ZAPOWIEDŹ MECZU
W sobotę późnym popołudniem ekipa the Reds w ramach rozgrywek Premier League wybierze się do wschodniego Londynu by zmierzyć się z zespołem the Hammers na Boleyn Ground. Młoty z pewnością będą miał ochotę na powtórzenie wyniku sprzed roku, kiedy to po rzucie karnym z doliczonego czasu gry wygrały mecz 1-0. Mecz rozpocznie się o godzinie 18.30 czasu polskiego.
Podopieczni Gianfranco Zoli w ostatnich pięciu meczach zainkasowali 7 punktów, wygrywając ze Stoke w poprzednim tygodniu i z Sunderlandem w 31 kolejce, przegrywając z Chelsea i Tottenhamem, a także remisując z zespołem Aston Villi. Wcześniej na własnym terenie West Ham gościł Manchester United, ale nie zdołał urwać punktów liderowi tabeli. Trener Młotów nie załamuje się jednak, licząc że tym razem zdołają oni skutecznie przeciwstawić się rywalowi z "wielkiej czwórki": - Podejmowaliśmy na własnym stadionie Manchester United i Chelsea, jednak zabrakło nam szczęścia, a byliśmy bardzo blisko. Po porażce z tymi drużynami nie załamujemy się, wiele nas one nauczyły i jesteśmy pewni, że w sobotę będzie zupełnie inny mecz - powiedział Zola.
Imponujące wrażenie sprawia defensywa West Hamu. W tym roku kalendarzowym zespół ten stracił zaledwie 10 bramek, w tym 4 w ostatnich 9 meczach. W całym sezonie the Hammers wyciągali piłkę z siatki 38 razy, co także plasuje ich w czołówce drużyn Premier League pod tym względem. W parze z przyzwoitą postawą w obronie nie idzie jednak dyspozycja ofensywna Młotów. W 35 kolejkach tego sezonu napastnicy West Hamu łamali obronę przeciwników tylko 39 razy, co przy 69 golach Liverpoolu jest co najmniej miernym wynikiem. West Ham w rzadko którym meczu tego sezonu zdobywał więcej niż jedną bramkę, a ich średnia meczowa to 1,1 gola na mecz. Dla porównania średnia Liverpoolu wynosi prawie 2 gole na spotkanie. Czym West Ham może zaskoczyć Liverpool? Na pewno Młoty do meczu podejdą z nadzieją i motywacją na zdobycie kompletu punktów, o czym zapewniają zgodnie trener i kapitan tego zespołu. Pragnienie wygrania meczu z jedną z drużyn z "wielkiej czwórki" to jedno, ale londyńska ekipa ma także ambicje na grę w europejskich pucharach w przyszłym sezonie, do czego niezbędne jest zakończenie obecnych rozgrywek ligowych na co najmniej siódmej pozycji. The Hammers obecnie zajmują właśnie to upragnione premiowane awansem miejsce, jednak daleko od stwierdzenia, że są na tej pozycji bezpieczni, bowiem marzeń o goszczeniu drużyn z całego Starego Kontynentu nie porzuciły jeszcze także trzy inne drużyny, a mianowicie Fulham, Manchester City i Tottenham. Kapitan West Hamu Lucas Neill oraz trener Gianfranco Zola utrzymują, że do utrzymania pozycji w czołowej siódemce drużyn Premier League wystarczą im 4 punkty zdobyte w trzech pozostałych spotkaniach sezonu. Jest to jednak scenariusz opierający się na wielu czynnikach zewnętrznych, między innymi postawie drużyn goniących Młoty w tabeli, więc włoski trener przekonuje, że West Ham będzie walczył o komplet punktów we wszystkich pozostałych spotkaniach. - Bardzo prawdopodobne wydaję się, że te cztery punkty nam wystarczą, jednak będziemy starać się zdobyć ich więcej. Mówimy, że potrzebujemy czterech punktów, ale będziemy walczyć o dziewięć - to jest nasze podejście - powiedział Zola.
