ARTYKUŁ
Prezentujemy Państwu nowy artykuł, w którym próbujemy znaleźć przyczyny obecnych problemów drużyny Liverpoolu, a także odpowiedzieć na to, w jaki sposób się z nimi uporać. Zapraszamy do lektury!
Jest dobrze, bo nie beznadziejnie
Cóż… Chyba każdy z nas zupełnie inaczej wyobrażał sobie sezon 2009/2010 w wykonaniu Liverpoolu. Nawet nie mówię tu już o marzeniach wszystkich kibiców związanych ze zdobyciem mistrzostwa, choć po ubiegłym sezonie, cel ten zdawał się być bardzo realny i coraz bliższy osiągnięcia. Po sezonie pełnym dramatycznych i pięknych spotkań, meczów, w których rzadko kiedy dopuszczaliśmy rywali na własną połowę boiska, dominując tym samym przez pełne 90 minut, chyba mieliśmy prawo oczekiwać od naszych zawodników może nie aż tak skutecznej gry, ale równie szybkiej i efektownej. Tymczasem rzeczywistość okazała się zgoła odmienna.
Szybko przestaliśmy być uważani za faworytów do tryumfu w Premier League, w Lidze Mistrzów mieliśmy problemy z pokonaniem Debreczyna, a w Carling Cup Andrij Woronin zaliczył piękną asystę… tylko szkoda, że po niewłaściwej stronie boiska. W efekcie odpadliśmy z każdego pucharu, w jakim graliśmy (w sumie nie do końca, bo 'awansowaliśmy' przecież do Ligi Europy, hurrrra!). Puchar Anglii na nasze szczęście jeszcze się nie rozpoczął, więc tu wciąż pozostajemy w grze.
Oczywiście to dosyć sarkastyczne podsumowanie naszych dotychczasowych osiągnięć w obecnym sezonie, ale trudno w tej sytuacji o zachowanie powagi, szczególnie po niektórych wypowiedziach naszego menedżera - i w tym momencie powoli zbliżamy się do odpowiedzi na pytanie w czym, a może raczej w kim, tkwi problem.
Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że naszym zawodnikom brakuje zaangażowania. O nie, tego im odmówić nie można. Tak jak i motywacji. Jednakże kiedy oglądam każdy kolejny mecz, gołym okiem widać, że w porównaniu do poprzedniego sezonu naszej drużynie brakuje przede wszystkim świeżości, szybkości i dokładności. Nie gramy gorzej dlatego, że odszedł tak ważny element drużyny, jak Xabi Alonso – przecież on nam tych atrybutów nie zabrał… Powód może być więc tylko jeden, mianowicie słabo przepracowany okres przygotowawczy, a za to winę ponosi sztab szkoleniowy, z menedżerem na czele. Tylko jakoś nikt nie potrafi powiedzieć tego głośno, nie mówiąc już o wzięciu na siebie odpowiedzialności.
Ktoś mógłby zarzucić mi nieobiektywizm, bo przecież (sam Benitez powtarzał to wielokrotnie) wielu z naszych zawodników było na Pucharze Konfederacji i na obóz przygotowawczy przyjechało bardzo późno. Ok, ale w Pucharze Konfederacji grali Hiszpanie (z których dwóch i tak przeniosło się do Madrytu) i grał też Dossena, decyzją Beniteza jeden z najlepiej zarabiających kibiców Liverpoolu. A co z resztą?... Poza tym tak duża ilość kontuzji w ekipie the Reds w tym sezonie także nie jest przypadkowa i jej powodów również doszukiwałbym się w błędach z okresu przygotowawczego.
Nie tędy droga Rafaelu
O ile w okresie przygotowawczym można było tłumaczyć sobie słabą grę zespołu brakiem świeżości, spowodowanym większymi obciążeniami treningowymi, o tyle argument ten nikogo już po upływie 5 miesięcy nie przekonuje. Co więcej, przed sezonem można było mieć jeszcze chociaż nadzieję, że dobre wyniki przyjdą wraz z właściwym rytmem meczowym. Tymczasem nie ma ani wyników, ani formy, ani żadnego rytmu. Ale jest Rafa Benitez.
Na którym kontynencie by się nie rozejrzeć, której tylko lidze świata by się nie przyjrzeć, za wyniki w każdym zespole odpowiedzialny jest jego menedżer. Można by więc analogicznie stwierdzić, że Liverpool spełnia ów kryteria i także w tym zespole największa odpowiedzialność spoczywa na barkach menedżera. Ale nie, nie dla Rafy Beniteza, który także i na ten temat ma swoje własne, jedyne i nieomylne zdanie.
