Bracia Lumière nie dostali oscara
Artykuł z cyklu Artykuły
Myślałem, że wszystko zostało już powiedziane. Kolejne artykuły wskazywały na kolejne argumenty, tezy, odpowiedzi odnośnie przyszłości Trenta oraz tego w jaki sposób pożegnał się z Liverpoolem. Co więcej, nagrałem nawet Kroniki o jego odejściu z klubu a dodatkowo w zbliżającym się trzynastym odcinku podkastu YNTA aż czterech gości rozłożyło jego odejście na czynniki pierwsze. A mimo to, nie powiedziano ostatniego słowa.
I nie chcę znowu wyjść na marudę. O odejściu Anglika mówiło się przecież od początku sezonu. Kroplę nadziei wlało pewnie podpisanie kontraktów przez Salaha a później Virgila, kolejną kroplą było zdobycie mistrzostwa. Wszystkie cieszynki, rzucanie koszulkami, uciszanie fanów wprowadzało jednak więcej zamętu niż optymizmu. I w sumie wiecie co? Dobrze, że ta saga się skończyła. Co więcej, być może będzie tak, że Slot postawi na trzy ostatnie mecze na Bradleya a wtedy ból będzie jakiś mniejszy.
Nie powiem, do napisania tego tekstu (po raz kolejny zresztą) zmotywował mnie najbardziej redakcyjny kolega, który wcześniej sam poczynił tekst o Trencie. Całkiem dobry, muszę przyznać. I myślę, że tak jak on, też nie chciałem, aby Trent stał się jednym z wielu. A mogę się założyć, że takim się właśnie stanie w Realu Madryt. O co zatem cały ten wrzask i kolejne przelewane litery na papier?
Wspomniany tutaj artykuł, jak i samo odejście naszego numeru 66 utwierdziło mnie w przekonaniu jak boleśnie zmienił się futbol i jego postrzeganie na przestrzeni ostatnich lat. Trent w klubie jest od samego początku. Jest wychowankiem, symbolem akademii, o której ostatnio słychać więcej złego niż dobrego. Jest symbolem walki o awans na kolejne szczeble klubowej hierarchii w momencie, w którym inni piłkarze muszą rozegrać cały sezon aby pod sam koniec otrzymać cudem medal za zdobycie Premier League. I dodatkowo nas to cieszy! Anglik jest tym ostatnim uderzeniem romantyzmu w Liverpoolu, o którym ciągle wszyscy mówią, po czym siedzą cicho na Anfield w jednym z najważniejszych Europejskich wieczorów. I teraz to wszystko się skończy.
Nie zrozumcie mnie źle. Mamy Salaha i go uwielbiam. Jeśli można darzyć miłością innego człowieka, będąc od niego tysiące kilometrów dalej to właśnie tym uczuciem obdarzyłem Egipcjanina. Tak samo jak Virgila. NIe wyobrażam sobie ich gdzie indziej. Mają zakończyć karierę w tym klubie, w tym mieście a ich dzieci mają osiągać sukcesy gdzie tylko sobie wymarzą. Mają być dumni z reprezentowania tego klubu, tak jak my jesteśmy od kilku tygodni mogąc dumnie chełpić się faktem zdobycia tytułu Premier League. I Trent w tym wszystkim miał swój duży udział. Asystował, strzelał ważne gole, pomagał zespołowi a nawet zaczął dobrze bronić. Oczywiście nie we wszystkich meczach. I oczywiście musiał po tym wszystkim wygłosić PR ogłoszenie, gdzie (chciałbym wierzyć, że nie) najpewniej sobie wszystko ładnie rozpisał na kartce i przeczytał patrząc w drogą kamerę ustawioną na przeciwko.
Tyle wart jest dzisiaj romantyzm w piłce nożnej. Jedna kartka, jedna kamera, jedno ogłoszenie. Jeden przekreślony tytuł legendy. Bo jak nazywać teraz Trenta legendą, skoro ma dopiero 26 lat, odejdzie do innego klubu, będziemy go pewnie oglądać nie raz i nie dwa i najpewniej nigdy tutaj nie wróci. Ian Rush uznał, że przecież on też odchodził a potem wracał, ale w tych czasach raczej nie ściągniemy Anglika z powrotem. Ta historia będzie miała swój koniec za trzy kolejki podczas mistrzowskiej parady. I wielka szkoda.
"Bo jeśli odejdziesz, nie zostanie tylko pustka na prawej stronie obrony. Zostanie coś znacznie gorszego. Pustka w sercu tego klubu. I w sercach ludzi, którzy wierzyli, że nie wszystko musi się kończyć odejściem." Bardzo ładnie podsumował to mój redakcyjny kolega. Zostanie pustka. Liverpool będzie próbował ją uzupełnić. Raz Bradleyem, innym razem (być może) nowym prawym obrońcą. Przy dalszym zdobywaniu trofeów, prędzej czy później żal, ból i ta pustka zostaną wypełnione. Najpewniej jednak nie będzie to pustka wypełniona historią wprost z akademii Kirkby.
Trent miał być nowym kapitanem (rzekomo miało to być argumentem podczas negocjacji kontraktowych) symbolem nowej ery Liverpoolu po Hendersonie, pewnie i po Virgilu. Miał być kapitanem z trofeami, z mistrzostwami z wieloma meczami w koszulce Liverpoolu. Jego odejście nie tylko osłabia kadrę, ale podważa sens budowania drużyny wokół lokalnych wychowanków. Jak teraz Slot ma przekonać młodych z akademii, że warto walczyć dla Liverpoolu, skoro największy z nich rzucił rękawice i wybrał Madryt?
Najgorsze w tym wszystkim jest nadal to ogłoszenie odejścia. Niby wszystko ładnie, niby dziękujemy za piękną przygodę, ale to wszystko jest miałkie. Pamiętacie odejście Kloppa? Nie, nie chcę do niego wracać. Pamiętacie na pewno. Trent zrobił to chłodniej, znacznie chłodniej niż wcześniej Niemiec. I ponoć cały czas w grę wchodzi ta walka o Złotą Piłkę.
Złota piłka tu, Złota piłka tam a tak naprawdę chodzi przecież o coś zupełnie innego. O sprawdzenie się w nowym środowisku, o próbie znalezienia odpowiedzi czy w innym miejscu trawa jest faktycznie bardziej zielona niż gdzie indziej. O nowe trofea, o bycie blisko przyjaciół. O wyzwanie. Wyzwanie, które przecież może koniec końców, ale jednak po czasie (bądź z czasem) doprowadzić do tej ostatecznej nagrody. Zwłaszcza jak się jest jednym z najlepszych w swoim fachu. Jest tylko drobny szczegół.
Bracia Lumière nie dostali oscara. A przy kamerach też mocno majstrowali. Wiele dobrego stworzyli, aby kinematografia ruszyła z kopyta a ludziom żyło się lepiej. Trent użył jednej kamery, kilku cięć i jednego ogłoszenia, aby ruszyć w nową przygodę. I mimo, że jest tak jak bracia Lumière pewnego rodzaju odkryciem w tych czasach, życzę mu z całego serca, aby nie skończył jak oni. Czyli jako zwyczajne wspomnienie na losowej stronie internetowej. Bo mogłeś mieć wszystko a teraz będziemy cierpliwie czekać z czym skończysz.
Sebastian Borawski
Autor: Gall1892
Data publikacji: 09.05.2025 (zmod. 10.05.2025)