Możemy zatem spodziewać się, że Londyńczycy wyjdą na plac gry w pełni zmotywowani, niesieni dopingiem fanów na własnym stadionie. Czym zaś zmotywowani będą gracze the Reds? O kibiców martwić się nie muszą, na pewno "wędrująca the Kop" dopisze i tym razem, jestem o tym przekonany. Liverpool wciąż pozostaje w walce o tytuł mistrzowski. chociaż do końca zostały zaledwie trzy kolejki ligowe, to w drużynie panuje przekonanie, że nic jeszcze straconego, i że walka do końca w każdym
potkaniu może dać Kopitom upragnione zwycięstwo ich ukochanej drużyny w Premiership. Zaangażowania z pewnością nie zabraknie, bo od dobrych kilku tygodni po kolei wszyscy gracze the Reds zapewniają nas o tym. Wszyscy wierzą, że jeżeli zdołają wygrać pozostałe mecze ligowe, Manchester potknie się i tytuł trafi na Anfield, a to najważniejsze. Gdyby zaś podopieczni Beniteza stracili punkty w którymś z meczów, wtedy definitywnie stracą nawet iluzoryczne szanse na końcowy triumf i są o tym w pełni świadomi. W tej fazie sezonu nie ma miejsca na błędy, liczy się tylko skuteczność i bezbłędna gra w obronie. Po wpadkach z Chelsea w Lidze Mistrzów i Arsenalem w Premier League Liverpool wygrał dwa poprzednie spotkania, ogrywając na wyjeździe Hull City 3-1 i demolując 3-0 Newcastle United na Anfield Road. Obrona w tych dwóch ostatnich meczach sprawiała wrażenie spokojniejszej, pewniejszej, ale być może dlatego, że przeciwnicy typu Hull City czy Newcastle to jednak nie są drużyny pokroju Arsenalu i Chelsea. Mimo wszystko pewnie zdobyte 6 punktów uspokoiło nieco Rafę Beniteza i jego drużynę.
Hiszpański menadżer Liverpoolu podkreśla, że mimo nie najlepszej dyspozycji ofensywnej Młotów w obecnych rozgrywkach, należy zwrócić uwagę na napastnika, którego Rafa zna jeszcze z okresu pracy w Valencii - Diego Tristana. Snajper również pochodzący
z Półwyspu Iberyjskiego strzelał bramki dla Majorki czy Deportivo La Coruna, w czasie gdy Nietoperze prowadził Benitez. - To bardzo dobry zawodnik. Radził sobie bardzo dobrze gdy występował w Mallorce czy Deportivo La Coruna. To wielki zawodnik ze
wspaniałymi umiejętnościami. Z pewnością będzie stanowił zagrożenie. Może nie jest w najlepszej dyspozycji, ale ma umiejętności i spryt. Może strzelać każdą nogą - powiedział Boss. Tristan zdobył trzy bramki w kilku ostatnich meczach Młotów, trafiał do siatki przeciwko Stoke i Aston Villi. Benitez pochwalił również kolegę Diego z ataku, a mianowicie Davida Di Michele, jednak defensywa the Reds nie powinna mieć problemów z powstrzymaniem tej dwójki snajperów. Kibice the Reds mogą spodziewać się kolejnej szansy dla Daniela Aggera, który przedłużył w ostatnich tygodniach kontrakt z Liverpoolem, a jego partnerem w środku obrony będzie z pewnością Jamie Carragher. Miejmy nadzieję, że ten duet, wraz z bocznymi obrońcami, którymi będą zapewne Aurelio i Arbeloa, pomoże Pepe Reinie w zachowaniu kolejnego czystego konta i walce o Złotą Rękawicę w tym sezonie.
