ARTYKUŁ
Kontynuujemy naszą wyprawę po świecie wraz z oficjalną stroną Liverpoolu
odnajdując wiernych fanów The Reds w najodleglejszych zakątkach globu. W
tym tygodniu spotkamy się z Jonno Limem, który w Malezji jest
organizatorem imprez.
Tak jak w większości przypadków, moje przywiązanie do tego klubu zaczęlo
się od kilku piw w pobliskich barach. Okazało się, że jest nas tylu, że
moglibyśmy przynajmniej oglądać mecze razem. Z czasem przerodziło się to
w spore ugrupowanie.
Pamiętam, jak Liverpool w sierpniu 2003 roku wygrał z Evertonem na
Goodison 3:0. Bramki tego dnia strzelali Owen i Kewell.
Będąc tak bardzo daleko od Anfield to zwycięstwo bardzo nas ucieszyło,
bo przeżywaliśmy je w miłym towarzystwie ludzi o takich samych
poglądach. Wiele razy wcześniej oglądaliśmy razem spotkania, ale ten
mecz był wyjątkowy dla nas. Nawet właściciel promenady na przedmieściach
Kuala Lumpur jest fanem The Reds, więc ktokolwiek, kto chciałby w Azji
poczuć się jak na Anfield powinien wtedy być razem z nami.
Tutaj jest bardzo wielu fanów Liverpoolu i każdy mógłby opowiedzieć
swoją historię przywiązania do tego klubu. Niektórzy kochają ten klub z
powodu historii, a inni zostali porwani przez magię Finału Ligi Mistrzów
z 2005 roku, a część z finału FA Cup z 2006, który nazywamy finałem
Gerrarda.
Ja sam nie miałem żadnego wyboru, bo cała moja rodzina to fani
Liverpoolu i każdy śledzi mecze i wyniki aż od lat siedemdziesiątych.
Moje najdalsze wspomnienia sięgają roku 1992, kiedy to gole Rusha i
Thomasa pozwoliły nam zdobyć finał FA na Wembley przeciwko ekipie
Sunderlanu. Pamiętam jeszcze jak Neil Ruddock strzelił gola na 3:3 z Man
United również w 1994 roku. To była fantastyczna bramka, bo Neil tak
naprawdę został trafiony piłką w głowę i jego celebracja przeplatała się
z grymasami bólu co bylo bardzo zabawne.
Od tamtej pory moje przywiązanie do Liverpoolu ciągle rośnie.
Spędzamy praktycznie wszystkie soboty i niedziele w tej samej knajpie na
przedmieściach. Świętujemy wszystkie zwycięstwa i przełykamy razem
gorzkie pigułki, ale zawsze dobrze się bawimy do wczesnych godzin
porannych. Niestety właściciel baru Bala powiedział, że w 2007 roku
będzie musiał sprzedać bar i będziemy musieli znaleźć sobie nowe miejsce
do oglądania spotkań. Okazało się, że nowy właściciel, nie otworzył baru
na finał LM bo to było o 3:30 naszego czasu i nie oplacalo mu się tak
wcześnie otwierać, co spowodowało, że w trybie przyspieszonym szukaliśmy
miejsca do oglądania tego spotkania.
Znaleźliśmy niewielką knajpkę gdzie mogliśmy w spokoju obejrzeć spotkanie
w naszym stałym gronie.
Na początku spodziewaliśmy się 50 osób na tym meczu, a rankiem z knajpy
wychodziło 200 osób i wszyscy śpiewali te same piosenki. Nie byliśmy
zachwyceni tym, że Liverpool nie wygrał tego finału, ale liczyło się dla
nas to, że byliśmy tam razem.
Nazwaliśmy nasz klub 'MyRAWK' (od My- Malezja, RAWK - Red and White kop
- forum internetowe) i stale dołączają do nas nowi kibice. Jednym z
honorowych członków jest Ian Rush.
Na początku wszystko szło ciężko, ale z czasem przekształciliśmy się z małego internetowego blogu w sporą grupę wspierającą Liverpool i pełnowartościową oficjalną stronę malezyjskich fanów The Reds. Wśród naszych fanów są prawnicy, nauczyciele, turyści praktycznie przedstawiciele wszystkich zawodów.
Mamy nawet drużynę futsalową i chcemy założyć drużynę na pełnowymiarowe
boisko aby grać w lokalnych rozgrywkach. Wygraliśmy już świąteczny
puchar i chcemy dalej brać udział we wszystkich możliwych rozgrywkach.
Niestety Malezję i Anglię dzieli bardzo duża odleglość i niewielu z nas
miało to szczęście i znalazło się na meczu na Anfield. Ja obecnie
oszczędzam każdy grosz i chcę się w przyszłości wybrać w swoją podróż
życia.
Jeden z naszych kolegów obecnie mieszka w Liverpoolu i opowiada o nas
czyli o grupce ludzi, którzy kochają ten klub, choć nigdy nie mieli
okazji zobaczyć swoich ulubieńców w akcji na żywo.
Oglądamy mecze do wczesnych godzin porannych i zazwyczaj chodzimy do
pracy śpiąc o 2,3 godziny od momentu zakończenia spotkania, ale nikt z
nas na to nie narzeka, bo to dla nas ogromne szczęście, że możemy
kibicować tej drużynie. Takich dni, kiedy przysypiałem w biurze było
bardzo dużo w życiu, ale wiem, że jeszcze więcej mnie takich czeka.
Z Jonno rozmawiał Joe Curran
Komentarze (0)