Ważne wydarzenia - numer 6
Numerem 6 na liście 100 najważniejszych wydarzeń w historii Liverpoolu jest dzień, w którym zdobyliśmy swój drugi w historii Puchar Europy. Przeczytaj, jak Gerry Ormonde, współpracujący z serwisem This is Anfield opisuje finał z roku 1978 i te niezapomniane sceny podczas świętowania.
W 1977 byliśmy na dobrej drodze do zdobycia potrójnej korony. Sukces w lidze był już zapewniony, a według mojego młodego rozumu pozostało tylko wykonać "proste" zadanie, zgarniając FA Cup i Puchar Europy. Pamiętam tę ekscytację, kiedy cała rodzina, wujkowie, ciocie, kuzyni i tak dalej, zgromadzili się wokół telewizora by obejrzeć finał tegorocznego FA Cup, ale wszystko skończyło się na płaczu, kiedy ulegliśmy Mancsom 1-2.
Byłem zdruzgotany tym rezultatem i nie mogłem powstrzymać łez. Jednak oczywiście mój smutek był tylko tymczasowy, bo niedługo potem podnieśliśmy Puchar Europy po raz pierwszy i wszystko było z powrotem na swoim miejscu, chociaż wciąż czułem się lekko zawstydzony moim poprzednim łzawym występem przed rodziną.
Dwanaście miesięcy później Liverpool zdołał po raz kolejny awansować do finału Pucharu Europy i stanął przed szansą przejścia do historii jako pierwszy brytyjski klub, który obronił to trofeum. Wróciłem któregoś dnia ze szkoły i zobaczyłem wujka, który, jak się okazało, niecierpliwie na mnie czekał. W jakiś sposób udało mu się zdobyć bilety na mecz i nie mogłem uwierzyć własnym uszom, kiedy powiedział mi, że jedziemy na Wembley!
Po spędzeniu następnych kilku tygodni na chodzeniu z ogromnym bananem na twarzy, nadszedł w końcu wielki dzień, przeszliśmy Wembley Way i weszliśmy na stadion. Nie mam takich umiejętności pisarskich, aby adekwatnie opisać tamte chwile. Trybuny były w 90% zapełnione fanami Liverpoolu, a hałas, kolory, transparenty i śpiewy stworzyły atmosferę iście przytłaczającą, prawie jak ze snu.
Kiedy rozpoczęło się spotkanie, hałas był ogłuszający. Byliśmy zdecydowanie lepszym zespołem, ale ich bramkarz grał wyśmienicie i nie mogliśmy objąć prowadzenia. Kiedy do przerwy tablica wyników wciąż wskazywała bezbramkowy remis, wróciłem pamięcią do porażki z United w poprzednim roku na tym samym stadionie i zacząłem się nerwowo zastanawiać, czy być może Wembley nie jest naszym pechowym boiskiem.
Długo nie musiałem się jednak martwić, bo w 64 minucie Souness zagrał świetną piłkę do Dalglisha, a Kenny nie miał problemów z wykończeniem akcji. To, co nastąpiło potem, to sekunda ciszy, której często doświadcza się w takich wielkich momentach, a wtedy trybuny po prostu oszalały! Kiedy Kenny podbiegł w naszym kierunku z uniesionymi ramionami, poziom hałasu przekroczył wszystkie bariery. To było niesamowite tsunami okrzyków, które rosło w siłę i zmiotło nas z powierzchni ziemi. Nigdy nie zapomnę tamtym scen świętowania, nawet teraz uważam je za najlepsze w historii.
Musieliśmy przetrwać jeszcze kilka nerwowych momentów w końcówce spotkania, ale wiedzieliśmy, że kiedy tylko wychyliliśmy się na prowadzenie nie było możliwości przegrania tego meczu. Pomimo tego, że byłem wtedy taki młody, świadomy byłem tego, że właśnie jestem świadkiem historii. Dalglish w momencie, kiedy podbiegł do nas z uniesionymi ramionami, stał się Królem i to była ta chwila, kiedy zawodnicy stali się Legendami - a ja tam byłem i to widziałem!
Kiedy drużyna odebrała trofeum i ruszyła na rundę honorową, miały miejsce wspaniałe chwile świętowania na trybunach i wszyscy, chociaż zachrypnięci, śpiewaliśmy razem. Ku własnemu zaskoczeniu dostrzegłem, że ponownie po policzkach spływają mi łzy, jednak nie wstydziłem się już, bo odkryłem tamtego dnia, że czasem łzy smakują wspaniale, czasem smakują fantastycznie!
Liverpool FC: Ray Clemence, Phil Neal, Phil Thompson, Alan Hansen, Ray Kennedy, Emlyn Hughes, Kenny Dalglish, Jimmy Case (Steve Heighway), David Fairclough, Terry McDermott, Graeme Souness
Komentarze (0)