ARTYKUŁ
Dzisiejsze spięcie Jamiego Carraghera z Alvaro Arbeloą wywołało wiele kontrowersji. Dla Państwa poruszamy ten temat w krótkim tekście, który może przekonać Was do zalet tego incydentu. Życzymy miłej lektury.
Męska gra
Ominęło mnie spotkanie Liverpoolu z WBA, ale natychmiast po powrocie do domu dowiedziałem się o incydencie pomiędzy Carragherem a Arbeloą. Po krótkim rozeznaniu okazało się, że poznałem gadkę przedmeczową Beniteza - panowie, nie wygramy mistrzostwa, ale ciągle jest o co walczyć! Pepe może mieć najwięcej czystych kont w lidze. I Jamie się przejął, aż za bardzo.
Faktem jest, że Carra zachował się nieadekwatnie do zaistniałej sytuacji. Mówiąc krótko, zachował się po prostu głupio. Ale cóż to za nagonka... Z dwóch odepchnięć zrobiono wielki konflikt, żądacie przeprosin, wyjaśnień i Bóg wie czego. Może to wpływ generacji piłkarzy cristianoronaldopodobnych, może moda na emo, nie wiem - ale wydaje mi się, że jeszcze jakiś czas temu piłka nożna była męską grą. Na tyle męską, że nikt nie płakał po pociągnięciu za koszulkę, ostrym wślizgu czy nawet małej przepychance pomiędzy zawodnikami.
Zresztą nie dziwię się, bo ciężko oprzeć się mediom. Przypomnijmy sobie chociażby meganagonkę na Martina Taylora za faul na Eduardo. Faul, oczywiście, wyjątkowo brutalny, ale podniesiony do rangi przestępstwa! Pojawiły się głosy o pozwanie Anglika do sądu, nie mówiąc już o wielkim oburzeniu, gdy okazało się, że obrońca nie odwiedził Eduardo w szpitalu.
Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, jak wielkie emocje buzują w zawodnikach podczas meczu. I tak naprawdę w pełni usprawiedliwia to i Carraghera, i Arbeloę. Można zadać ciekawe pytanie - jakim cudem Jamie nie zabił jeszcze Robbiego Keane'a, którego pudła być może zdecydowały o końcowym układzie tabeli? Odpowiedzi nie znam, ale nie będę się nad tym specjalnie rozwodził, bo szybko zejdę na temat tegorocznego mistrza Anglii, a o tym nie mam najmniejszej ochoty pisać.
Zastanawiając się jeszcze nad sprawą Carry i Alvaro, doszedłem do wniosku, że pokazuje to charakter drużyny. Po meczu szukałem jakiejś wypowiedzi Beniteza, w której poruszyłby tę kwestię, i głośno zaśmiałem się z tytułu na Liverpoolfc.tv - "RAFA PROUD OF REDS CHARACTER". Jednak wystarczy nad tym pomyśleć, by uzmysłowić sobie, że czerwoni naprawdę pokazali pazur - dosłownie i w przenośni. Zawodnicy jakiej drużyny niemal pobiją się za swoje boiskowe błędy, gdy ich zespół stracił szanse na jakikolwiek puchar? Ano właśnie. Znowu okazuje się, że pozory mylą. I ja, tak naprawdę, jestem z dzisiejszego starcia angielsko-hiszpańskiego... bardzo zadowolony.
Komentarze (0)