentatorzy. To gwarantowało doskonałą widoczność w tym spotkaniu. No i ten klimat był niepowtarzalny.
Klimat Luton Town i zwłaszcza ich stadionu też był cudowny. Klubu, który być może tylko w Premier League pojawił się na chwilę, bo oni teraz po spadku w Championship cienko przęda. Przeżycie wizyty tam były niesamowite, ale to tutaj dusza po prostu fanatyka angielskiej piłki za mnie przemawia. A jeśli chodzi o wielkie obiekty, no na pewno dużym przeżyciem dla mnie było skomentowanie pierwszego meczu w życiu z Anfield. To dopiero miało miejsce w marcu tego roku, mecz z City, zremisowany 1:1 w strugach deszczu. Będę miał kolejne okazje na Anfield pojechać i to mnie bardzo cieszy. Stamtąd również się dobrze pracuje, ale się siedzi rzeczywiście stromo i wysoko.
Najgorszy widok na stadionie to jest na pewno City, chociaż jeżeli trafisz na dobry przydział miejsc, to możesz iść troszeczkę niżej, ale jednak większość tych miejsc to jest, znowu będę trzymał się porównań, jakiś gołębnik, bo to jest dosłownie przyczepione do samej korony stadionu. Także jeśli poprzedni stadion był super ze względu na bycie doniczką, stadion City jest najgorszy ze względu na bycie gołębnikiem (śmiech).
Tam można nawet przy ciepłej pogodzie nabawić pewnie jakiegoś kataru solidnego i bardzo mało widać, bo siedzi się pod wysokim kątem i jeszcze jest stromo, nawet na samej górze jest zimno. Kiepski widok jest również na West Hamie. Ten stadion olimpijski nie ma duszy, nie ma atmosfery. Czasami się coś poderwie, ale nawet efekt tych baniek mydlanych i tego klubowego hymnu rozprasza się na tej gigantycznej przestrzeni. Zatem, z takich stadionów, gdzie atmosfera jest najlepsza, to Anfield oczywiście na pierwszym miejscu, ale bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie wizyty na stadionie Arsenalu. Tam jest naprawdę fajna atmosfera. No a jeśli chodzi o taki klimat takiego właśnie stylu angielskiego futbolu, no to Goodison i Kenilworth Road mają osobne miejsca w moim sercu.
S.B. – Mam jakieś fatum do doboru ekspertów. Piotr Żelazny mówił, że Everton to jest fajny klub i go lubi i szanuje. Michał Gutka, kibic Liverpoolu mówi, że Goodison to jest najlepszy obiekt. Wy się opamiętajcie (śmiech)!
M.G. – Trzeba doceniać takie obiekty, bo za chwilę Goodison przestanie istnieć. Stadion Luton też. To jest kapitalna możliwość móc zwiedzić takie miejsca, zobaczyć jak to wygląda od środka i poznać ich duszę. Mimo wszystko, wygląda na to, że prawdopodobnie ten nowy stadion Evertonu zapowiada się całkiem efektownie. Ma trochę taki klimat przypominający mi stadion w Hamburgu. Obiekt teraz z drugiej Bundesligi, ale generalnie z ligi niemieckiej. Natomiast nie chcę tu być jak boomer, który mówi, że kiedyś to było, ale nie będzie się dało odtworzyć tego klimatu z Goodison Park. Myślę, że poniekąd jest tak samo z White Hart Lane, na którym nie byłem, ale byłem na nowym obiekcie Tottenhamu i nowy obiekt Kogutów jest architektonicznie najładniejszym i dla oka po prostu najfajniejszym miejscem, w jakim byłem komentować mecz, jeśli chodzi o angielskie stadiony. Natomiast podejrzewam, że ten klimat takiego starego kibicowania zdecydowanie bardziej odczułbym na White Hart Lane. Bardziej tutaj te sentymenty „evertońskie” migają.
S.B. – Czyli derby muszą pozostać, a Everton nie może spaść.
M.G. – Zdecydowanie muszą. Zauważ, że w Premier League wiadomo, Londyn jest duży i ma dużo klubów, ale poza derbami Londynu jest tylko Liverpool i Manchester. To jest coś, co warto pielęgnować moim zdaniem.
S.B. – Wiesz, tu głównie chodzi o te zarzuty na przestrzeni ostatnich lat, głównie o sposób gry Evertonu, o kontuzjowanie Virgila, te wszystkie poboczne tematy, styl gry, o kładzenie się Pickforda i ich grę na czas. Może i narażę się innym, ale jestem z tego typu ludzi, którzy lubią tę grę bramkarza The Toffess, bo jak potem zdarzają się takie błędy jak przy bramce Origiego, czy parodiowanie przez Alissona, to cieszę się dwa razy bardziej.
M.G. – Słuchaj, znowu będę tutaj adwokatem Evertonu, ale właśnie ŕ propos tego stylu, myślę, że grasz tak, jak ci karty pozwalają. I był czasem Everton piękny, był Everton w wersji bardziej efektownej. To był Everton Carlo Ancelottiego z Jamesem Rodríguezem, który pieniędzy nie żałował. Co gorsza, to jest właśnie ta drużyna, która, przez tamtą politykę transferową, dzisiaj przełyka bardzo gorzką pigułkę. Głównie dlatego, że wydawane pieniądze nie miały przełożenia na wynik sportowy. To stąd są te wszystkie lata, za które oni musieli w ostatnim czasie beknąć, mówiąc kolokwialnie.
Dzisiaj Everton to nie jest drużyna prowadzona przez Carlo Anchelottiego, to jest drużyna prowadzona przez Seana Dyche’a, którego uwielbiam. Nie chcę żeby to zabrzmiało jak atak w kierunku Włocha, ale Dyche po prostu… on nie oszukuje ludzi. Przedstawia fakty takimi jakimi są. Potrafi drużynę stworzyć z przeciętnych graczy, gdzie wydawać by się mogło, że ta suma indywidualności musi dać gorszy wynik, niż daje w rzeczywistości, bo Burnley przecież, przypominam, potrafiło dojść do europejskich pucharów.
Jak się obejrzysz na tamte drużyny, za kadencji nawet Moyesa, czy poźniej Martíneza, to nie było tam zawodników, których chciałbyś zobaczyć w swojej drużynie. Teraz Everton tak odjechał od Liverpoolu, że nie sądzę, żeby kibic Liverpoolu na jakiegokolwiek piłkarza Evertonu patrzył i myślał „o, to ten”. Wydaje mi się, że tutaj Everton po prostu cały czas jest z pozycji underdoga, a te ciemne sztuki, ten defensywny styl gry, to trochę takie boiskowe cwaniactwo i prowokowanie jest czasami jedynym sposobem do wyciskania tych krótkich zwycięstw. Po prostu tam, w tej piwnicy tabeli Premier League potrzebujesz każdego punktu, każdego zwycięstwa. Porównałbym to do takich walk, właśnie w piwnicach, gdzie dwóch się leje a ty czekasz tylko na to, kto wyjdzie cały. Nikt nie ocenia stylu, nie ocenia umiejętności. Widzisz, że ten przeżył i wiesz, że wygrał. Chyba idealne podsumowanie.
S.B. – Dobra, stawiamy na to, że Everton tę walkę przetrwa, chociaż no, już teraz klarują się drużyny, które idą bardziej ku spadkowi niż Everton potężnego Seana Dyche’a. Widzisz to w ten sam sposób?
