NIESAMOWITY WYWIAD Z TORRESEM
Prezentujemy Państwu intrygujący wywiad, którego napastnik Liverpoolu, Fernando Torres, udzielił gazecie "El Pais". Gorąco polecamy!
Co zostało z Dzieciaka?
A co wyraża to słowo? Kiedy dołączyłem do pierwszej drużyny Atleti, byłem tylko chłopcem, jak wszyscy, którzy przechodzą z zespołu młodzieżowego do seniorów. Los skojarzył mnie jednak z tą ksywką na stałe, pewnie dlatego, że w wieku osiemnastu lat zostałem kapitanem. To była ogromna odpowiedzialnosć, przesadna i niepotrzebna. Klub z historią, jak Atleti, nie powinien pozwolić sobie na coś takiego, ale sytuacja - ekonomiczna i sportowa - była skomplikowana, przez co uwaga wszystkich była skupiona na innych rzeczach.
A teraz, mając 25 lat, należysz do wąskiej grupy kapitanów drużyny narodowej, choć dopiero jako czwarty czy piąty w kolejce. Teraz wiedzą, jak się z tobą obchodzić?
W reprezentacji miałem czas na progres. Jest więcej weteranów, od których się uczę. W szatni są gracze, którzy byli obecni również wtedy, kiedy debiutowałem. Natomiast w Atletico po trzech latach nie było nikogo ze składu, który zastałem na początku.
Atletico było aż tak zawirowane?
Bardzo. Trudny klub. Żyją swoja historią, mówią, że są wielkim zespołem, bo mają historię. Jednak w dzisiejszych czasach to żaden argument. Real i Barcelona są daleko przed nimi. Nawet Valencia i Sevilla przedarły się na najwyższy poziom. Ludzie ciągle rozmyślają o dawnych dniach, ale rzeczywistość jest zupełnie inna.
Pamiętam, że Luis (Aragones - dop.red.), obejmując drużynę po awansie do La Liga, ostrzegał: potrzebujemy około pięciu lat, by nadrobić stracony czas. Tylko pięć lat - to wszystko, czego potrzebowaliśmy, by wrócić do Ligi Mistrzów. Mimo wszystko, było bardzo ciężko przekonać kibiców, że to nie jest Atleti sprzed wielu lat, że potrzebujemy pięciu, sześciu, siedmiu sezonów, by wrócić tam, gdzie kiedyś byliśmy.
Czy Puchar Konfederacji uświadomił ci, jak bardzo jesteś popularny w Hiszpanii?
Wystarczy, żebym wyszedł w okolicach Anfield, abym to zobaczył. Jestem do tego przyzwyczajony, nawet poza Hiszpanią. Premier League jest niezwykła, ale nie przez piłkarzy, raczej dzięki organizacji, powadze, konsekwencjach, które nie omijają nikogo, zasadom... Trybuny są zawsze wypełnione, murawa jest w idealnym stanie, prawa telewizyjne rozdziela się po równo. Można się z tego wiele nauczyć. Inne ligi mają wielkich zawodników - przykładowo, Real kupił Cristiano, w tych samych rozgrywkach występują też Xavi i Messi... Jednak jeżeli chodzi o organizację i zaangażowanie, Premier League zdecydowanie wyprzedza La Liga czy Calcio.
Decyzja Ronaldo cię zdziwiła?
Jestem pewien, że ma swoje powody. Potrzebuje nowych wyzwań i doświadczeń. Zrobił w Manchesterze wszystko, co się dało, nie było miejsca na poprawę.
Nie jesteś przestraszony faktem, że United mają teraz 94 miliony euro na transfery?
Wolałbym, aby takie pieniądze zainwestowano w Hiszpanii, ale spodziewam się, że ten transfer utrudni innym klubom sprowadzanie piłkarzy. Nasz rywal ma wiele do wydania, ale będzie im trudno znaleźć piłkarzy kalibru Teveza i Ronaldo.
Czy Liverpool może pozwolić sobie na sprzedaż Xabiego Alonso?
To byłby świetny... cóż, zły krok. Myślę o tym, że Xabi znajduje się ponad wszystkim. Pod pewnymi względami jest pustelnikiem. Nie wiem, co dzieje się w jego głowie. Jego kontrakt wygasa za trzy lata i chciałbym, aby został. Jego odejście byłoby ogromną stratą.
Mówiłeś, że Luis Aragones czasem twardo z tobą postępuje. A Benitez?
Benitez raczej nie krytykuje cię w ten sposób, co Luis. Luis to motywator, który napędza cię w taki sposób, jaki zechce. Jeżeli nie udźwigniesz ciężaru, nie będzie miał sentymentów, by cię porzucić. Rafa bardziej dba o profesjonalizm. Chce, abyś poprawił się pod każdym względem i zawsze wyjaśnia, dlaczego. Ma obsesję na punkcie wyjaśniania. Musisz rozumieć powód, dla którego o coś cię prosi. Nigdy nie mówi "zrób coś, bo ja tak zdecydowałem". Nigdy.