Weźmy pod lupę przykład sprzed kilkudziesięciu godzin. Po kolejnej kompromitacji w postaci porażki z ostatnim w ligowej tabeli Portsmouth, jedynym, co potrafił powiedzieć nasz trener było ironiczne powtarzanie, że sędzia był znakomity. Oczywiście nie zabrakło także stwierdzenia, że kontrolowaliśmy mecz, a przegraliśmy dlatego, że sędzia niesłusznie ukarał czerwoną kartką Javiera Mascherano (swoją drogą jak najbardziej zasłużoną). W żadnej wypowiedzi, a sprawdzałem bardzo uważnie, Rafa Benitez nawet nie zasugerował, że być może wina za słabą grę Liverpoolu leży po jego stronie i to on popełnił błędy… Tylko kiedy wygrywamy, peanów na cześć trenera jest pełno dookoła i jakoś wtedy nie mówi już, że to nie jego zasługa. Coś tu chyba jest nie tak…
Nie mogę także nie odnieść się do innej, do niedawna bardzo często wspominanej kwestii zarówno przez Rafę, jak i kibiców. Naprawdę nie wszystko można wytłumaczyć brakiem odpowiednich funduszy transferowych. Czy Fiorentina, Lyon, Sunderland, Birmingham czy Fulham mają więcej funduszy? Czy te kluby mają i kupują lepszych zawodników niż my? Oczywiście, że nie, a tymczasem w obecnym sezonie okazują się dla nas rywalami nie do przejścia. I naprawdę nie można narzekać też, że mamy niewystarczająco mocny skład, bo to już gruba przesada: 3 aktualnych Mistrzów Europy, 2 gwiazdy reprezentacji Anglii, kapitan narodowego teamu Argentyny… Do tego dochodzą zawodnicy bardzo solidni (Benayoun, Carragher, Aurelio) i perspektywiczni (Agger, Skrtel, Insua, Ngog i inni).
Dlatego od długiego już czasu wypowiedzi Rafaela są dla mnie mało wiarygodne i trudne do racjonalnego wytłumaczenia. Tak samo jak niewytłumaczalne są moim zdaniem jego liczne decyzje. Wielokrotnie, według mojej opinii, okazał się także menedżerem nieobiektywnym i tendencyjnym wobec samych zawodników. Żeby nie było, że jestem gołosłowny, oto kilka przykładów:
::Sezon 2009/2010:
- Odejście Hyypii – jeden z największych błędów Rafy i chyba nikt nie ma ku temu wątpliwości. Sami był kimś więcej dla tego klubu, niż tylko zawodnikiem. Cieszył się wielkim autorytetem wśród reszty zawodników naszej kadry, a przy tym był bardzo solidny w tym co robił, co w dalszym ciągu udowadnia, niestety już w koszulce Leverkusen
- Dirk Kuyt - mimo, że gramy źle jako zespół, a wszyscy zauważają, że Holender jest kompletnie bez formy i coraz bardziej kaleczy każdą piłkę, ma chyba dozgonną gwarancję od trenera na miejsce w wyjściowej „XI”. Dobry temat dla telewizji. W programie „Niewyjaśnione Zagadki XXI Wieku” byłoby jak znalazł.
- Adam Hammill, młody wychowanek, który błyszczy na wypożyczeniach i w rezerwach, chłopak, o którym oficjalna strona klubu pisze jako o jednej z największych nadziei Liverpoolu, nie dostaje od Beniteza ani jednej szansy zaprezentowania swoich umiejętności w pierwszym zespole i jeszcze w tym samym sezonie, dosłownie za bezcen, zostaje oddany do innego zespołu.
- Krisztian Nemeth, kolejny młody talent; w okresie przygotowawczym grał o niebo lepiej od Ngoga, ale został wypożyczony, bo 'nie był jeszcze gotowy fizycznie' - Francuz natomiast łapie się do pierwszego składu - tak, ja rozumiem, że David Ngog to wielki atleta, którego żaden obrońca nie przewróci, tylko się jeszcze od niego odbije.
::Jest także kilka przypadków z poprzednich sezonów:
- Robbie Keane – gdy wreszcie złapał rytm i strzelał bramki w kilku kolejnych spotkaniach, nagle siada na ławce, z której wstaje dopiero, gdy nadchodzi pora powrotnego samolotu do Londynu. Jedna z firm transportowych wykorzystała nawet krótki pobyt Irlandczyka na Anfield w jednej ze swoich kampanii reklamowych: - A Liverpool to Londyn return faster than Robbie Keane.
- 2005 rok - w momencie, gdy klub potrzebuje wzmocnień, a klubowy skarbiec wypełniony po brzegi raczej nie jest, Benitez wydaje większość funduszy na sprowadzenie swojego rodaka na bramkę, z której usunięty zostaje zawodnik, któremu Rafa, jakby nie było, zawdzięcza 50% wszystkich trofeów zdobytych z Liverpoolem do tej pory. Dla jasności, lubię Reinę, ale wtedy jego transfer nie powinien być dla nas priorytetem.