M.G. – Chyba tak, ale Everton w ostatnich latach prawie do końca zawsze bił się o utrzymanie, więc niczego bym nie wykluczał. Tam na dole jest Wolverhampton z ciekawym potencjałem, tam na dole jest Crystal Palace, którego się nikt tam nie spodziewał przed sezonem. Są dwaj beniaminkowie, trzeci jest kapeczkę wyżej, ale wciąż w tych samych rejonach, czyli Leicester City, więc tam będzie, zobaczymy jak się sezon będzie rozwijał, ale mam wrażenie, że Southampton może odstawać o kilka półek od reszty stawki. Standardowo pewnie z pięć, sześć ekip będzie biło się o utrzymanie i zobaczymy, kto przeżyje.
S.B. – Skoro weszliśmy na temat walki, emocji i takiej bijatyki do upadłego, powiedz mi proszę, czy ciężko zachować emocje, kiedy komentuje się mecz ulubionej drużyny, przykładowo z Manchesterem United, czy City. Z mojej strony ukłon w twoim kierunku, bo podczas takich spotkań tego nie słychać. Kolejną sprawą jest to, czy czujesz do siebie żal, gdy patrzysz w lustro, że cieszyłeś się z bramki odwiecznego rywala.
M.G. – Nie, wiesz co, nie. Nie mam problemu z tym, żeby ludzie wiedzieli, że kibicuję Liverpoolowi. Nigdy się z tym nie maskowałem i zapytany o to nigdy nie będę się z tym krył. Wiem, że mój pracodawca oczekuje ode mnie fachowego, merytorycznego komentarza, co też sam rozumiem, bo to pewnie wynika z tego, że nikt mi kiedykolwiek niczego nie sugerował, żebym w taki sposób się zachowywał, czy w jakiś sposób się nie zachowywał. Moim zdaniem należy być zawsze dobrze przygotowanym merytorycznie, spełniać wszystkie te zasady dobrego komentarza. Nie wyobrażam sobie chyba nawet komentatora, który komentuje przykładowo mecz Southampton vs Arsenal i słyszę załamanie w głosie tego komentatora, bo Kanonierzy stracili bramkę. Byłoby to absolutnie niedorzeczne, więc to, że się nie da po mnie poznać sympatii kibicowskich, to mnie cieszy.
Wychodzę po prostu z tego założenia, że to nikogo nie interesuje. W największym skrócie, to, że ja temu Liverpoolowi kibicuję nie obchodzi obserwujących mecz. Nie mam problemu z tym, żeby też komentując mecz, dać się ponieść emocjom tego spotkania. Pamiętam taką sytuację nie tak dawno temu. Mieliśmy dużą przyjemność być z Andrzejem Twarowskim na meczu Manchester United – Liverpool na Old Trafford, 2:2 z zeszłego sezonu z tym golem Bruno Fernandesa, prawie z połowy boiska po stracie Quansaha.
I w tym meczu Kobe Mainoo strzelił bardzo ładnego gola i Konrad, kibic Manchesteru United na Twitterze, z którym się już poznałem parę lat ładnych temu, on też wie, że ja kibicuję Liverpoolowi, ale udostępnił wrzucone przez Viaplay nagranie tego gola, z takim podpisem, że po prostu razem z Andrzejem tutaj równo drę głos, zdzieram gardło. Przy tym golu po prostu porwała mnie euforia stadionu i krzyczałem głosem, który kompletnie jakby nie pasuje do tego, że w tym momencie wypowiada te słowa kibic Liverpoolu. Nawet więcej, powiem, że wtedy przeżywałem takie same emocje jak kibic Manchesteru United. I to też być może wynika z tego, że ja mam taką naturę, że kibicuję Liverpoolowi, ale to nie znaczy, że mam na około samych wrogów. Już tutaj wystąpiłem jako adwokat Evertonu (śmiech).
W moim komentarzu ma być czuć tą ekscytacje, a dla mnie to naturalne, że cieszę się z pięknych bramek, chłonę atmosferę stadionu i wtedy wychodzi jak wychodzi. Mam wrażenie, że po prostu u mnie bierze górę ta radość z oglądania i komentowania piłki i pasja do tego sportu i nie odczuwam takiej wrogości, że muszę komentować Manchester United. Często się pojawiały głosy przypisujące mi kibicowanie jakiejś drużynie albo, w drugą stronę, że jakiejś drużyny nie lubię. Często to wynika z tego, że podczas transmisji przytoczę jakąś statystykę, która może kompromitować dany klub, ale to tylko w celu urozmaicenia komentarza. Myślę, że to mi trochę pomaga w tej pracy, że naprawdę nie mam czegoś takiego, że herb innego klubu działa na mnie jak płachta na byka. Mam nadzieję, że to będzie coraz bardziej normalizowane, że komentatorzy mają swoje ulubione kluby, bo wydaje mi się to po zdecydowanie bardziej zdrowe. Jednak może też być tak, że za wiele osób kojarzy te polityczne sprzeczki z tego, że nie można lubić drugiej strony.
S.B. – Może tak być, że za bardzo zaczerpnęliśmy z tej politycznej otoczki. Okej, to teraz czas na najważniejsze pytanie, które jest chyba najgorętszym tematem tej przerwy reprezentacyjnej. Co zrobić z sędzią Cootem? Czy to będzie jego koniec?
M.G. – To musi być jego koniec. Chociaż to jest historia w pewien sposób wielopoziomowa, bo z jednej strony faceta zawiódł absolutnie instynkt samozachowawczy. Myślę, że wielu sędziów prywatnie, kiedy ich nikt nie nagrywa, też mogą mieć złe zdania na temat danego człowieka, danego trenera, danego piłkarza, być może nawet danej drużyny. To jest, wiesz, jak w tym dowcipie, gdzie ratownik krzyczy do faceta, żeby przestał sikać do basenu. Facet mówi, że przecież wszyscy to robią, a ratownik zwraca mu uwagę, że tak, ale tylko pan robi to z trampoliny.
Davida Coote’a, w kontekście tego, co powiedział o Liverpoolu, stawia pod wątpliwość rzetelność zawodową. O tym drugim nagraniu, z twardymi narkotykami w tle nie będę się wypowiadał, bo to inna skala. To jest facet, który strzelił sobie właśnie spektakularnego samobója. Już pierwsze nagrania są wystarczająco kompromitujące i już po nich nastąpiła reakcja PGMOL i nawet Uefy, która odsunęła go od swoich meczów w trakcie tej przerwy reprezentacyjnej. Może to jest historia też o człowieku, który nie poradził sobie w pewien sposób z presją.
Nie poradził sobie jako sędzia, bo wydaje mi się, że przez to, jak się piłka zmienia i jak coraz większe znaczenie ma technologia i jak coraz większą przestrzenią, gdzie krąży dużo głosów są media społecznościowe, ta praca jest decydowanie gorsza i trudniejsza.
Myślę, że praca sędziego, patrząc na świat piłki, jest dzisiaj jedną z najtrudniejszych, jeżeli nie najtrudniejszą, bo jak to ładnie ujął Barney Rooney w swoim felietonie w Guardianie, to sędzia musi być po pierwsze arbitrem i znać przepisy, być prawie, że nerdem jeśli chodzi o te wszystkie paragrafy, przy okazji musi być w porządku gościem na boisku, który swobodnie rozmawia z zawodnikiem a jeszcze do tego nie może mówić tego co myśli.
