05.05.2013 14:30
Składy
Liverpool
Reina, Johnson, Carragher, Agger, Enrique, Lucas, Henderson (65 Borini), Gerrard, Downing (79 Skrtel), Coutinho, SturridgeJones, Coates, Shelvey, Suso, AssaidiEverton
Howard, Baines, Distin, Jagielka, Coleman, Mirallas (75 Jelavić), Osman, Pienaar, Gibson, Fellaini, AnichebeMucha, Hibbert, Heitinga, Oviedo, Naismith, DuffyOpis
Każdy fan z niecierpliwością czeka na pojedynki derbowe, które są kwintesencją sportowej rywalizacji o prym na danym obszarze, które podnoszą przy adrenalinę we krwii do absurdalnego poziomu. 220 derby Merseyside zawiodły. Zero pasji, zero polotu, zero werwy, zero dopingu, o zgrozo zero walki! Tym samym też wynik nie mógł być inny. Zero bramek. Poziom był absurdalny, lecz nie stresu, a niestety gry na boisku.
Ten sezon zakończył się dla nas, fanów the Reds dużo przedwcześnie. Na piedestale oczekiwań pozostawał tylko los naszej drużyny w kontekście pozycji zajmowanej przez najbliższych sąsiadów z Goodison Park, których siedzibę od siedziby LFC oddziela kilkusetmetrowy pas parku Stanley. A nuż uda się wskoczyć na 6 miejsce!
5 punktów przewagi Evertonu na 3 kolejki przed końcem rozgrywek ligowych nie było dobrym prognostykiem dla fanów Liverpoolu, aczkolwiek po ewentualnym zwycięstwie gospodarzy w bezpośredniej konfrontacji dawało jeszcze nadzieje, że the Toffies ukończą sezon 2012/13 zerkając tuż zza pleców podopiecznych Brendana Rodgersa. Jak niestety pokazał ten rok - im silniej podkręcane zostają oczekiwanie roszczące sobie coraz to śmielszych wyników, tym samym z miejsca następuje ich swoista kolizja z realnością, stopująca cały zespół jeszcze w przedbiegach.
Tak czy siak, stare piłkarskie prawidło ,,powiada'', że derby rządzą się swoimi prawami. Jeśli fan Liverpoolu spojrzy przez pryzmat całego sezonu, to wczorajsza rywalizacja była najważniejszą w tej kampanii. Nie możesz zrobić już nic więcej? To pokonaj Niebieskich zyskując przewagę psychiczną zarówno nad nimi, jak i równocześnie łechcąc niebagatelnie swoje ego. Bowiem pewności siebie brakuje nam przeraźliwie, ale o tym podczas konkluzji.
Sytuacja kadrowa gospodarzy była klarowna od dłuższego czasu. O zawieszeniu Luisa Suareza nikogo nie trzeba przecież informować, tak samo jak o nieobecnościach Raheema Sterlinga czy Joe Allena.
David Moyes nie mógł skorzystać z usług Philla Neville'a, natomiast Nikica Jelavić z powodu znaczącej obniżki formy wylądował na ławce rezerwowych.
220 derby Merseyside ruszyły. Rozpoczęte zostały przy akompaniamencie cudownego You'll Never Walk Alone i niezwykłej ,,kartoniady'' najzagorzalszej trybuny The Kop, dziękującej pobratymcom z Evertonu za wsparcie udzielone w walce o wyjawienie prawdy o Hillsborough, która nie byłaby sygnowana logiem ,,The Sun''.
Przykro to stwierdzić, ale to właśnie ta mozaika była najjaśniejszym punktem niedzielnego popołudnia. Poziom meczu był bardzo, ale to bardzo słaby. Było wręcz sennie. Niestety ta atmosfera, a wręcz jej brak udzielił się także kibicom na trybunach.
Liverpool stworzył sobie zaledwie cząstkowe zagrożenie pod bramką rywali. Najgrożniej było po akcji Coutinho, który wypracował kapitalnym podaniem okazję strzelecką Danielowi Sturridge'owi, jednak napastnik reprezentacji Albionu został brawurowo powstrzymany przez doświadczonego Howarda, który wyczekał Anglika i zmusił go do dryblingu, by finalnie sparować jego strzał. Zdarzenie miało miejsce w drugiej odsłonie gry, w 49 minucie.
Wcześniej, a dokładniej po dwóch kwadransach gry, ładna akcja Liverpoolczyków spaliła na panewce, gdyż Gerrard został zablokowany w ostatniej chwili przez kapitana przyjezdnych (z niezbyt daleka), Phila Jagielkę. Na 15 minut przed końcem Steven wpadł w pole karne, ominął Howarda, jednak wstrzelenie piłki wzdłuż bramki zdołał przeciąć Sylvain Distin.