"Zrób to w ten posób, dlatego, bo... Rozumiesz? Nie? Okej, pozwól mi wyjaśnić". To Benitez. Pamiętam, że kiedy mnie kupił, byłem krytykowany za brak popularności na rynku napastników. Od razu powiedział mi, że zostałem sprowadzony, by zdobywać bramki. Benitez wymaga, abym grał w polu karnym, ponieważ według niego tam strzela się gole. Od razu przekazał mi, że skrzydła są dla skrzydłowych, a napastnik musi skoncentrować się na sobie i walce ze środkowym obrońcą. W reprezentacji jest zupełnie inaczej, musisz biegać wszędzie. W Liverpoolu koncentruję się na defensorze, dzieki czemu Gerrard może niepostrzeżenie wkraść się na teren rywala.
Angielscy obrońcy są trudni do pokonania?
Nie, ale są silni fizycznie. Jednocześnie nie mają dyscypliny. Ciężej jest stworzyć okazję na zdobycie bramki podczas spotkań u siebie. Faktem jest, że przegraliśmy mistrzostwo na Anfield, w meczach ze średniakami. Potrzebujemy graczy, jak Iniesta, Silva, Cazorla, Mata... Potrzebujemy jakości i ludzi, którzy będą siali spustoszenie na skrzydłach.
Co było najtrudniejsze w aklimatyzacji: zrozumienie Beniteza po angielsku?
Kiedy byliśmy w obecności innych, zawsze mówił do mnie po angielsku. Kiedy przebywaliśmy sam na sam, po hiszpańsku. Nie wiedziałem, gdzie mam iść... Nic nie wiedziałem. Dzięki Bogu, Alvaro, Xabi i Pepe byli tam razem ze mną. Pamiętam, że gdy przyjechałem, Pepe powiedział mi, żebym przygotował się na niezły ubaw.
Miał rację?
Spytałem się o Anfield i odpowiedział: "nie zrozumiesz, dopóki nie zobaczysz". Podczas mojego debiutu przeciwko Chelsea, kiedy witaliśmy się z przeciwnikami, kibice śpiewali "You'll Never Walk Alone". Podszedł i szepnął: "o tym mówiłem. Ciesz się tym." Nie umiem nawet opisać dnia, w którym odkryłem, że fani stworzyli przyśpiewkę o mnie.
Jak Anglicy zapatrują się na ligę hiszpańską?
Z dużym zainteresowaniem. Barcelona jest głównym obiektem rozmów, gorąco ją wspierają. Każdy widział, jak pokonali Manchester. Mimo to nikt nie ogląda tu La Liga z zazdrością. Wszyscy uważają, że Premier League jest silniejsza, chociażby ze względu na wyniki brytyjskich drużyn w Lidze Mistrzów.
Mówiliśmy o Lusie i Benitezie. Jaki jest Vicente Del Bosque?
Mam z nim świetne stosunki. Traktujemy go jak jednego z piłkarzy. Luis był do niego trochę podobny, ale miał linię, której nie mogłeś przekroczyć. On był szefem i w każdym momencie mógł narysować swoją linię. Del Bosque jest bliżej nas, tworzy bardziej przyjazne środowisko.
Co mówił w przerwie meczu z USA?
Ostrzegał nas już przed meczem, więc mowa w przerwie opierała się głównie o to, co powiedział wcześniej. Nie mogliśmy powiedzieć, że nikt nas nie ostrzegł, więc nie mieliśmy wymówki. Dokładnie przewidział, co się stanie. Vicente próbował podnieść nas na duchu i poprosił o cierpliwość.
Czemu Hiszpania przegrała?
Ponieważ oni strzelili dwa gole mając dwie okazje, a my stworzyliśmy 29 szans i nie zdobyliśmy ani jednego gola. To typ meczu, który wygrałbyś w dziewięciu na dziesięć przypadków. Jednak powinniśmy zwyciężyć we wszystkich dziesięciu przypadkach. Jeśli to stanie się podczas Mistrzostw Świata, konsekwencje będą zupełnie inne. To posłuży nam za cenne doświadczenie. Skorzystaliśmy z porażki. Nie zrobiliśmy niczego źle, ale przegrywając, nie zrobiliśmy wszystkiego tak, jak powinniśmy.
Należysz do tych ludzi, którzy mówią, że lepiej było przegrać teraz?
