Filozoficzny wykład o przegrywaniu dla pana F.
Artykuł z cyklu Artykuły
Myślałem, że nic mnie już nie zdenerwuje. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów było wszakże stylowo bardzo miałkie. Wszyscy eksperci rzucili się śmiałym atakiem na Liverpool a piłkarze próbowali zakładać charakterne tarcze, żeby uniknąć śmiercionośnych ciosów. Niektórzy nawet zdecydowali się na akt heroizmu i podeszli do uderzenia z jedenastu metrów, zepsuli go a w następstwie oznajmili światu, że zrobili dobrze i niczego nie żałują. Ataków było nader dużo i nader często wypływały z innych stron, praktycznie każdego dnia.
Jednak zgubna była moja wiara. Dodatkowo krótka i słaba. W niedzielę bowiem ekipa Arne Slota, w heroicznym boju miała podjąć walczące o pierwsze trofeum od czasów wybudowania arki przez Noego trofeum. Żeby było jeszcze ciekawiej to miała stoczyć bój finałowy, po wcześniejszym wyeliminowaniu ekipy, która stale ogląda plecy Liverpoolu w tym sezonie. Czy była to idealna okazja, żeby znowu popatrzeć na wszystkich z góry? Oczywiście, że tak. Czy Liverpool znowu przywdział szaty Robin Hooda i stwierdził, że genialnym pomysłem będzie oddanie trofeum kolegom z nad innej angielskiej rzeki? Oczywiście, że tak. Czy Carabao to znaczący puchar? Oczywiście, że... dodajcie sobie sami.
Wychodzę od wielu lat (kibicowskich i tych kalendarzowych) z założenia, że jak już się jest w finale, to należałoby go wygrać. Tym bardziej, kiedy tydzień wstecz ogłosiło się wszem i wobec, że będzie zemsta, będzie rewanż, będzie się działo. Zabawy nie było i to niestety dla pewnego sympatycznego Holendra mogło nie zostać uznane za dobry występ. Miała być sztuka, miała być opera a wyszedł cyrk. I w sumie nic w tym złego by nie było, gdyby nie fakt, że kupiłem bilet na opere a nie na oglądanie cyrkowych poczynań milionerów w czerwonych koszulkach, którzy dodatkowo zarzekali się, że zrobią wszystko, aby zdobyć ten mało znaczący garnek.
Najgorsze, że i tak nie to mnie zdenerwowało najbardziej. Wydawałoby się, że wszystko zostało powiedziane i napisane. Na konferencjach prasowych żal, zgrzytanie zębami, mówienie o chęci poprawy i pokutowanie za niewykorzystane sytuacje (głównie w drugiej połowie, bo przecież po pierwszych 45 minutach była tyko jedna sytuacja. Strzał Joty, który ominął bramkę o jakieś dziewięć metrów). Był marsz pokutny, było kajanie kapitana i były słowa uznania dla rywali. Za walkę, za heroizm, za ambicje, za te wszystkie cechy, których zabrakło, być może przyszłemu mistrzowi Anglii. Jednak niezależnie jakich figur słownych bym tutaj nie użył, czas przejść do sedna. Zatem.
Drogi Kolego,
Z zainteresowaniem przeczytałem Twój artykuł "Nie pierwszy raz, nie ostatni". Pozwól, że podzielę się kilkoma spostrzeżeniami, choć być może nie będą one zgodne z Twoim podejściem.
Piszesz, że "Carabao Cup nigdy nie był celem samym w sobie". Cóż, być może dla niektórych drużyn trofea są jedynie dodatkiem, ale dla klubu o renomie Liverpoolu każde trofeum powinno być celem. W końcu, czy nie po to gra się w piłkę nożną – aby wygrywać i zdobywać trofea? Nawet pójdę krok dalej i zapytam czy istotą grania samą w sobie nie jest wygrywanie? Czy nie mamy już dość dyskusji o tym, jak to nic nie znaczące trofea nie wpływają na sezon a w momencie odejścia menadżera wspominamy z nostalgią jakby byłoby pięknie, gdyby wrzucił jeszcze ze dwa, trzy mniejsze puchary? Chyba wszyscy razem łkaliśmy nad sensem istnienia Manchesteru City i tych kilku meczów, dzięki którym Liverpool mógłby mieć więcej mistrzostw Anglii od Leicester i Blackburn (mówimy o tytułach wyłącznie od czasów istnienia Premier League). Czy aby nie smutno było nam wspominać pierwszą, tak przecież nielubianą Ligę Europy, przegraną w Bazylei? A później kolejną, przegraną już, na własne życzenie na stadionie Atalanty?