A co zrobił Everton? Everton strzelił bramkę, której Michael Oliver nie uznał z przyczyn wiadomych tylko sobie. Doszło do kliku kontaktów w polu karnym, jak to zazwyczaj bywa podczas wykonywania stałych fragmentów gry pod polem karnym: Reina odbił się od Anichebe nie sięgając uprzednio piłki (w tym meczu od Anichebe odbijał się każdy jak od ściany, jednak w tej sytuacji napastnik gości brał bierny udział w akcji), zaś Distin po lekkim odepchnięciu Carraghera w początkowej fazie walki o pozycję w trakcie wykonywania rzutu rożnego (za co najprawdopodobniej zostało odgwizdane przewinienie, choć to tylko domysły motywowane brakiem innych alternatyw) wygrał pojedynek główkowy i wbił piłkę do siatki Pepe.
W pierwszej połowie po rzucie wolnym Bainesa, mając ,,przyklejonego'' do siebie Carraghera, tur Fellaini był bliski skierowania piłki do bramki po strzale nogą z bardzo trudnej pozycji, lecz na szczęście futbolówka przeszła tuż obok słupka. Na tym z grubsza zakończyli goście swe wojaże podbramkowe.
Niesłusznie nieuznane bramki były łącznikiem i częścią wspólną obu pojedynków derbowych stoczonych przez drużyny z Liverpoolu w tym sezonie. Poziom sportowy wczorajszych zawodów urągał kibicom, czym zdystansował się od tego, co ujrzeli wszyscy w 9 kolejce sezonu.
Brakowało pewności siebie. Pomimo dewastujących zwycięstw, tak jak miało to miejsce przed tygodniem na północy Anglii w potyczce z Newcastle, tak samo jak w innych spotkaniach w tej kampanii, nasza drużyna nie jest niesiona poprzednim wynikiem i przejawia wielką dozę bojaźni o własną dyspozycję w następnym spotkaniu. Chyba dla całego sztabu szkoleniowego, tak jak dla samych piłkarzy i fanów prezencja w następnej rundzie spotkań graczy w czerwonych strojach była jedną wielką niewiadomą.
Ciężko było nam wyrwać punkty po wyrównanych meczach, w których nie uzyskaliśmy przewagi od pierwszego gwizdka. Udało się to na przykład z Chelsea, Tottenhamem, West Hamem - a to za mało. Ciężko mówić o jakości bez wyraźnej regularności w grze. Ciężko mówić o tym, że jesteśmy zespołem chimerycznym, skoro czołówka seryjnie zdobywała ,,skalpy'' na naszej drużynie.
Nie zasłużyliśmy na europejskie puchary. Nie zasłużyliśmy, żeby pokonać Everton w niedzielę. Nie zasłużyliśmy na nic powyżej 7 miejsca w tabeli. Poniekąd bliżej nam do strefy spadkowej niż do wicelidera z Manchesteru, jeśli bacząc na różnice punktowe dzielące nas od tychże ekip.
Rodzi się pytanie: co by z nami było, gdyby nie Suarez wydzierający punkty na naszą korzyść w tym sezonie?
Następnie wypada zadać pytanie powiązane: co by było, gdyby grał wczoraj z the Toffies? Bo buńczuczne dywagacje po jednym meczu z kulejącym zespołem Srok były niemalże prześmiewcze i ociekające hipokryzją, jakoby jego brak okazał się wartością dodaną do drużyny.
Brakowało wczoraj El Pistolero. Nikt inny jak on nie potrafi przeważyć szali zwycięstwa swoim geniuszem w momencie, gdy reszta zespołu gra poniżej oczekiwań. Będzie go nam brakować jeszcze bardziej, jeśli nie damy rady go utrzymać nad rzeką Mersey.
Ale najbardziej brakowało mi wczoraj pasji. Odegrana została partyjka piłkarskich szachów, po czym podzielone łupem zwaśnione strony zabrały swoje pionki i bez najmniejszych zadrapań udały się w przeciwległym kierunku. Nie tego chyba oczekiwaliśmy, prawda?
Boli też fakt, że jeden z moich idoli, Jamie Carragher tak niefortunnie kończy swą przygodę zarówno w europejskich rozgrywkach, jak i z zespołem odwiecznego rywala, któremu ponoć... kibicował od dziecka. To wszystko już jednak z nami. Nadchodzą nowe dni, więc w końcu musi wyjść to tak z utęsknieniem oczekiwane słońce.
Sędzia: Michael Oliver
Frekwencja: 44 991