Wywiad z Rushem
Kiedy The Reds przygotowują się do bardzo ważnego starcia z Benfiką w ramach ćwierćfinału Ligi Europy, oficjalna strona klubu przeprowadziła wywiad z legendą The Kop, Ianem Rushem, aby poznać jego opinię o zbliżającym się pojedynku.
W trakcie swojego pobytu na Anfield Rush cieszył się świetnym bilansem przeciwko Orłom, którym strzelił 5 bramek w 4 meczach.
Teraz wspomina swoje pojedynki z obrońcami Benfiki i przewiduje, jak obecny skład poradzi sobie na Estadio da Luz.
Ian, Benfica to dobry zespół, z gry przeciwko któremu masz kilka dobrych wspomnień.
Mam wielki respekt dla tego klubu. Mają świetny skład, są klubem z historią i tradycjami. Można powiedzieć, że są portugalskim odpowiednikiem Liverpoolu. Gra przeciwko nim była wspaniała i miałem wystarczająco dużo szczęścia, żeby zazwyczaj kończyć mecz po stronie wygranych.
W swoim pierwszym meczu z Orłami strzeliłeś bramkę na Anfield w ramach trzeciej rundy Pucharu Europy w 1984 roku.
Dobrze to pamiętam. Strzeliłem głową i wygraliśmy 1:0. Graliśmy dobrze, ale oni świetnie się bronili. Wydaje mi się, że uznali porażkę 1:0 za niezły wynik i spodziewali się awansu po rewanżu w Lizbonie. Nie przewidzieli jednak tego, co się stało w drugim meczu….
Rzeczywiście, Liverpool wygrał na Stadionie Światła 4:1, a ty znów strzeliłeś bramkę. Biorąc pod uwagę siłę Benfiki w tamtym czasie, uznałbyś to zwycięstwo za jedno z najlepszych, jakie odniósł Liverpool na wyjazdach w Europie?
Tak właśnie było. Tam też strzeliłem głową i to był bardzo mocny strzał, zupełnie jak nie mój. Po tym golu zyskałem przydomek ‘Tosh’, który nadali mi właściwie Kenny Dalglish i Phil Thompson, mówiąc, że to nie był gol Rusha, tylko Johna Toshacka. I zostałem ‘Tosh’. Do dla mnie wspaniałe wspomnienie. Graliśmy fantastycznie i żaden zespół na świecie by nas tego dnia nie pokonał. Mieliśmy równowagę między różnymi formacjami, a dobrą formę prezentowali Dalglish i Souness.
Jak kibice Portugalczyków zareagowali na porażkę 4:1?
Benfica zagrała dobrze na Anfield, ale musieli wyjść i zaatakować w meczu u siebie, co sprawiło, że nie byli zbyt mocni w defensywie. Ich kibice byli oczywiście rozczarowani, ale docenili naszą klasę tego dnia. W tym przypadku zachowali się podobnie, jak zrobiliby to Scouserzy.
Ta wygrana dała wam rozpęd na dalsze fazy turnieju i końcowy sukces?
Na pewno dało nam wiarę w to, że możemy pokonać każdego. Joe Fagan powiedział potem, że jesteśmy w stanie zagrać tak ponownie. Dzięki temu byliśmy pewni, że z kimkolwiek przyjdzie nam grać tego roku w Europie, wyjdziemy na murawę pewni swoich możliwości i wiary w zwycięstwo.
W następnym sezonie znów trafiliśmy na Benfikę i tym razem ustrzeliłeś hat-tricka na Anfield. O tym wyczynie wciąż mówi się w Lizbonie kiedy jest mowa o Liverpoolu.
Pamiętam to bardzo dokładnie. To był twardy mecz przy rzęsistym deszczu. W sobotę graliśmy z Evertonem i dopiero co wróciłem po kontuzji. Poprosiłem Fagana, żebym mógł usiąść na ławce w derbach, a on powiedział, że albo zagram od początku, albo wcale. Postanowiłem więc zagrać. Przegraliśmy, a Joe powiedział mi po meczu ‘Przynajmniej mieliśmy cię przez 90 minut.’ Znaczyło to, że będę bliżej optymalnej formy przeciwko Benfice. Nadeszła środa i totalna ulewa. Wszystkie gole, które zdobyłem, zawdzięczam instynktowi, ale jestem pewien, że pogoda trochę pomogła. Czułem się też doskonale mimo pełnego meczu z Evertonem kilka dni wcześniej. Fagan nigdy nie powiedział nic poza ‘a nie mówiłem?’, wiedział, że występ z Toffies pomógł mi kilka dni później.