Nie mówię tego, żeby usprawiedliwić Davida Coota, ale po prostu to jest historia, która myślę ma kilka stron i widzę człowieka, który mocno się zagubił, bo wydaje mi się, że sam z siebie takiej głupoty, jaką zrobił w kontekście Liverpoolu, tych wypowiedzi na temat Liverpoolu, by nie zrobił, no a ta kolejna afera związana z narkotykami, z nagrywaniem tego, to jest zawodowy gwóźdź do trumny. Powtórzę, że nie chcę wybielić Davida, bo utrzymuję, że to jest człowiek, który ze struktur sędziowskich zniknąć powinien, ale to może być przyczynek do bardzo potrzebnej dyskusji.
S.B. – Dyskusji będzie na pewno więcej, ale mnie ciekawi w tej sytuacji inna sprawa. Jak karać teraz zawodników za rasizm? Bentancur dostał siedem meczów zawieszenia za swoje słowa. Możemy pozostać jeszcze przy temacie Coote’a i zastanawiam się, czy będą pojawiać się pomysły, żeby mimo wszystko w jakimś momencie jego życia, kariery, jak ta mgła wojny opadnie, przywrócić go do jakiegokolwiek sędziowania.
M.G. – W przypadku piłkarzy chyba wszyscy patrzą na to mniej ortodoksyjnie. Piłkarz, w teorii nie musi wiedzieć co go spotka i jakie będą konsekwencje jego czynów, czy słów. Od sędziego wymaga się trzeźwej oceny sytuacji, przestrzegania przepisów, bycia czystym. Za dużo jest rzeczy, które zostały złamane w tej sytuacji, więc wątpię, żeby Coote wrócił kiedykolwiek na boiska. On stracił jakikolwiek autorytet. I to jeszcze z własnej winy.
Zawieszanie piłkarzy to zawsze druga strona amplitudy. Masz mnóstwo interpretacji, na mnóstwo sytuacji. Były przecież głosy, że piłkarz, który brutalnie wykluczy przeciwnika z gry powinien pauzować tyle samo. Można o tym dyskutować, ale nie wyobrażam sobie, tego, że Coote wróci do gry, bo to tak nie działa. O zawodnikach, jak wspomniałem możemy dyskutować, ale póki przepisy nie są klarowne, jasne i przejrzyste, a dodatkowo pozwalają na osobną interpretacje – nie mamy w sumie podstawy do oceny takich incydentów. Choć dla mnie to wszystko jest absurdalne.
Być może Coote zacznie pracę od nowa w związku sędziowskim z dala od kamery i to będzie okej i być może wyjdzie jeszcze na ludzi, jednak na boisku go nie zobaczymy. A przy okazji tego wywodu, to chciałem nadmienić, że nie lubię stać na straży moralności i oceniać czyjeś zachowania (śmiech).
S.B. – W takim razie czy w dobie systemu VAR są potrzebni sędziowie liniowi?
M.G. – Myślę, że tak. Myślę, że sędziowie tacy naturalni, którzy czują tak zwany game flow będą nadal pozytywnie wpływać na przebieg gry i na transmisje telewizyjne. Nie chciałbym, żeby maszynka sędziowała w każdym meczu i oceniała spalonego, bo koniec końców chyba ktoś i tak tego spalonego będzie musiał odgwizdać, a tak to co, sędzia główny to ma robić? Później będzie to weryfikować maszyna, czy maszyna na zasadzie fotokomórki od razu będzie dawać czerwony czy zielony sygnał, że akcja przeszła?
To oko ludzkie jest potrzebne, żeby później ta technologia była w służbie wszystkim obserwatorom. Goal-line to jest system, który wydawał się zero-jedynkowy, który ma myślę 99,9% zwolenników, a wiesz, to jak w tym powiedzeniu o trzepocie skrzydeł motyla, które wywołują tsunami na drugim końcu świata. Aston Villa w czasach covidowych za zamkniętymi drzwiami straciła ewidentnego gola, którego nie wywołał goal-line. Mogła wtedy spaść z Premier League i popatrz, została i dzisiaj mówimy o drużynie, która była na prowadzeniu w Lidze Mistrzów. Po trzech kolejkach tej Ligi Mistrzów, ale jednak. Także system już zawiódł. Oko ludzkie też jest, myślę, potrzebne do oceny takich sytuacji, więc bym się sędziów liniowych nie pozbywał. Ja bym po prostu wprowadził półautomatycznego spalonego, bo nie widziałem jeszcze rozgrywek, w których on jest i by mnie drażnił. A oglądam pewnie 8 do 10 meczów Premier League na kolejkę i drażni mnie za każdym razem, że czekam, aż jakiś dwóch gości w jakiejś przyczepie narysuje linie, które ja nieraz zdążę w dziupli narysować z mniejszą lub większą dokładnością. Od kartki jestem w stanie zobaczyć, czy ten spalony będzie, czy nie będzie.
S.B. – No i właśnie, to będzie płynne przejście, bo mam to pytanie zapisane. Skąd się wzięła magiczna kartka, jak ona wygląda naprawdę i czy stoi za nią jakakolwiek historia?
M.G. – (śmiech) To jest kartka przechodnia, kartka ruchoma, to jest po prostu kartka ze składami. Ponieważ przychodząc do redakcji jestem godzinę, teraz godzinę piętnaście przed meczem, bo tak wjeżdżają składy, lubię wejść do redakcji, wydrukować je sobie i ewentualnie coś sobie odnotować. To są oczywiste rzeczy, ile się zmieniło pomiędzy drużynami z kolejki na kolejkę, jakie są zmiany, kto wypada a kto wchodzi do składu. A być może skład jest taki sam. Czasem mamy debiutanta, to chociaż sobie jakąś bombkę informacyjną przy nim zanotuję, żeby wspomnieć przy czytaniu składu.
I teraz tłumaczę, ale nie wiem jak uda ci się to opisać (śmiech). Jak się trafi dobre ujęcie, szczególnie to takie równoległe, to zwykła kartka papieru wystarczy aby ją nałożyć równo z zawodnikiem wysuniętym, bądź od ostatniego obrońcy. Gorzej jest z ujęciami pod kątem, ale tu się wycwaniłem, bo linie, tak jak są wycięte na murawie to trochę pomagają, tylko trzeba czasami pamiętać, że jak się od linii bierze kartkę i się kartkę przesuwa, to kąt się może zmieniać. I tutaj ewentualnie jest więcej roboty, ale i tak jestem szybszy niż sędziowie z wozu VAR.
Przy prostych liniach udaje mi się po prostu sprawdzić kartką, ale z półautomatycznym systemem spalonego, no po prostu znalezienie, wyrysowanie tych punktów byłoby robione przez automat i byłoby trochę szybsze niż szukanie w gąszczu tego punktu i zastanawianie się, czy poprowadzić linię o dwa centymetry, od górnego rogu czy dolnego, czy od tego rękawka czy kawałka buta. Potem myślą pięć minut czy bardziej pięć centymetrów w tę stronę przesunąć linię czy w tamtą. To mnie irytuje w Premier League, ten opór przed innowacjami technicznymi, bo z VAR-em też długi czas się opierali, a później przez długi czas miałeś wrażenie, oglądając inne rozgrywki, w których był VAR, że Anglicy to w ogóle ten VAR stosują pod jakimś naporem.
S.B. – To prawda. Tylko, kurde, wejdzie półautomatyczny spalony, to ty nie będziesz mógł używać swojej kartki, bo będziesz musiał coś innego wymyślić wtedy (śmiech).