Wielkim nieobecnym sobotniego starcia będzie Hiszpan Xabi Alonso. Nasz etatowy playmaker doznał kontuzji w ostatnim ligowym meczu the Reds przeciwko Newcastle, kiedy to brutalnie zaatakował go Barton, za co natychmiast obejrzał czerwoną kartkę i wyleciał z boiska. Xabi opuścił boisko na noszach przy akompaniamencie kibiców skandujących jego imię, jednak mimo że działo się to już prawie tydzień temu, to strzelec pięknej bramki otwierającej wynik w meczu z Hull nie powrócił jeszcze do pełni zdrowia i niestety nie zobaczymy go w jutrzejszym meczu w Londynie. - Xabi nie jest przygotowany i nie może zagrać - powiedział Benitez. - Spodziewamy się, że będzie gotowy na następny weekend. Zakładaliśmy, że będzie w stanie zagrać w tym spotkaniu, ale okazało się to niemożliwe - dodał. W 100 procentach pewni występu nie są także Javier Mascherano i Fernando Torres, którzy mają problemy odpowiednio z skręconą kostką i ścięgnem uda. Rafa Benitez jednak zapowiedział, że obaj gracze już trenują i znajdą się w kadrze na spotkanie z West Hamem. Szczęściem w nieszczęściu Rafy jest to, przyjmując że zagrają Fernando Torres i Javier Mascherano, że Xabi to jedyna osoba kontuzjowana w tej chwili w zespole. Miejmy nadzieję, że fizjoterapeuci i masażyści dobrze wykonają swoje zadanie, a Alonso zobaczymy w dwóch ostatnich spotkaniach sezonu, tj. przeciwko West Bromwich Albion i Tottenhamowi. W drużynie Młotów pod znakiem zapytania stoją występy aż siedmiu zawodników, w tym Kierona Dyera, Scotta Parkera, którego ofcijalnie Gianfranco Zola ogłaszał najlepszym pomocnikiem w Premiership, Valona Behramiego i chyba głównego ogniwa w ofensywie, czyli Carltona Cola. Anglik z przeszłością w Chelsea być może znajdzie się już w składzie na mecz z Liverpoolem, jednak takie rozwiązanie ze strony włoskiego trenera byłoby z pewnością ryzykowne. Być może zobaczymy jego i Dyera w sytuacji ostatecznej, czyli w przypadku gdy West Ham będzie musiał gonić wynik.
Ciekawostką może być fakt, że Liverpoolowi w tym sezonie bardzo dobrze idą pojedynki z klubami, które w swojej nazwie posiadają człon "United". Oczywiście wielu z nas na to słowo reaguje podobnie, to znaczy mamy podobne skojarzenia... Jednak do rzeczy. United to nie tylko Manchester, za czym idzie podwójne zwycięstwo the Reds (2-1 na Anfield, 4-1 na Old Trafford), ale także Newcastle i właśnie West Ham. Ze Srokami w tym sezonie podopiecznym Beniteza poszło nadzwyczaj łatwo, bo zwycięstwo aż 5-1 na stadionie St. James' Park oraz 3-0 na Anfield, czyli "w dwumeczu" 8-1 nie zdażało się często w starciach pomiędzy tymi ekipami ostatnich sezonach. Wreszcie Młoty, z którymi na własnym terenie Czerwoni zremisowali 0-0, więc w rywalizacji klubów "Zjednoczonych" z Liverpoolem wypadają do tej pory najlepiej. Pamiętajmy jednak, że mają za sobą dopiero mecz na Anfield Road, a to właśnie na wyjazdach Czerwoni radzą sobie w tym sezonie nadzwyczaj dobrze i to nie tylko w rywalizacji z klubami United. Jak będzie tym razem? Z matematycznego punktu widzenia należałoby liczyć na wynik 3-1 dla Liverpoolu, ponieważ chronologicznie zwycięstwo nad Newcastle odbyło się przed upokorzeniem Manchesteru na ich gruncie,
czyli wyniki przyjmują tendencję zniżkową. Osobiście liczę jednak na cyfrę zero po stronie strat, bo liczę na Złotą Rękawicę dla Pepe.
Zapowiedź tego meczu nie byłaby jednak kompletna, gdyby nie wspomnieć o przepięknych hymnach obu zespołów, towarzyszących im gdziekolwiek tylko się pojawią. Nikomu nie muszę opowiadać o "You'll Never Walk Alone", jednak być może nie wszyscy z Was kojarzą, lub nie do końca dobrze znają hymn West Hamu, czyli "I'm forever blowing bubbles". To pieśń o bardzo bujnej historii, początki tego utworu sięgają 1918 roku, kiedy to został on zaprezentowany na Brodwayu w musicalu "The Passing Show of 1918". Dziś "I'm forever blowing bubbles" kojarzone jest głównie z West Hamem United. Wszystko za sprawą Charlie Paynter'a, który przypisał pieśń klubowi w późnych latach dwudziestych. "I'm forever blowing bubbles" na stałe wdrążyło się w kanon futbolowych szlagierów i jest jedną z najsławniejszych pieśni kibicowskich na wyspach. Głęboko wierzę, że w sobotnim meczu, mimo przewagi liczebnej ryczących gardeł kibiców Młotów, "You'll Never Walk Alone" będzie dużo głośniejsze niż pieśni gospodarzy, miejmy nadzieję, że w szczególności po zakończeniu meczu.
Komentarze (0)