Na Anfield wygraliśmy 3:1, ale w rewanżu było 1:0 do tyłu. Wtedy właśnie Dalglish zarobił swoją pierwszą czerwoną kartkę w karierze, tuż przed przerwą.
Sam mecz pamiętam, ale nie mogę sobie przypomnieć, o co chodziło z Kennym. Przez cały mecz trzeba było niesamowicie ciężko pracować i w szatni dosłownie padałem z nóg od wysiłku, który wszyscy musieliśmy włożyć w to spotkanie, aby awansować. Kiedy grasz w dziesięciu wydaje się, że dostajesz bonusowy zastrzyk energii, który pozwala ci utrzymać prowadzenie. Może to nie był doskonały mecz w naszym wykonaniu, ale zagraliśmy perfekcyjnie jako drużyna. Chodziło nam o wspólne dobro i każdy grał dla kolegów.
Strzeliłeś 5 goli w 4 meczach z Orłami. Całkiem nieźle prawda?
Pogodziłem się z tym. Miałem dom w Portugalii przez ponad 20 lat i to zawsze było dla mnie szczególne miejsce, a Benfica jednym z ulubionych klubów. Dla mnie, są oni Liverpoolem Portugalii. Strzelenie im pięciu bramek to wyczyn, który będę zawsze pamiętał. W 2006 roku zabrałem moich dwóch synów na mecz w Lizbonie w 1/8 Ligi Mistrzów i to było wspaniałe doświadczenie. Orzeł lecący nad stadionem tuż przed rozpoczęciem spotkania był czymś wyjątkowym.
Jak to jest grać przed ich kibicami?
Można to albo pokochać, albo znienawidzić. Myślę jednak, że dobrzy piłkarze cieszą się wyzwaniem. Przecież w takiej atmosferze chce się grać co tydzień, o to w tym wszystkim chodzi. Jeśli wychodzisz na boisko przerażony, nie powinieneś grać w piłkę. Trzeba korzystać z okazji, to robi różnicę. Niektórzy mogą odpaść i się załamać, ale wielkie kluby mają w swoich szeregach więcej zawodników pragnących takich wyzwań i dających sobie radę w takich warunkach. Jestem pewien, że kiedy Benfica przyjechała na Anfield doceniła panującą tu atmosferę.
Wracając do teraźniejszości, jakiego meczu się spodziewasz?
Będzie bardzo zacięty. Jestem za Liverpoolem i myślę, że wygramy ten dwumecz, ale na pewno nie będzie łatwo. Myślę, że ten, kto wygra ten ćwierćfinał będzie faworytem do finału w Hamburgu.
Jak ważne może być strzelenie bramki na wyjeździe?
To zawsze niezwykle istotne. Mamy przewagę swojego boiska w rewanżu, ale remis 0:0 na wyjeździe może się obrócić przeciwko gospodarzowi drugiego meczu, bo jeśli Benfica strzeli bramkę, będziemy potrzebować dwóch goli do awansu, a to zawsze trudne. Patrząc jednak na ostatnie mecze, w których gramy z pewnością siebie i stwarzając sobie wiele okazji, spodziewam się bramki Liverpoolu na Estadio da Luz. Gospodarze będą musieli zaatakować, a to pasuje The Reds. Oczywiście bezbramkowy remis nie byłby złym wynikiem, ale liczę na strzelenie przynajmniej jednej bramki.
Kto będzie kluczowym zawodnikiem Liverpoolu?
Fernando Torres jest w niesamowitej formie. Był kontuzjowany, wrócił do normalnej sprawności i strzela bramki, jakby się bawił. Myślę, że zbliża się do najwyższej formy i jest po prostu nie do zatrzymania. Wspaniale jest to widzieć.
Na koniec, jaki będzie wynik?
Zaryzykuję 1:0 dla Liverpoolu, ale nawet przy takim wyniku dwumeczu będzie daleki od rozstrzygnięcia. Nie możemy być zbyt pewni siebie w przypadku dzisiejszego zwycięstwa, bo Benfica także poza domem może być niezwykle groźna.
Komentarze (0)