Zauważasz, że "nie można wygrać wszystkiego" i że "nie można rzucać się na każdy mecz z taką samą intensywnością". Oczywiście, piłka nożna to gra pełna wyzwań, ale czy to nie właśnie intensywność i pasja odróżniają mistrzów od reszty? Może warto zastanowić się, czy brak tej "iskry" nie wynika z takiego właśnie podejścia. A może z podejścia właścicieli, którzy nie pomogli Arne Slotowi wystarczająco w lecie i w zimie? Jakże ironiczne jest to, że gola dającego nadzieję zdobył zawodnik, który nadal może drżeć o to, czy zdobędzie medal za rozegranie pięciu spotkań w lidze. Czy aby nie myślenie minimalistyczne, tworzenie obrazu odrealnionego, nie zatrzymało Arne Slota przed zdobyciem pierwszego trofeum w tym sezonie?
Otrzymał kadrę po Kloppie. Zmęczoną, wyczerpaną. Obudził wolę walki w Konate, Gakpo, Salahu. Obudził nawet Szoboszlaia i ten zaczął strzelać. Stworzył wojownika imieniem Ryan a nazwiskiem Gravenberch. Czy miał jednak możliwości, aby walczyć tym samym składem o inne trofea, skoro ten sam skład przegrywał regularnie walkę w tym maratonie w ostatnich latach? Ile razy czytaliśmy i słyszeliśmy o mitycznej walce na wszystkich frontach, żeby ostatnie przejść do rozmów o sensowności przejazdu autobusu z piłkarzami Liverpoolu FC po mieście.
Piszesz również, że "to Newcastle bardziej go potrzebowało (pucharu)". Być może, ale czy to usprawiedliwia brak zaangażowania z naszej strony? Czyż nie powinniśmy zawsze dążyć do zwycięstwa, niezależnie od tego, kto jest po drugiej stronie boiska? Czy w spotkaniu z Plymouth nie zabrakło tego samego? Czy w meczu, tym pierwszym z PSG Liverpool zachowywał się jak Liverpool? Czy w spotkaniu zremisowanym 2:2 z Manchesterem United, w meczu z Wolves, Southampton widzieliśmy Liverpool, który chcemy oglądać? Czy wtedy też inne drużyny bardziej potrzebowały zwycięstw? Czy Ipswich bardziej potrzebuje zwycięstw od Liverpoolu? A może Leicester? Pewnie każda drużyna wychodząca na boisko pragnie wygrywać i każda na konferencji powie, że chce osiągnąć sukces. Tylko jedne ekipy nie mają możliwości finansowych, drugie mają problemy kadrowe a trzecie po prostu przesypiają 45 minut spotkania. Ileż to już razy widzieliśmy motywację o kwadrans za późno. Zryw, który był tylko aktem desperacji i chwilową walką zakończoną niczym. Czy nie mamy dość spoglądania na ekipy, które grają zawzięcie całe spotkanie? Bo, nawet jeśli przegrają, to chcą pokazać charakter i chociażby podziękować kibicom, którzy ich wspierają? O samych kibicach Liverpoolu nie chcę tutaj już mówić, bo w podcaście, kronikach i w mediach społecznościowych powiedziano już chyba o nich wszystko.
Na koniec, wspominasz, że "nie można z tego robić tragedii". Oczywiście, porażki są częścią sportu, ale może warto czasem spojrzeć krytycznie na własne błędy, zamiast szukać usprawiedliwień. Skoro tak chętnie przytaczamy słowa Billa Shankly'ego o tym, że piłka nożna to coś więcej niż sprawa życia i śmierci, to może czas sobie przypomnieć jego inny, mądry pogląd, którym kupił wielu fanów miasta? Każdy chyba wie o jakim zdaniu myślę, ale jakby czytał to jakiś młody kibic, który dopiero poznaje historię tego klubu, to mu ułatwię zadanie.
"If you are first you are first. If you are second you are nothing.". Musicie się troszkę wysilić i sobie to przetłumaczyć. Nie mogę wszystkiego robić za was. Czemu nam ma zależeć, skoro piłkarzom, których oglądamy nie zależy? Może czas uczciwie spojrzeć na pewne sprawy i po prostu ich pożegnać?
A może pierwszym krokiem powinna być zmiana mentalności i przypomnienie, że reprezentują jeden z największych klubów na świecie? Czy po przegranym mistrzostwie też mówilibyśmy o tym, że za rok znowu możemy je wygrać? Trofea i puchary. Finały i najważniejsze mecze w sezonie są po to, aby je wygrywać. I zdobywać. I spijać szampany. A nie łykać gorzkie pigułki. Przypomnijmy to sobie lepiej teraz, zanim w lecie będziemy musieli oglądać skład Liverpoolu jeszcze bardziej zmieniony. I osłabiony. Bo ktoś nie chce nadal podpisać trzech najważniejszych zawodników. W myśl zasady, "nie można z tego robić tragedii".
Z poważaniem.
Sebastian Borawski
Autor: Gall1892
Data publikacji: 19.03.2025