ZAPOWIEDŹ MECZU
W niedzielę 25 października o godzinie 15:00 czasu polskiego na stadionie Anfield Road rozpocznie się mecz, w którym zmierzą się jakże dobrze znające się zespoły, Liverpool FC i Manchester United. Spotkanie, jak każde pomiędzy tymi drużynami, elektryzuje kibiców na całym świecie i z pewnością niecierpliwie oczekują pierwszego gwizdka sędziego nie tylko kibice the Reds i Czerwonych Diabłów.
To nie jest dobry czas dla piłkarzy Liverpoolu na mecz z tak mocnym przeciwnikiem, jakim jest Manchester United. The Reds są wyraźnie bez formy, co pokazały nie tylko ostatnie 4 przegrane z rzędu mecze, ale cały obecny sezon. Powodów jest wiele, strata Xabiego Alonso, rozczarowująca dyspozycja defensywy, a w szczególności jej filara, czyli Jamiego Carraghera. Do tego w ostatnim czasie doszły fatalne informacje przekazane Benitezowi ze zgrupowań reprezentacji, zawiadamiające o kontuzjach Stevena Gerrarda i Fernando Torresa. Nikt nie ma wątpliwości, że są to dla zespołu z Merseyside postacie kluczowe, potrafiące w pojedynkę rozstrzygnąć o losach spotkania. Jakby kłopotów zdrowotnych było mało, to przed wtorkowym meczem z Olympique Lyon w trzeciej kolejce fazy grupowej Champions League urazu doznał Glen Johnson, który w tym sezonie zdecydowanie wyróżniał się w szeregach the Reds, zdobywając w dotychczasowych spotkaniach już dwie bramki. Z drugiej jednak strony, czy można wyobrazić sobie lepszy moment na odbicie się od dna po kilku zupełnie nieudanych tygodniach niż mecz z Manchesterem United na własnym stadionie wypełnionym po brzegi rozśpiewanymi kibicami?
Kryzys w drużynie Liverpoolu, jeżeli można użyć takiego zwrotu, rozpoczął się w zasadzie od wyjazdowego spotkania z Fiorentiną w Lidze Mistrzów. The Reds pojechali do Florencji po odniesieniu sześciu zwycięstw z rzędu, pokonując kilka dni wcześniej Hull City na własnym boisku aż 6-1. Jak się w późniejszym czasie okazało, Czerwoni w meczu z Tygrysami wystrzelali się na trzy mecze do przodu, bo w potyczkach z włoską drużyną (0-2), Chelsea (0-2) i Sunderlandem (0-1) nie byli w stanie zdobyć choćby jednej bramki. O ile w przypadku meczu na the Stadium of Light formę strzelecką Liverpoolu tłumaczyć można brakiem dwóch najbardziej bramkostrzelnych zawodników, czyli Stevena Gerrarda i Fernando Torresa, to w starciu z Chelsea i Fiorentiną powodów należy szukać gdzie indziej, bo zarówno Hiszpan, jak i Anglik, znaleźli się w wyjściowym ustawieniu Beniteza. Mecz z Sunderlandem pokazał jednak, jak bardzo forma naszego zespołu zależy od duetu Torres-Gerrard i jak wąska jest nasza ławka rezerwowych. W ostatnim meczu z Lyonem the Reds objęli prowadzenie po strzale Yossiego Benayouna, jednak znów zawiodła nasza linia defensywna i Czerwoni nie dowieźli korzystnego wyniku do końca meczu. Nie ulega wątpliwości, że Liverpool ma nad czym pracować, jeżeli chodzi o obronę, bo w tym sezonie zachowywaliśmy czyste konto zaledwie 4 razy i to w meczach z drużynami średnimi, żeby nie powiedzieć słabymi (Stoke, Burnley, Debreczyn i trzecioligowe Leeds United).
Manchester United zawita na Anfield Road jako lider tabeli po dziewięciu kolejkach spotkań. Czerwone Diabły rozpoczęły sezon bardzo dobrze, mimo wpadki na stadionie beniaminka Burnley FC. Na 9 rozegranych spotkań United wygrali 7, przegrali i zremisowali po jednym. Dotychczasowe wyniki w sezonie 2009/10 stawiają ich więc w roli faworyta do zwycięstwa w niedzielnym spotkaniu. Co ciekawe, Manchester również miał problemy z, jak się okazuje, rewelacją sezonu, czyli Sunderlandem. Podopieczni Fergusona do ostatniej minuty meczu musieli walczyć na własnym boisku o remis i udało im się to, dzięki samobójczej bramce Antona Ferdinanda, brata Rio.
Pod znakiem zapytania stoi występ czterech graczy United, a są nimi Darren Fletcher, Ryan Giggs, Patrick Evra i Wayne Rooney. Alex Ferguson zapewnia, że jego sztab robi wszystko co w jego mocy, aby doprowadzić do pełnej sprawności swoich kluczowych piłkarzy. Wydaje się jednak, szczególnie jeżeli chodzi o Rooneya, że informacje o urazach to tylko zasłona dymna, bo już nieraz przekonaliśmy się, że piłkarze United doznają cudownego ozdrowienia na kilka godzin przed meczami z Liverpoolem.