M.G. – Jeżeli będę mógł zakończyć karierę tej kartki, to znaczy, że zrobiliśmy w Premier League technologiczny postęp. Można zaufać bardziej dopracowanym technologiom, które tak jak powiedziałem wcześniej, są skutecznie używane w innych rozgrywkach. Wszystko ma oczywiście dwie strony i czasem wady. Przypominam sobie mecz eliminacji Ligi Mistrzów Rakowa Częstochowa z FC Kopenhaga.Tam był taki spalony, którego dopiero faktycznie można było gdzieś po lekkiej konsternacji zobaczyć, że wyłapał półautomatyczny system, no ale takie rzeczy się po prostu zdarzają. Jeśli chodzi o sytuacje, gdzie trzeba szybko podjąć decyzję, nie zabierać dużo czasu, to będzie to po prostu system dużo skuteczniejszy niż to, co się dzieje teraz.
Ostatni mecz, Arsenal-Liverpool, 2:2 kilka tygodni temu. Ten gol dla Arsenalu sprawdzany był chyba 3,5 minuty, a było widać dość wyraźnie, po dwóch dobrych rzutach kamery, że jest offside. My nie rozmawiamy tu o sytuacji na jeden czy dwa centymetry. Przestrzeń tam wynosiła kilkadziesiąt centymetrów i była jasno i wyraźnie widoczna. I długo trwało sprawdzanie czegoś, co naprawdę nie było aż takie minimalne, tylko dość mocno czarno-białe. Podsumowując, czekam na wprowadzenie półautomatycznego spalonego a kartkę zostawię sobie na coś innego.
S.B. – Dobrze, pora zakończyć wątek sędziowski. Teraz muszę oddać hołd w końcu kibicom Liverpoolu, skoro sprowadziłem Ciebie do wywiadu. Jak oceniasz początek Slota w LFC? Może już krótko, bo podejrzewam, że to może być ogromna wypowiedź, ale tych ogromnych wypowiedzi o Slocie w Liverpoolu już było bardzo dużo i pewnie po prostu nic nowego nie powiesz, z całym szacunkiem.
M.G. – Jest lepiej niż się spodziewałem, bo wyniki mówią same za siebie. 15 zwycięstw na 17 meczów to są rzeczy niesłychane. Podoba mi się to, że jednak w ostatnich latach zawsze miałeś wrażenie, że zasiadasz do meczu Liverpoolu lekko spięty, lekko te nerwy, wiedziałeś, że cię czekają, wiedziałeś, że czeka cię pewien rollercoaster, że jadąc na wyjazd ze słabszą drużyną za chwilę możesz znaleźć się w sytuacji, gdzie twoja drużyna jako pierwsza traci gola. Arne Slot wprowadził trochę większej kontroli nad meczami, spokojniejszego futbolu, mimo tego, że ostatnio mnie to troszkę zaskoczyło, te wskaźniki średniego posiadania piłki są najniższe od 10 lat.
Za kadencji Jürgen Kloppa nigdy Liverpool nie miał tak niskiego średniego posiadania jak za Slota. Jest wciąż wyższe od rywala, ale są długie fragmenty meczów, gdzie Liverpool piłkę oddaje, gdzie potrafi się do rywala dopasować i to mi się u Holendra podoba, że on ma pełną świadomość, że przejął kadrę piłkarzy z dużym doświadczeniem i dużą świadomością. Myślę, że to nie jest przypadek, że pierwsze połowy w wielu meczach Liverpoolu są trochę takimi piłkarskimi szachami, żeby w drugiej połowie Liverpool potrafił przeciwnika doskonale punktować, wykorzystywać lepiej swoje sytuacje i to moim zdaniem świadczy o tym, że do Liverpoolu przyszedł trener z pojęciem. Trener, który ma bardzo dobre analityczne spojrzenie, który potrafi w trakcie meczu nawet niekoniecznie dokonując zmian piłkarzy, drużynę lekko przeobrazić, więc to mi się u Slota bardzo podoba.
Nie porównuję ich tutaj teraz stylem, ale jeśli chodzi o osobowość i takie podejście do trenowania, to mi troszkę przypomina Rafę Beníteza, takiego faceta, który też lubił po prostu jeszcze raz obejrzeć mecz z notesem, z wnioskami i miał takie bardziej nauczycielskie podejście do futbolu. Jürgen Klopp to była twarz całego klubu, to był facet, który był takim emocjonalnym liderem, który przychodził do kibiców, bił się w piersi po meczach, a gest wystawianej pięści potrafił tę społeczność kibicowską wokół siebie skupić emocjonalnie. Arne nie udaje, że jest taki sam, jest sobą i on to zaufanie buduje poprzez swoją merytoryczną pracę z drużyną i myślę, że to jest coś takiego, że obie strony z tego korzystają.
Dla Slota ten skok na głęboką wodę jest bezpieczniejszy, dlatego, że ma kadrę piłkarzy otrzaskanych z dużą piłką, a dla tych piłkarzy w pewien sposób, patrząc na niektóre wypowiedzi, jest to miła odmiana, że mają trenera, który niekoniecznie bodźcuje ich tylko emocjonalnie, ale chociażby Trent mówił, że już po kilku treningach trener miał dla niego gotowe wskazówki, jak się ustawiać w defensywie, co poprawiać. Wystarczyły wycinki z nagrań treningowych i umiejętność wskazania jak te drobne detale poprawić. Myślę, że takie chłodniejsze podejście po tych latach, gdzie ten piec z płomieniami mocno buchał na Anfield może nawet będzie wskazane, nie chcę tutaj oczywiście zabrzmieć jakoś negatywnie w kierunku Kloppa, ale poniekąd mam wrażenie, że już część kibiców mogła być trochę zmęczona takimi silnymi emocjami w spotkaniach i zobaczymy jak się to będzie rozkładało. Rozmawiamy na wczesnym etapie sezonu, w trakcie wciąż trudnej serii, bo jest za chwilę Real Madryt i Manchester City, ale no po prostu na razie wygląda to bardzo optymistycznie.
No już nie będę się tutaj rozwijał na temat tego, jak w drobnych rzeczach Slot poprawił poszczególnych piłkarzy, ale tylko krótko zauważ, że Luis Díaz, Ryan Gravenberch Ibrahima Konaté nie grali wcześniej lepszego futbolu niż teraz. Curtisa Jonesa tak dobrze grającego też nie widzieliśmy od dawna. Slot wiedział, że do liderów będzie mógł mieć zaufanie, że oni dowiozą, bo oni po prostu dowożą, jak Van Dijk, jak Salah i reszta piłkarzy, którzy już w tej drużynie byli dłużej. Póki co to wszystko razem wzięte powoduje, że mamy mnóstwo okazji do radości i wygląda to naprawdę nieźle.
S.B. – W takim razie uważasz, że postrzeganie mistrzostwa Liverpoolu to będzie sukces, czy po prostu powinno się od tego klubu oczekiwać mistrzostwa jako czegoś, o co oni się mają bić zawsze?
M.G. – W okolicznościach, jakie mieliśmy przed sezonem, to będzie gigantyczny sukces, jeżeli Liverpool zdobędzie tytuł, bo wśród wszystkich typów, wszystkich redakcji na świecie nie widziałem Liverpoolu na pudle. Myślę, że na takim wykresie 98% głosów to były głosy na kogoś z dwójki Arsenal/Manchester City, a 2% to zawsze trafi się ktoś, kto pójdzie absolutnie pod prąd. Być może trafiali się tacy, którzy od początku mieli wiarę w Liverpool i jak to im siądzie, to duże gratulacje, ale Liverpool atakował z pozycji drużyny trzeciej w stawce i to takiej trzeciej, która oczywiście przy tych założeniach, jakie mieliśmy w głowie po zeszłym sezonie. Takiej trzeciej, silnej, będącej tuż za tą pierwszą dwójką, ale chyba każdy kibic Liverpoolu miał takie przekonanie, że zdobycie Mistrzostwa Anglii byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby nie trzeba się było bić z dwiema, a może tylko z jedną z tych drużyn, jak City i Arsenal.