Najlepiej jest w ogóle nie przegrywać. To sprawia, że jestem w złym nastroju, zajmie mi to trochę czasu, zanim wrócę do normalności. Mam kolegów, którzy po pięciu minutach są w porządku, próbują pomóc innym zapomnieć o porażce. Dla mnie to bardzo trudne. Każdy odbiera takie rzeczy na własny sposób. Kiedy byłem kapitanem, mówili do mnie: "musisz wesprzeć kumpli z drużyny." Ale nie umiałem. Nie lubię przegrywać i najchętniej spędziłbym kolejne trzy dni w depresji. Wszystko nabiera jeszcze poważniejszego znaczenia w przypadku reprezentacji.
Cóż, ludzie mówią, że jesteś chłodny.
Nie wiem, to zależy od sytuacji. Nie jestem przyzwyczajony do wyrażania swoich uczuć prosto z mostu, to do mnie nie pasuje. To nic zaplanowanego, nie zmyślam. Ciężko jest mi się otworzyć, taka jest prawda. Trzymam wszystko w środku, ponieważ nie chcę obarczać innych swoimi problemami.
Przesądny?
Z każdym dniem mniej. Ciągle mam jakieś rytuały, jeżeli wszystko układa się po mojej myśli, ale wciąż ich ubywa. Kiedyś było z tym naprawdę źle.
Co mówił o tym Luis?
Co mógł powiedzieć, skoro był jeszcze gorszy ode mnie?! Pamiętam, że pewnego razu poprosił osobę zarządzającą boiskiem, by zmienić pachołki, ponieważ były żółte. A w sezonie, w którym wywalczyliśmy awans, nasze stroje były również żółte. Szkoda, że nie widziałeś jego miny, gdy wszedł do szatni i zobaczył nas w tych kolorach. Prowadziliśmy 1-0 do 89. minuty. Wyrównali w 90., a za chwilę strzelili kolejnego gola i wygrali. Oczywiście to była wina koszulek.
Myślę, że te zabobony są bardzo typowe dla piłkarzy. Może mniej zabobony, ale raczej nawyki. To wszystko bzdury, ale pozwalają odpocząć twojemu umysłowi. Tak naprawdę, w futbolu liczy się psychika, a zawodnik potrzebuje pewności siebie i bezpieczeństwa.
Więc jak ty radzisz sobie mentalnie? Tym bardziej, że niedługo zostaniesz ojcem.
Powiedzmy, że mój sposób myślenia zmienił się w ostatnich latach. Jeszcze bardziej, odkąd gram w Liverpoolu. Spadła na mnie wielka odpowiedzialność, odpowiedzialność, która śledziła mnie w Atletico krok za krokiem. Byłem kibicem i kapitanem jednej, tej samej drużyny. Okazało się, że to dla mnie niemożliwe połączenie. W Liverpoolu osiągnąłem pewną jakość życia. Mogę wyjść i zrobić rzeczy, których nie mogłem zrobić w Madrycie. Może wydawać się, że jeżeli pochodzisz stamtąd, to masz wszystko, czego potrzebujesz, ale tak nie jest. Madryt mnie wykańczał. Nie mogłem pójść do kina albo do sklepu. Zespół radził sobie źle, regularne katusze. Teraz jest dokładnie na odwrót: przyzwyczaiłem się do wygrywania, mogę pojawić się na ulicy, ludze mnie szanują.
Futbol zaciągnął cię do RPA. Jak opiszesz swoje wrażenia?
Byłem ciekaw, jak wypadnie ten kraj, i miło się zaskoczyłem. Myśleliśmy, że to będzie tragedia, że nie będziemy mogli wyjść na ulice, że ośrodki będą nie do zniesienia. Muszą poprawić kilka spraw, ale podstawy są gotowe. Według mnie ważne jest, aby Afryka skorzystała z tych mistrzostw. Jestem oczarowany tym kontynentem, który traktowano w tak zły sposób... Teraz mają okazję, by udowodnić, że radzą sobie równie dobrze, co inni.
Pamiętam, że oglądając pierwszy mecz reprezentacji RPA zauważyłem kibiców buczących na Bootha (białoskóry gracz RPA - dop.red.). Nie mogłem w to uwierzyć.
Wielu z nas czuło to samo.
Tak, czy możesz sobie wyobrazić, że kraj, który cierpiał z powodu rasizmu, może traktować białego piłkarza w ten sposób? Byłem w szoku. Później przeczytałem w Internecie, że nie chodziło o kolor skóry - ten zawodnik jest ich idolem. Poczułem ulgę. To było fantastyczne, gdy odkryłem, że mieszkańcy zapomnieli o przeszłości. To lekcja dla nas wszystkich. Lubię tutejszych ludzi, szczególnie dzieci, które zamierają, gdy mnie widzą, otwierają buzie. RPA pokazała przywiązanie do piłki; ludzie się uśmiechają, są optymistyczni. Zabieram stąd niezapomniane wrażenia.
Komentarze (0)