Do zespołu the Reds ma powrócić Fernando Torres, który opuścił ostatnie dwa spotkania z powodu urazu pachwiny. Na podobną dolegliwość cierpiał Glen Johnson, ale i on ma być w pełni zdrowy na niedzielny mecz. To, co najbardziej odczuje zespół the Reds, to brak serca i motoru napędowego drużyny, kapitana Stevena Gerrarda. Teoretycznie w jego miejsce mógłby zagrać Alberto Aquilani, jednakże Benitez uważa, iż jest jeszcze za wcześnie na debiut Włocha w pierwszej drużynie. Zabraknie również Alberta Riery i Sotiriosa Kyrgiakosa, którzy cierpią odpowiednio na uraz ścięgna podkolanowego i uraz kolana. Rafa zapowiedział, że w kadrze na mecz z United nie znajdzie się również strzelec czwartej bramki w wygranym 4-1 meczu na Old Trafford, Andrea Dossena.
Miejmy nadzieję, że nasza drużyna dostarczy fanom wystarczających powodów, by ci rozpoczęli huralne śpiewy. Tak czy inaczej, na Anfield w niedzielne popołudnie spodziewać się można głośnego dopingu, albo głośnego buczenia, kiedy na boisku pojawi się Michael Owen. Wydaje mi się, że niezależnie od sytuacji na boisku Alex Ferguson nie przepuści okazji, aby dopiec kibicom Liverpoolu, a desygnowanie do gry byłej gwiazdy the Reds z pewnością podsyciłoby atmosferę na trybunach Anfield. Owenowi zapewne marzy się strzelenie gola w tym meczu, chociaż dla wielu z nas, kibiców the Reds, byłoby to co najmniej dziwne uczucie. Sam Michael dolał ostatnio oliwy do ognia, mówiąc, że Manchester United to najlepszy klub na świecie i dodając, że nie obawia się atmosfery na Anfield podczas występu w barwach Czerwonych Diabłów. Całe wydarzenie zaintersowało również Arsena Wengera, który spodziewa się miłego przywitania Owena na stadionie swojego pierwszego klubu. Francuz powiedział "Generalnie szanują, że Owen jest uwielbiany w Liverpoolu i zostanie mile przywitany. Nie wybrał United dlatego, że Liverpool też go chciał. Z Newcastle spadł do the Championship i United było jedną z niewielu opcji, które miał". Głos zabrał również Ferguson, który wierzy, że doświadczenie zdobyte dzięki wieloletniej grze na najwyższym poziomie pozwoli Owenowi poradzić sobie z wrogą atmosferą i presją, jaka z pewnością będzie na nim spoczywać. Oto słowa menadżera United: "Owen jest doświadczonym piłkarzem, a to bardzo ważne. Każdy wolałby być lubiany, ale wątpię, żeby przejmował się reakcją kibiców. Bramki, które zdobył dla The Reds robią z niego jednego z najlepszych napastników w historii klubu".
W niedzielnym meczu na Anfield szykują się również protesty fanów przeciwko właścicielom klubu, George'owi Gillettowi oraz Tomowi Hicksowi. Amerykanie krytykowani są za powiększenie zadłużenia klubu i nierealizowanie planu budowy nowego stadionu i grupa kibiców chce wyrazić swoje niezadowolenie. Na trybunach znajdzie się wiele transparentów skierowanych do Gilleta i Hicksa, jeśli usiądą oni na swoich miejscach dla vipów.
Kibice United po obejrzeniu powtórki bramki, jaką stracił Liverpool w ostatnim meczu Ligowym na Stadionie Światła w Sunderlandzie, wykupili wszystkie piłki plażowe dostępne w firmowym sklepiku klubowym na Anfield. Zapewne będą starali się wnieść owe piłki, okryte już prawie że legendą, na stadionowe trybuny, jednak organizatorzy meczu zapowiedzieli, że będą dokładnie sprawdzać wszystkich kibiców United i zabierać czerwone pechowe balony.
Wszystkim nam marzy się z pewnością powtórka występu z 14 marca bieżącego roku, kiedy pokonaliśmy Manchester na ich boisku aż 4-1. Patrząc jednak obiektywnym, krytycznym okiem nie jestem pewien, czy można spodziewać się powtórki z rozrywki w wykonaniu naszych ulubieńców. Obecna dyspozycja the Reds, kilka ostatnich tygodnii, nie napawa optymizmem. Na zawodnikach z każdym meczem ciąży coraz większa presja, pojawiają się coraz częściej głosy, które domagają się wręcz zmiany trenera. Z której strony by nie patrzeć - niedzielny mecz jest szalenie ważny, jeżeli nie najważniejszy w obecnym sezonie dla drużyny Liverpoolu. Nie tylko ze względu na prestiż, o który gra się w absolutnie każdym spotkaniu między tymi drużynami, ale również ze względu na sytuację, w jakiej znajduje się obecnie klub z Anfield Road. Ewentualna porażka w nadchodzącym meczu może definitywnie już przekreślić szanse drużyny z Merseyside na triumf w rozgrywkach ligowych, nawet dla najbardziej niepoprawnym optymistom. Jestem pewien, że od pierwszego do ostatniego gwizdka niedzielnego meczu wierzyć będziemy w zwycięstwo Liverpoolu, taka już nasza natura. Wierzmy, a wtedy bardziej niż kiedykolwiek przekonamy się, jak wspaniale smakują słowa naszego hymnu po końcowym gwizdku...
There's a golden sky
And this sweet silver song
of a lark...
You'll Never Walk Alone!`
Komentarze (0)