Zobaczymy, jak ten sezon będzie przebiegał. Rozmawiamy w takim momencie, że po prostu Liverpool jest łatwym dzisiaj do wskazania faworytem, bo ma dziewięć punktów nad Arsenalem i pięć nad City. W tych drużynach kontuzjowani byli albo dalej są i będą ważni piłkarze. Z drugiej strony przecież Liverpool musi grać bez Alissona, jednego ze swoich najważniejszych zawodników, jednych z tych, o których mówiłem, że jako weterani w drużynie Slota cały czas gwarantują odpowiedni poziom.
S.B. – A mimo wszystko…
M.G. – No Liverpool, wiem jak to brzmi w kontekście kontuzji Alissona, nie musiał sobie jak na razie radzić bez jeszcze takich poważnych absencji graczy z pola, więc zobaczymy czy w trakcie sezonu przyjdzie taki okres kryzysowy. Wszyscy mamy nadzieję, że nie, ale w tym momencie Liverpool może naprawdę bardzo sobie sam pomóc. Za chwilę mecz z Manchesterem City na Anfield. I po tym spotkaniu, pamiętam słowa Slota sprzed kilku tygodni, żeby oceniać Liverpool po tej serii trudnych meczów. Czyli teraz były mecze z Niemcami, jednymi i drugimi w Lidze Mistrzów, mecze z Chelsea i z Arsenalem. Za chwilę Real w Lidze Mistrzów i w lidze Manchester City. Może być tak, że faktycznie po tym meczu z Obywatelami Liverpool wypracuje sobie taką przewagę, że jego celem będzie tylko utrzymywanie się na pozycji lidera, trzymanie tego zapasu przez resztę sezonu, ale mistrzostwo będzie dużym sukcesem, chociaż oczywiście każdy typowy kibic Liverpoolu powie, że miejsce Liverpoolu jest na szczycie i oczywiście taki klub na taką opinie zasługuje. Też piję tutaj do tego, że zostanie mistrzem w tej kampanii będzie ogromnym sukcesem, bo drużyna startowała z tej, powiedzmy, trzeciej pozycji. Pamiętamy poprzednie lata, tam była walka na noże z Manchester City. Teraz ta walka może wyglądać zupełnie inaczej i jeśli na koniec Liverpool będzie pierwszy, to nie pozostanie nic innego jak oddać im to, co cesarskie, czyli peany i pieśni triumfalne.
S.B. – Mam nadzieję, że to się skończy faktycznie mistrzostwem. Wreszcie takim porządnie świętowanym, z fetą, fajerwerkami, pełnym miastem.
M.G. – No byłoby idealnie dla wszystkich, ale czas pokaże. Wywołałeś ten temat właśnie. Byłoby najlepiej, myślę, dla kibiców w samym Liverpoolu, bo ten tytuł za zamkniętymi drzwiami nie mógł być odpowiednio świętowany. Wiem, że tam na mieście były jakieś wydarzenia mniej legalne, nazwijmy to, ale ta feta była skromna, to nie było to i myślę, że większość kibiców Liverpoolu na przykład, gdyby miała wybór w tym sezonie, Liga Mistrzów czy Premier League, wskazałaby na trofeum za ligę angielską.
S.B. – Mówiłeś wcześniej o Alissonie. Kelleher nie powinien bronić do końca sezonu?
M.G. – Nie, myślę, że to jest zdrowo ustalona hierarchia. Kelleher jest bardzo dobrą dwójką i w poprzednim sezonie naprawdę zaprezentował się bardzo dobrze, bo powiem szczerze, że ja nie miałem do niego aż takiego przekonania, ale w poprzednim sezonie kilka tych występów zaliczył naprawdę na wysokim poziomie.To jest dwójka, która dużo gra, bo zdaje się chyba 25% wszystkich spotkań. Alisson pauzował bardzo często, dlatego podoba mi się ten ruch z zaklepaniem sobie Mamardaszwilego i zostawieniem go jeszcze na rok w Walencji.
To jest taki przykład myślenia o jeden krok do przodu na tej pozycji. Jeżeli Alisson będzie zdrowy, to powinien bronić, bo wszystkie liczby, wszystkie statystyki potwierdzają, że jest jednym z najlepszych bramkarzy świata, być może dalej najlepszym na świecie i Premier League. Miał bardzo wysoką skuteczność interwencji przed tymi kontuzjami w tym sezonie a Liverpool zachowywał czyste konta. To jest bardzo ważna postać dla drużyny, myślę też poza murawą, więc to są takie pewne rzeczy, których tutaj nie warto wywracać. Myślę, że Arne Slot też realnie nie myśli o tym, że Kelleher miałby zastąpić Alissona jako jedynka, gdyby Brazylijczyk był faktycznie całkiem zdrowy.
S.B. – Rozumiem, w takim razie jakie pozycje powinien wzmocnić Liverpool w zimowym oknie transferowym i czy nie lepiej znowu czekać do kolejnego wielkiego lata?
M.G. – W oknie zimowym to zapewne można wybrać tylko jedną pozycję na dużą inwestycję, tak mi się wydaje. Liverpool musi również zacząć myśleć przyszłościowo, bo jak popatrzymy na środek obrony, to tak naprawdę przyszłością jest tylko Quansah. Raczej to jest pomysł na lato, tym bardziej, że wciąż nie wiadomo co nas czeka z kontraktami trzech wielkich gwiazd. W środku masz teraz pewnego Virgila i Konaté. W odwodzie brakuje kogoś naciskającego na tą dwójkę. Jeśli zostanie Trent, to Liverpool powinien się skupić na szukaniu zastępcy Robertsona. Nadal jest pożytecznym zawodnikiem, ale widać, że Szkot już nie daje tyle dobrego, ile dawał za czasów Kloppa.
Ta szerokość kadry może być problemem, więc środek i boki obrony należałoby wzmocnić w lecie. No i cóż, Gravenberch spisuje się nad wyraz dobrze, ale to nie był przypadek, że Liverpool szukał gracza na pozycji numer 6, takiego odpornego na pressing, który w grupie podaniowej może trochę pociągać za sznurki. Ryan jest na ten moment wybitny, ale szukałbym odpowiedniego zastępstwa. To jest mam wrażenie taka przestrzeń na boisku, ten środek pola, gdzie Liverpool w ostatnich latach szukał różnych rozwiązań i no, delikatnie mówiąc, nie wszystkie okazały się rewelacyjnymi pomysłami, bo czy Naby Keďta, czy powoli, zaczynam się obawiać Dominik Soboszlai to nie są transfery, które jak na razie, czy już po fakcie, jak z Keďtą, spełniły wszystkie oczekiwania. Ryan po pierwszym sezonie też bym powiedział, że nic wielkiego nie pokazał a teraz okazuje się u Slota ważną postacią.
Nie mam pretensji jedynie do Mac Allistera. To jest bardzo pożyteczny i bardzo dobry piłkarz, dobry transfer. W lecie jednak klub będzie musiał szukać wzmocnień i to na różnych pozycjach. Taka jest specyfika Premier League. To jest bardzo konkurencyjna liga i to, że teraz Liverpool wyprzedza o kilka punktów City i Arsenal to jest być może rzecz chwilowa i nie można po prostu zostać w tym samym miejscu. Trzeba będzie tę kadrę w dalszym ciągu rozwijać, ale mówię, bardzo dużą, taką chmurą wręcz na razie ciążącą nad zespołem są kontrakty Van Dijka, Salaha i Trenta. No ale to o
tym to byśmy musieli osobną rozmowę zrobić.
