Okiem Scousera - część VIII
Zapraszamy Państwa do lektury kolejnej części Naszej kolumny. Dziś przyjrzymy się bliżej naszemu najbardziej zagadkowemu letniemu nabytkowi zakupionego z włoskiej AS Romy oraz podjęty zostanie temat doniesień w sprawie wystawienia Liverpool Football Clubu na sprzedaż.
Dziwny przypadek Aquilani
Nie było w ostatnich latach tak dziwnego transferu Beniteza. Zdarzały się nieporozumienia jak Voronin czy wpadki jak Keane, ale Włoch przebija wszystkich, chyba nawet w Premier League. Przychodził w miejsce Alonso, chociaż wiadome było, że kilka miesięcy najpierw będzie leczył długotrwały uraz kostki, więc kazano kibicom czekać długo na nowego maestro środka pola. Jednak wszystko z czasem zaczęło się komplikować.
Plan był jasny: do czasu wyzdrowienia Mascherano, Lucas i Gerrard mieli zająć się środkiem pola, a cała drużyna miała do tego momentu prowadzić klub w czołówce. Tymczasem szybko się okazało, że brak jakościowych piłkarzy w wąskiej kadrze i kontuzje, które polubiły zwłaszcza naszych kluczowych graczy, doprowadziły nas do kryzysu na każdym froncie. Nic więc dziwnego, że Aquilani, który nigdy wcześniej nie powąchał murawy na Anfield był upatrywany jako zbawiciel Liverpoolu. Balon został napompowany. Nie takiego startu oczekiwał Włoch, na którego spadła wielka presja, więc Benitez z racji jego słabej kondycji powoli zaczął go wdrażać do drużyny. Dobrze pamiętam jego kilkanaście minut z Arsenalem i jedno podanie do Degena, jakiego The Kop nie widziało od odejścia Alonso.
Tylko co stało się potem? Czemu Benitez, który uparł się na ściągnięcie zawodnika z tak wątpliwą formą, zaczął usilnie odmawiać mu gry? Alberto kilka razy mu w tym pomógł, bo na wyspiarska pogodę często odpowiadał przeziębieniem i wypadał z niektórych meczy. Jednak kibice są ciągle spragnieni jego gry i nikt nie rozumie co się z nim dzieje. Przecież to nie jest młody, niedoświadczony zawodnik, który najpierw musi sporo potrenować, żeby zacząć grać w takim klubie jak Liverpool. Tak było wcześniej z Aggerem, który pół roku poćwiczył i wyparł Hyypię ze składu. Aquilani to przecież wychowanek Romy, drużyny, która może nie jest na szczycie, ale zawsze liczy się w Serie A i gra w europejskich rozgrywkach. Grał tam w Lidze Mistrzów, w meczach z Interem czy Milanem, grał w reprezentacji Włoch!
W tych kilku meczach, w których zagrał, potrafił być nieregularny. Na początku jasno było widać, że tempo i fizyczność angielskiej ligi są dla niego nowością, ale jednocześnie były dłuższe momenty, kiedy brał grę na siebie, był wszędzie i uczestniczył w każdej akcji. Właśnie takiego czegoś nam potrzeba i przed każdym meczem czekam na to. Jednak szybko brakowało mu sił. Nic dziwnego skoro się nie gra ponad pół roku, ale wszyscy oczekiwali, że z każdym tygodniem będzie grał więcej i lepiej. Wtedy Rafa serwował nam kolejne dawki frustracji usilnie promując Lucasa w jego miejsce. Absolutnie nie zarzucam nic Brazylijczykowi, ale Liverpool jest po prostu lepszy jak zamiast niego gra w środku Gerrard lub Aquilani. To tak, jakby Guardiola mogąc stawiać na Iniestę i Xaviego, stawiał tylko na jednego z nich.
Analizując występy Alberto w 2010 roku można czuć duże rozczarowanie, ale głównie do Beniteza. W 21 spotkaniach, w których był dostępny zagrał jedynie w 6 meczach od pierwszej minuty [Stan przed meczem z Burnley]. Co więcej, były to tylko mecze na Anfield! Dalej idąc były to zespoły raczej dużo niżej notowane: Reading, Bolton, Unirea, Portsmouth, wyjątkami są mecze z Tottenhamem [niedostępny był Gerrard] i Fulham [ściągnięty pierwszy z boiska, chociaż grał najlepiej]. Jasno to pokazuje, że Rafa mu nie ufa obecnie. Nie dość, że każdy ligowy wyjazd to dla Alberto tylko zwiedzanie Anglii, to jeszcze w Lidze Europy nie jest mu dane pograć. Znając nasze problemy na wyjazdach może to osoba Aquilaniego okazać się lekarstwem. Tylko, że Benitezowi znowu brakuje odwagi, bo musiałby przyznać się do błędu i uznać, że nie jest nieomylny. Tymczasem on woli uparcie stawiać na rozwiązania, których każdy kibic ma już serdecznie dość. Najlepszy nasz mecz w sezonie z Portsmouth zaczęliśmy składem, którego domagali się fani i to ustawienie zadziałało świetnie. Czemu więc później wróciliśmy do tego, które generuje problemy?