- Michael Owen – było kilka okazji by powrócił do klubu, w ostatnim okienku mógł przyjść za darmo. Przy naszej 'wąskiej ławce' byłby bezcenny. A teraz? Teraz jest przez większość fanów nienawidzony, a nie musiało tak być.
Do czego zmierzam? Próbuję pokazać, że decyzje podejmowane przez Beniteza często mijały i mijają się z korzyścią dla klubu. I tak jest od dłuższego czasu, ale na fali dobrych wyników, nie było to zauważane, a sam trener zyskał uwielbienie wśród większości fanów.
Benitez nie wykorzystuje potencjału większości graczy, których ma do dyspozycji (myślę tu również o młodzieży), a jego dziwne decyzje, często wywołują frustrację u poszczególnych zawodników i inne nie najlepsze efekty psychologiczno-motywacyjne. Najlepiej niech każdy zastanowi się na przykład, jakby się czuł na miejscu zawodnika zakupionego (nie równoważyć ze słowem 'wartego') za 20 mln funtów, który choć jest od 6 tygodni zdolny do gry, przy pomyślnych wiatrach grywa jedynie ogony w rozstrzygniętych już meczach…
Rafa Benitez genialnym taktykiem jest. To jeden z czołowych menedżerów i tego nie kwestionuję. Faktem jest jednak, że w pewnym momencie Hiszpan po prostu się zagubił, a do tego nie sprawia wrażenia kogoś, kto szuka odpowiedniego wyjścia z takiej sytuacji. Każdy ma prawo do słabości. Każdemu może przytrafić się kryzys. Ale to nie powód, by wmawiać sobie, że jest inaczej. Czy ktoś by miał do Rafy pretensje, gdyby przyznał się do błędu? Chyba nie. A tak sprawia wrażenie dziecka błądzącego we mgle.
Myślę, że w pewnym momencie Rafa poczuł się zbyt pewny siebie i swojej pozycji. Miał ostatnimi czasy większe oczekiwania wobec zarządu i piłkarzy, niż wobec samego siebie. Zamiast wyciągnąć wnioski i coś zmienić, co tydzień na konferencji wmawia każdemu, że wszystko jest ok, a po kolejnym kiepskim występie, w ciemno można już obstawiać, że usłyszymy słynne „we were controlling the game” albo „we didn’t deserve to lose”. Tylko co z tego, bo chyba on sam w to już nie wierzy?...
Jeszcze będzie przepięknie
Zbliżając się ku podsumowaniu, uważam, że to najwyższa pora, by poderwać ten pikujący samolot wreszcie do góry. Tylko czy jego pilot jest jeszcze w stanie? Moim zdaniem już raczej nie. Do tego potrzeba, by nasz menedżer wreszcie na spokojnie się zastanowił i wyciągnął jakieś konstruktywne wnioski. A przede wszystkim zmienił swoje cele. 'Wygramy Ligę Europy i powalczymy o Puchar Anglii' – nie o to chodzi. Trzeba wrócić na właściwe tory. W zeszłym sezonie liczył się tylko i wyłącznie 'kolejny mecz' i to funkcjonowało. Bez małych kroków daleko się nie zajdzie. Nadgorliwość nie jest tu wskazana. Finałów nie osiąga się przecież od razu…
Przyglądając się jednak jego coraz bardziej ironicznym wypowiedziom, obawiam się, że na takie 'otrzeźwienie' z jego strony liczyć nie możemy. W tej sytuacji, z radością przyjąłbym informację o jego odejściu, choć problemem może być długi kontrakt Beniteza i ewentualne odszkodowanie, bo sam Rafa raczej do dymisji się nie poda. Niemniej Liverpoolowi trzeba powiewu świeżości.
Liverpool nie potrzebuje w tej chwili trenera z pierwszych stron gazet czy taktycznego geniusza. The Reds potrzebują kogoś z charyzmą i autorytetem, kto zna i kocha czerwoną część Merseyside. Nie musi to być nawet osoba wielce doświadczona – przy dobrze dobranym sztabie szkoleniowym ta kwestia nie byłaby tak istotna. Potrzebujemy trenera z fantazją, zdolnego do szybkich decyzji, a nie usilnie trzymającego się swoich schematów. Potrzebujemy kogoś, kto wniesie ożywienie i dynamizm, menedżera z temperamentem. Osobiście kandydatów widzę dwóch. Najbardziej marzyłbym o Robbie'm Fowlerze, ale na takie ryzyko zarząd się raczej nie zdecyduje. Chyba o tych kilka lat jeszcze za wcześnie. Kenny Dalglish? W tym momencie to chyba najwłaściwsza osoba do przejęcia sterów i przywrócenia Liverpoolu na właściwe mu miejsce!
Komentarze (0)