S.B. – Właściwie czekam na to, jak to się rozwinie, żeby wtedy już nie musieć zadawać tych samych pytań i nie krążyć wokół tego tematu. A zdania są w sumie podzielone odnośnie transferów. Czytałem komentarz Jamesa Pearce’a, który powiedział właśnie, że Liverpool nie będzie aktywny w zimowym oknie transferowym, więc zastanawiam się, jak długo będzie trwało przeciąganie liny z tak grającym Salahem, z tak dobrze grającym defensywnie Trentem, no i z pewnym Virgilem. A skoro jesteśmy przy Salahu to dlaczego Mohamed nie zdobędzie Złotej Piłki?
M.G. – Czemu nie zdobędzie? Kto wie, czy nie ma już za sobą tej najlepszej sytuacji, wcześniejszych lat. Może w tym sezonie, bo teraz Złote Piłki są przyznawane za sezony? Może być tak, że w tym sezonie już z tego uderzenia nie wyjdzie. Poprowadzi Liverpool do rzeczy wielkich i będzie mocnym kandydatem na przyszły rok. To być może taki ostatni dzwonek, ale jest jednak tendencja do tego, że spoza tych największych klubów, docenia się piłkarzy na wielkich imprezach reprezentacyjnych.
Teraz Rodri dostał złotą piłkę w dużej mierze za to, jak się spisywał na przestrzeni sezonu, ale też, że zdobył Mistrzostwo Europy. Już do tej dyskusji o tej Złotej Piłce z tego sezonu nie chcę wracać, bo to było toksyczne. Moim zdanie, Rodri mógł też zdobyć tę nagrodę rok wcześniej i byłoby to bardziej uzasadnione. Ta era, która nas zastała, post – Messi&Ronaldo, moim zdaniem jest fajna, bo takie bezkrólewie też może być ciekawe. Po co zawsze tych samych dwóch gości ma się bić o jedno trofeum? Też mam wrażenie, że ta złota piłka w erze Messi-Ronaldo stała się trochę takim kolejnym poletkiem do tej toksycznej wojenki między kibicami Realu i Barcelony. Ale dobra, zjechałem za mocno w dygresję. Mohamed Salah i Złota Piłka.
Być może ma taki status piłkarza jednak, który wielkimi turniejami sobie nie pomoże, bo gra w reprezentacji Egiptu, może mu tutaj przeszkadzać w zdobyciu tego trofeum, ale tak w sumie zadałeś mi pytanie, dlaczego nie zdobędzie, a jak się dłużej nad tym zastanowiłem, to pomyślałem, że ten sezon póki co ustawia go na bardzo dobrych torach, ale zawsze liczy się to, z czym skończysz i jak to się wszystko rozwinie. Ten sezon jest o tyle wdzięczny dla Salaha, żeby jeszcze się o to pobić, bo ma motywację, a jednocześnie nie ma na sobie tej presji, bo mam wrażenie, mówisz, że nie chcesz rozgrzewać wątków kontraktowych, ale wydaje mi się, że Salah z całej trójki mógłby z najmniejszym poczuciem jakby czegoś niespełnionego odejść z Liverpoolu.
Po prostu jest najbardziej spełniony, najbardziej usatysfakcjonowany, pogodzony z tym faktem, bo on pobił rekordy, on był królem strzelców, on zdobył z Liverpoolem każde możliwe trofeum, więc na takiej wolnej głowie, myślę, że w tym sezonie to może być dla niego motywacja. Pewnie będzie chciał osiągnąć takie liczby, żeby się ukłonić głęboko kibicom na Anfield, odejść podniesioną głową i z trofeami.
Z takim sezonem, który mógłby scementować jego status legendy tego klubu, pobić się o tą Złotą Piłkę i ten cel mógłby sobie wyznaczyć, ale to jest chyba ostatni czas. Też wdzięcznie działa to, że nie ma turnieju międzynarodowego, więc to nie jest tak, że pojechałby z Egiptem na mundial, nie wyszedł z grupy, a nagłówki skradliby inny zawodnicy z reprezentacji. Być może to właśnie ostatni sezon, kiedy może ją zdobyć.
S.B. – Wierzysz, że zostanie w Liverpoolu?
M.G. – Z tej całej trójki, myślę, że Salah nie zostanie. Van Dijk zostanie na pewno. Alexandera-Arnold? Trudno mi powiedzieć, ale musi zostać, tak to określę. To jest ten piłkarz, którego Liverpool nie może wypuścić, bo nawet jeżeli jemu świta w głowie pomysł grania w Realu Madryt (zresztą myślę, że Real w tym momencie trochę, mówimy o drużynie, która też jest w dołku, ale są takie głosy, że być może Carlo Ancelotti miałby stamtąd odejść, może ktoś inny miałby tu poukładać, może ten młody Real potrzebuje zupełnie świeżego spojrzenia) i gdybym mógł porozmawiać z Trentem Alexandrem-Arnoldem, to bym powiedział, żeby został.
Real Madryt to jest taki klub, do którego możesz przyjść w każdym momencie kariery, jeśli jesteś jednostką wybitną, a te kilka lat pozostania w Liverpoolu może uczynić z niego kogoś na miarę Gerrarda. Zostanie legendą klubu i miasta. Niech nie idzie jeszcze teraz, bo w tym momencie, jeżeli on ma taką ambicję, to kiedyś pewnie będzie chciał ją zrealizować, ale z punktu biznesowego dla Liverpoolu, strata piłkarza, po którego gdyby Real musiał przyjść i zapłacić 100 milionów funtów, byłaby ogromnym błędem. Żeby nie mówić dosadniej.
S.B. – Zdania tu akurat wszyscy mają bardzo podobne. Niestety strata Trenta będzie w ogóle w tych czasach, kiedy Liverpool jest takim już naprawdę klubem – korporacją i te Excele, tabelki, wykresy wszystko im pokazują, ogromną porażką. To będzie trochę zaprzeczeniem tej polityki Moneyballu i tego wszystkiego, bo nie można żyć Moneyballem i oddawać Alexandra-Arnolda za darmo.
M.G. – Jeżeli nie wydajesz dużych pieniędzy, to przynajmniej nie trać swoich najbardziej wartościowych zawodników. Klub musi po prostu zrobić swoje, musi zadbać o to, żeby ta oferta była odpowiednio skonstruowana, odpowiednio atrakcyjna, mówiąc wprost, dla Trenta Alexandra-Arnolda, ale samemu Trentowi po prostu warto byłoby nakreślić tę perspektywę, że on do Realu ma jeszcze pewnie czas pójść. Wiem, że to nie jest już ten młodziutki Trencik-talencik, jak to się mówiło. On ma 26 lat, jest piłkarzem wkraczającym w ten swój prime, ale do Realu Madryt można pójść mając też lat 28 na przykład, a niekoniecznie już teraz.
Myślę, że jest w stanie się dogadać z klubem a strata tego piłkarza, byłaby najtrudniejsza do pogodzenia się dla kibiców z tej całej trójki mimo wszystko. I tak jak mówiłem, że Salah ma wolną głowę, może odejść bez jakichś pretensji ze strony kibiców i do samego siebie. Tak tutaj myślę, że Trent mógłby mieć ze strony kibiców pretensje i byłyby bardzo duże, ale też i do samego siebie, że nie poczekał dłużej z tym transferem do Hiszpanii. To będzie fajna klamra tego wątku. Niech poczeka, żeby później nie narzekać.
