PODSUMOWANIE MECZU
Liverpool zremisował bezbramkowo na Ewood Park z zespołem Blackburn Rovers w sobotnie popołudnie. The Reds jechali do Lancashire z nadzieją na przedłużenie passy zwycięstw do trzech spotkań i kontynuowania marszu w górę tabeli Premier League.
Jednak pomimo wysiłków Stevena Gerrarda, który rozgrywał pięćsetny mecz w barwach klubu, podopieczni Rafaela Beniteza nie potrafili przełamać obrony gospodarzy i zgarnąć pełnej puli.
Przed meczem z zespołem Sama Allardyce'a światło reflektorów skupiał na sobie głównie nasz kapitan, który stworzył w zasadzie pierwsze zagrożenie pod bramką rywala w 13 minucie.
Scenariusz wydawał się być napisany właśnie pod nasz numer 8, aby mógł on zaznaczyć jubileuszowy występ trafieniem, bo już kilkanaście minut później oddał kolejny strzał, tym razem z 25 metrów.
W zasadzie były to jedyne akcje zespołu Beniteza w pierwszej części gry, a drużyna gospodarzy momentami dominowała, nie stwarzając jednak Pepe Reinie zbyt wiele problemów.
Drużyna Blackburn zagrażała bramce the Reds głównie po dośrodkowaniach ze stałych fragmentów gry, których mieli bardzo dużo. Niejednokrotnie rzuty wolne z obrębu własnej połowy bił sam bramkarz, Robinson. Defensywa Liverpoolu w tym meczu jednak dobrze radziła sobie z obroną rzutów wolnych i rożnych, a jedyne okazje, w jakich znajdowali się zawodnicy Sama Allardyce'a, wynikały z przypadku. Żaden z graczy Blackburn nie miał jednak czystej pozycji do oddania strzału.
Pierwsza połowa mogłaby właściwie przejść bez echa, gdyby nie akcja gości z 39 minuty. Yossi Benayoun wymienił piłkę z Dirkiem Kuytem, który podał do Lucasa Leivy. Brazylijczyk dostrzegł dobrze ustawionego z lewej strony pola karnego Stevena Gerrarda, nasz kapitan po przejęciu futbolówki wymanewrował jednego z obrońców rywali i uderzył w kierunku bramki strzeżonej przez Robinsona. Piłka jednak odbiła się jeszcze od obrońcy Blackburn i wyszła poza linię końcową na rzut rożny.
The Reds nieco przyspieszyli w końcówce pierwszej części, Gerrard próbował obsłużyć wbiegającego w pole karne Lucasa półgórną, prostopadłą piłką, ale Brazylijczyk nie zdołał opanować piłki i nic z tej akcji nie wyszło.
Po zmianie stron w 46 minucie w wyśmienitej sytuacji znalazł się napastnik gospodarzy, Franco Di Santo. Przy podaniu z lewej flanki nie było spalonego, ponieważ linię złamał Emiliano Insua. Młody Di Santo po przejęciu piłki jednak zbyt gorliwie oglądał się na sędziego liniowego, jakby nie wierząc, że udało mu się uniknąć pułapki ofsajdowej. Ostatecznie jednak biegnąc w kierunku bramki Reiny piłka została mu gdzieś pod nogą, co dało czas Jamiemu Carragherowi by wrócić i naprawić błąd Insuy.
Podopieczni Beniteza poważnie zaspali przy tej sytuacji, ale już chwilę później właściwie odpowiedzieli. Glen Johnson fenomenalnie minął kilku obrońców rywali i wbiegł w pole karne z jego prawej strony. Dostrzegł wbiegającego na piąty metr Davida Ngoga i posłał ku niemu piłkę, Francuz jednak z bliskiej odległości trafił w poprzeczkę.
Mecz wspaniale się rozwinął, akcje przenosiły się spod jednej bramki pod drugą, ale brakowało tutaj gola, który otworzył by walkę na dobre. Liverpool cieszył się momentami dużą przewagą, ale Rovers bardzo groźnie kontrowali, a strzały McCarthy'ego i Grelli minimalnie mijały bramkę Pepe Reiny.
W końcówce obie ekipy grały o pełną pulę, ale brakowało zdecydowania i zimnej krwi pod bramką rywala, a ostateczny remis wydaje się być sprawiedliwym wynikiem.
Blackburn: Robinson, Chimbonda, Samba, Nelsen, Givet, Emerton, Nzonzi, Grella, Diouf (72'), McCarthy (77'), Di Santo (85').
Rezerwa: Brown, Roberts, Pedersen, Andrews (85'), Kalinić (77'), Hoilett (72'), Salgado
Liverpool: Reina, Johnson, Carragher, Agger, Insua, Benayoun (72'), Lucas, Mascherano, Riera (52'), Gerrard, Kuyt.
Rezerwa: Cavalieri, Aquilani, Kyrgiakos, Ngog (52'), El Zhar (72'), Skrtel, Dossena.
Komentarze (0)