Shankly okiem Johna Bennisona
John Bennison był jedną z osób przesiadujących w sławnym "bootroom" Liverpoolu, czyli pokoju, w którym znajdowały się buty piłkarzy i który w latach 1960-80 był miejscem na spokojne wypicie kawy lub herbaty, a towarzyszyły temu dyskusje o zespole, taktyce czy przeciwniku. Oto jak John wspomina czas Billa Shanklyego na Anfield.
Bill Shankly był zwykłym człowiekiem, z entuzjazmem traktującym futbol. Szybko staliśmy się przyjaciółmi. Nie grałem w Liverpoolu, kiedy on pierwszy raz tam zawitał, jednak miałem przyjaciół w klubie i poprzez nich się poznaliśmy.
Jakiś rok później stałem się członkiem trenerskiego sztabu, lecz nie w pełnym wymiarze, kiedy Shankly przekonał mnie bym przychodził i opiekował się młodzikami we wtorkowe i czwartkowe wieczory.
Właściwie mogłem objąć pełny etat, jednak będąc wychowanym podczas kryzysu w latach trzydziestych zawsze miałem na uwadze to, aby mieć jakąś pracę. Namawiał mnie mój tata, jednak żaden z nas nie postrzegał zajmowania się futbolem w tamtych czasach jako 'pracę'.
Ostatecznie zaczałęm lepiej rozumieć profesjonalną część gry i zdałem sobie sprawę, że przechodząc na pełne zatrudnienie nie wyrządzę sobie żadnej krzywdy. W końcu stałem się pełnoprawnym szkoleniowcem w Liverpoolu.
Jedno z moich miłych wspomnień o Shanklym dotyczy popołudnia, kiedy byłem wraz z młodzikami na boisku treningowym. Podczas gry zawołałem jednego chłopaka i podałem w przeciwnym kierunku, co Shanks skwitował zza bocznej linii, "Pokonałeś go krzykiem, John!"
Jako człowiek Shanks tryskał enruzjazmem i nigdy na nikogo nie powiedział złego słowa - i to było szczere. Przychodzisz rano i słyszysz coś takiego, jak "Świetnie dziś wyglądasz, John". To podnosi na duchu.
Zdarzały się momenty, kiedy się denerwował, jak w sytuacji gdy ktoś upadał w polu karnym i powodował rzut karny, jednak zazwyczaj był idealnym menadżerem.
Pod wodzą Shanksa przeżywaliśmy dobry czas. Pojawiał się duch wspólnoty pomiędzy nim, zawodnikami i każdym, kogo spotkał.
Tak jak wspomniałem, nie byłem w klubie, kiedy on pierwszy raz przyjechał, grałem wtedy w piłkę w Walii, jednak Shanks starał się wykonywać dobrą robotę od samego początku. Chciał uregulować podstawy i przygotować porządne fundamenty.
Zaglądał na boisko i chciał, aby było równe i zadbane. Wszystko, co robił, było dla zawodników. Upewniał się nawet, czy grają w odpowiednich butach.
Sprowadził również kilku wspaniałych piłkarzy, jak Ian St John, czy Ron Yeats. Kiedy kierował drużyną, nie było słabych zawodników w składzie.
Shankly nie akceptował porażek. Jeśli przegraliśmy u siebie 0-1, co tak naprawdę nie zdarzało się bardzo często, mówił, że przeciwnicy mieli szczęście, a graczom by zapomnieli o przegranej i zrobili wszystko, aby odegrać się w kolejnym spotkaniu.
W zasadzie jego życie to w stu procentach piłka nożna, a gracze z pewnością skorzystali z jego wiedzy i entuzjazmu.
Był dla mnie wielką inspiracją i dobrym współpracownikiem.
Komentarze (0)