S.B. – Tak lub nie, krajowe puchary mają znaczenie dla kogokolwiek w Premier League?
M.G. – Tak. Uważam, że tak. Uważam, że są kluby, dla których siłą rzeczy zamknięte są bramy Ligi Mistrzów, nawet Ligi Europy. Są kluby, dla których zdobycie mistrzostwa w Premier League jest nierealne. Wiem, że Leicester się kiedyś wydarzyło, ale opowiadamy o Leicester z jakiegoś konkretnego powodu, bo to się zdarza raz na kilka pokoleń. Nawet takich klubów jak Aston Villa, Everton, o którym rozmawialiśmy wcześniej, a nie mówiąc już o tych przebijających się w ostatnich latach na scenę, nie wiem, Brighton, Brentford.
Gdyby taki klub jak Brighton czy Brentford zdobyły Puchar Ligi, to byłoby to historyczne podsumowanie tej drogi, jaką przechodziły w ostatnich latach, tego przeobrażenia się z klubów trzecio-czwartoligowych w pełnoprawnego gracza w elicie.
Ktoś za kilkadziesiąt lat miałby naoczny dowód w gablocie klubowej, w annałach klubowych, że taki puchar został zdobyty i to w okresie takiego klubowego prosperity, więc moim zdaniem jest więcej klubów Premier League, dla których te puchary krajowe mają znaczenie, niż dla których nie mają. Chociaż oczywiście czasami po prostu proza życia dopadnie kluby jak Leicester City, gdzie musisz bić się o utrzymanie i później nawet na finał Carabao z Manchesteru United wychodzisz rezerwowym składem i ten Manchester United się po tobie przejeżdża, ale krajowe puchary mają swój urok w dalszym ciągu.
S.B. – Tarczę Dobroczynności należy traktować poważnie?
M.G. – Nie, nie do końca. To jest taki mecz, który tylko ma posłużyć jako wzniesienie kurtyny na start sezonu. W ostatnich latach pamiętam tarczę wspólnoty na stadionie Leicester pomiędzy City a Liverpoolem i wtedy Darwin był lepszy od Erlinga Hallanda. To trwało przez jakieś tydzień, dopóki Norweg w debiucie ligowym nie strzelił dwóch goli West Hamowi.
Byłem zresztą na tym meczu i było widać, że te tejki sprzed tygodnia, że wzięli jakiegoś norweskiego partacza, a Liverpool ma tutaj prawdziwego snajpera, się źle zestarzały.
To jest taki mecz, z którego trudno wyciągać jakieś wiążące wnioski i nie dziwię się, że Anglicy nie wliczają sobie tarczy do takiego dorobku klubowego.
S.B. – Mówiłeś o Leicester, że to jest taki przypadek raz na powiedzmy pokolenie bądź kilka pokoleń, a z takich ekip, które teraz są w Premier League i które naprawdę dobrze się rozwijają, Brighton, Bournemouth, Nottingham, (ja z tym Nottingham dalej mam problem i ten mecz z Newcastle trochę mi zmienił znowu postrzeganie tego klubu) jesteś w stanie uwierzyć, że któraś z tych drużyn, które naprawdę teraz grają ładnie i nowocześnie jest w stanie powtórzyć ich wyczyn, Lisów?
M.G. – To będzie bardzo trudne, bo tamten tytuł dla Leicester City zdarzył się z uwagi na to, że złożyło się wiele różnych czynników. Praktycznie każdy wtedy w kadrze miał jakiś moment transformacyjny albo schyłkowy Arsenal Wengera, albo jakiś kryzysowy, albo wchodzili nowi trenerzy, albo zostawali trenerzy, którzy w kolejnych latach już z drużyną nie pracowali, bo jeśli się nie mylę, to na przykład, w United chyba to były sezony Luisa van Gaala, więc generalnie zrobiła się wyrwa, którą wykorzystał zespół pokroju Leicester City dość niespodziewanie. Gdyby to był, nazwijmy to, sezon normalny, czyli ci więksi byliby cały czas w grze, mieliby swoje przejścia, ale byliby mocno ugruntowani, to po prostu mielibyśmy słabego mistrza, ale spośród tych dużych klubów. No teraz musiałby ktoś wykorzystać absolutnie taką koniunkturę, a to jest trudniejsze, bo też przez 10 lat kluby Premier League się znacząco wzbogaciły, zmieniło się bardzo dużo na tej finansowej mapie.
Nawet powiedziałbym, że do pewnego stopnia dzisiaj łatwiej jest zbudować w takim klubie jak Bournemouth, w takim klubie jak Nottingham Forest, jak Fulham, drużynę, która byłaby silniejsza niż tamte Listy. Mam wrażenie, że dzisiaj jest nawet więcej drużyn w tym środku tabeli Premier League, personalnie na boisku, tak dobrych, jak tamto Leicester City.
Ja wiem, że tam był Vardy, ja wiem, że tam był Kanté w tej swojej rozkwitającej wielkiej formie i Riyad Mahrez, ale tam był też Robert Hood, tam był Wes Morgan, tam Marc Albrighton, był Dany Drinkwater, który nigdzie nie zabłysnął. Mam wrażenie, że dzisiaj, nie wiem, Brighton może nawet, Fulham i Bournemouth mogą mieć silniejsze zespoły niż tamto Leicester City. Nie wiem, czy to jest jakiś kontrowersyjny tutaj tejk. Najwyżej mnie zweryfikują w komentarzach. Za dużo rzeczy musiałoby się wydarzyć jednocześnie, żeby się zrobiła ta droga do tytułu. I dzisiaj wielcy są tak bogaci, że mają mocne kadry, mają takie zaplecze finansowe, że absolutnie do minimum ograniczyły ryzyko takich kryzysów, takich sezonów, w których rzeczywiście są w stanie wpuścić kogoś mniejszego do towarzystwa.
Może Aston Villa czy Newcastle byliby w stanie zdobyć mistrzostwo w perspektywie kilku lat, ale to chyba nie jest kaliber takiej sensacji, jak wtedy, gdy to było Leicester City, bo Leicester City miało wtedy takie szanse, no jakby… dzisiaj Ipswich zdobyło tytuł, albo, nie wiem, Wolverhampton, tak? Trzymaliby się w tym sezonie rewelacyjnie i zaraz zostają mistrzem. No to się w głowie nie mieści, chociaż to już się kiedyś w pewien sposób wydarzyło. No właśnie. Takie trochę życie z Football Managera.
S.B. - O! Zapisałem sobie to pytanie. Ty jesteś bardziej fan Football Managera, czy Fify?
M.G. – Grałem i w FM-a, i w Fifę, i w Fifie w tryb menedżera. Lubiłem ten tryb menedżera w Fifie, więc pewnie więcej godzin rozegranych mam w tę grę. FM był super i też wiadomo, że spędziłem nad nim bardzo dużo czasu. Był w pewnym momencie złodziejem tego czasu i tak którymś momencie radykalnie odciąłem od grania w FM-a, to było gdzieś na drugim roku studiów i od tego czasu już uczciwie w niego nie grałem.
W Fifie, podobało mi się to, że ja potem tą drużyną gram i po prostu mam realny wpływ na to, że jakieś wyniki z nią odnoszę, ale w sumie nigdy nie byłem jakimś bardzo hardkorowym graczem, do dzisiaj zresztą nie jestem. I co wielu moich kolegów dziwi, odkąd się wyniosłem od rodziców tak naprawdę i poszedłem w świat na studia, to nie miałem nigdy konsoli w mieszkaniu czy pokoju, który wynajmowałem. Także nie jestem człowiekiem, który z padem spędza dużo czasu. Raczej jak gdzieś u znajomych ktoś zaproponuje gierkę, to nie odmówię, ale dzisiaj to nie jestem w żadnym teamie, a dawniej, no pewnie jednak bardziej FIFA, bo też zawsze lubiłem sobie po prostu pograć.
Ale FM był grany mocno, no to taki trudny wybór.
S.B. – Dzisiaj też dobrze trafiłem. Radek powiedział, że jest uzależniony od Twittera. Ty tu się prawie ocknąłeś z uzależnieniem od Football Managera.
M.G. – O, to dawno, dawno, ale to tak naprawdę dużo miałem godzin w FM. Jak byłem młodszy, później, to już kompletnie przestałem grać. Proza życia dorosłego.
S.B. – Jakieś kibicowskie marzenie? Rozróżnijmy kibicowskie i komentatorskie.
M.G. – Kibicowskie… chciałbym, żeby Liverpool oczywiście odnosił sukcesy. Bardzo by mnie ucieszyło mistrzostwo Anglii. To oczywiste rzeczy. Trochę już temu klubowi kibicuję i widziałem, jak zdobywają wszystko, każde z trofeów. Być może lepiej byłoby jeszcze zdobywać trofea częściej i częściej. Nie tak rzadko mistrzostwa Anglii, że byłem świadkiem tylko jednego, więc takich kibicowskich marzeń mam tylko pewnie takie, jak większość z nas, żeby co sezon był to klub bijący się i osiągający te najwyższe cele.
Moim marzeniem kibicowskim jest, bo pasjonuję się mocno ligą NFL, żeby mój ukochany klub w tej lidze, Minnesota Vikings, wygrał kiedyś Super Bowl. Jakby Vikings wygrali Super Bowl, to by było faktycznie spełnienie kibicowskiego marzenia.
A komentatorskie marzenie? Tutaj znów nawiążę do Super Bowl. Chciałbym je kiedyś skomentować, chciałbym się zmierzyć z takim meczem, bo mówię, to jest moja duża pasja. Jeśli chodzi o piłkarskie komentowanie, to pewnie zabrzmi trochę przyziemnie, ale też w tym sezonie, gdzie rzuciłem klątwę na Liverpool, miałem trochę przygód zdrowotnych, trochę operacji, przygód z poważnym złamaniem łokcia i następstwami, komplikacjami itd, Kosztowało mnie to bardzo dużo miesięcy spędzonych w szpitalu. Miałem taką długą wyrwę w ogóle w komentowaniu tamtego sezonu i bardzo mi brakowało wtedy meczów.
Oglądałem je często z łóżka szpitalnego i było mi najzwyczajniej w świecie przykro, że nie mogę wykonywać tej pracy, którą tak bardzo kocham, więc to moje marzenie po tamtym czasie stało się o tyle przyziemne, że tak jak od tego zacząłeś, że te 400 meczów za mną, to żeby pomnażać tę liczbę z roku na rok, żeby po prostu być świadkiem jak największej liczby ciekawych spotkań w Premier League, tych przeżyć, gromadzonych przez kolejne lata.
Chciałbym najdłużej jak tylko możliwe zajmować się komentowaniem meczów, więc to jest takie moje komentatorskie marzenie. Nie powiem Ci, że chcę komentować jakieś konkretne spotkanie, wydarzenie. Być może z wiekiem przyjdzie coś takiego do skreślenia z listy. Na razie to po prostu chciałbym robić to w dalszym ciągu i czerpać z tego taką przyjemność jak do tej pory.
S.B. – Okej, skoro już kończymy takim romantycznym wręcz wątkiem. Czas na tradycyjne już pytanie. Rada dla polskich kibiców Liverpoolu.
M.G. – Na pewno przyda się cierpliwość. Mimo tego, że wyniki Arne Slota są takie, że rozbudzają oczekiwania, to trochę zahaczyliśmy o to, że ta drużyna w pewnym sensie w następnych latach będzie musiała się wzmocnić. Za chwilę poznamy odpowiedzi na te palące pytania kontraktowe, zobaczymy jak ona się będzie w dalszym ciągu przeobrażać personalnie, ale mam wrażenie, że tak rozglądając się naokoło po Premier League, myślę, że za chwilę w Manchesterze City dojdzie do bardzo poważnych zmian. Nie wiem, w jak dalekiej perspektywie mówimy na przykład też o odejściu Pepa Guardioli i tego, że metryki pewni piłkarze nie oszukają. Ostatnio sobie zdałem sprawę, że ta ekipa 30+ w City za chwilę będzie schodzić ze sceny, więc myślę, że przed Liverpoolem jest dobra szansa do wykorzystania.
Manchester United rozpoczyna kolejną przebudowę i widzimy doskonale, że to nie jest klub, któremu łatwo przyjdzie włączenie się do poziomu walki o mistrzostwo. Ten Manchester City… Jeszcze nawet nie ma co otwierać dyskusji dotyczącej kary dla tego klubu. Może znaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości za moment.
Arsenal, widać, że po ostatnich latach ta rywalizacja o tytuł dużo kosztowała sił. Też fizycznie ci piłkarze niektórzy się wykruszyli. To Arsenal teraz musi gonić Liverpool i być może też ten sezon obnażył pewne jego braki. To nam wyjdzie jeszcze w praniu. Natomiast wydaje mi się, że Liverpool te wczesne symptomy zmiany Kloppa na Slota są na tyle optymistyczne, że warto chyba temu Holendrowi zaufać. Myślę, że na tym krótkim na razie dystansie można było nabrać takiego przekonania, że Slot zna się na robocie, że jest człowiekiem, który wzbudza zaufanie i wiem, że jest dużo kibiców Liverpoolu, którzy bardzo psioczą na politykę transferową właścicieli i tego, jak ten klub jest prowadzony, ale myślę, że w tym takim zrównoważonym, wiem, że wielu kibiców nie lubi tego określenia, ale w takim zrównoważonym modelu zarządzania Liverpool wydaje mi się, że w ostatnich latach odnalazł swoją drogę, więc optymizm i cierpliwość są jak najbardziej wskazane.
Myślę, że Liverpool jest w stanie być w jeszcze lepszym miejscu za rok niż jest obecnie, mimo że wszyscy jesteśmy świadomi tego, że zapewne całe trio kontraktowe Salah, Van Dijk i Trent za rok może się już w tej kadrze nie znajdować, może kogoś z tego trio będzie brakować, ale wydaje mi się, że Liverpool swoimi działaniami udowadnia, że jest klubem, który jest mimo wszystko dobrze i zdrowo zarządzany, więc to zaufanie i cierpliwość powinny przyświecać fanom.
S.B. – Okej, to jest jednocześnie najkrótsza i najbardziej rozbudowana rada dla kibiców Liverpoolu, jaka będzie na tej stronie.
M.G. – No cóż, skoro już tutaj okazało się, że jestem jednym z nich, to chciałem, żeby te moje przemyślenia na koniec odpowiednio wybrzmiały i mam nadzieję, że odpowiednio to ubrałem w słowa.
S.B. – No to na pewno. Dziękuje Ci bardzo za rozmowę i obyśmy się spotkali za mniej niż 400 spotkań!
M.G. – Dzięki, do usłyszenia!
Standardowo zapraszam do komentowania i dzielenia się swoimi opiniami. Wywiad przeprowadził Sebastian Borawski.
Autor: Gall1892
Data publikacji: 20.11.2024