Niestety ten sezon jest dla Aquilaniego stracony. Należy liczyć, że przynajmniej w Melwood trenuje na tyle dobrze, że w nowy sezon wejdzie jako integralna część zespołu. Na pewno on sam jest mocno rozczarowany, bo raczej liczył o walkę o tytuły i wyjazd na Mundial, nie na ciepłe siedzenie i rozgrzewanie się do ostatnich minut przy linii boiska.
Nadchodzą wielkie zmiany
Stało się. Liverpool Football Club oficjalnie na sprzedaż. Choć jasne już od miesięcy było, że klub szuka nowych inwestorów, teraz dopiero jest pewność, że panowie Gillet i Hicks ustępują ze swoich stanowisk. Do tej pory dyrektor wykonawczy Christian Purslow od czasu do czasu rzucił zdawkowe informacje o postępach, ale ze względu na dyskrecję w biznesie nie mógł za wiele zdradzać. Kibice, którzy w klarowny sposób pokazali, że chcą zmiany właścicieli nie byli pewni czy do niej dojdzie, do teraz!
Wróćmy do początku. Jest rok 2007, kiedy nagle rzutem na taśmę oferta Amerykanów zostaje przyjęta przez Davida Mooresa i Ricka Parry’ego, ówczesnego prezesa oraz dyrektora wykonawczego. Pamiętam wtedy, że mimo wielu wątpliwości wielu kibiców poczuło ulgę, ponieważ przejęli nas ‘cywilizowani’ ludzie a nie ‘dzicy’ Arabowie. Jak się później okazało pozory mocno myliły. Przede wszystkim obaj panowie nie mieli zielonego pojęcia o footballu [nawet raczej soccerze], co jasno pokazało, że przejęli klub ze względów biznesowych. Potem poza dwoma szczegółami był ciąg złych i szkodliwych działań zatrzymujących rozwój klubu. Tymi dwoma drobiazgami byli Fernando Torres i wcześniej wspomniany Christian Purslow, obecnie dwa bardzo silne atuty Liverpoolu.
Zarzutów wobec obecnych właścicieli jest wiele: opóźnienie budowy nowego stadionu, łamanie kolejnych obietnic, podkopywanie autorytetu Beniteza poprzez rozmowy z Klinsmannem [co tylko pokazuje ich wiedzę na temat piłkarskiego świata], brak odpowiedniego wsparcia budżetu transferowego, wewnętrzne spory między wspólnika, w końcu olbrzymie zadłużenie klubu. Kibice często manifestujący swoje niezadowolenie byli gotowi nawet zbratać się z odwiecznym wrogiem, kibicami Manchesteru United, we wspólnym proteście przeciwko Amerykańskim rządom w ich klubach.
Teraz jednak cały ten koszmar zmierza do końca i wszyscy chcą zmian. Jednak czy każda zmiana będzie sukcesem? W końcu trzy lata temu ekscytowano się przyjściem Gilleta i Hicksa. Nie mamy żadnej pewności, że zwycięzca tego wyścigu będzie lepszy, ale musimy próbować. Uspokaja mnie to, że jesteśmy bogatsi o doświadczenie z poprzedniej sprzedaży klubu, mamy znacznie efektywniejszego dyrektora wykonawczego w osobie Purslowa i wzmocnieni zostaliśmy nowym prezesem Martinem Broughtonem, który cieszą się dobrą reputacją. Liczę tylko, że wszystko zostanie przeprowadzone w odpowiednim czasie, bo wiele stracimy jak przegapimy letnie okienko transferowe, które ruszy w tym roku dynamiczniej ze względu na Mundial.
Czy Liverpool Football Club może przyciągnąć wielkich inwestorów? Oczywiście! Mamy dużo więcej atutów niż Chelsea i Manchester City, kiedy były przejmowane, przede wszystkim ogromną i chwalebną historię, czyli z miejsca odpada zarzut, że wszystko zbudowane zostało dzięki pieniądzom. Mamy wspaniałych kibiców, dobrą reputację silnego europejskiego klubu i nawet słaby sezon tego nie zmienia. Co więcej mamy dużo lepszą drużynę niż ówczesne Chelsea i City. Jednak to wszystko względy sportowe. Niestety kupno klubu wiąże się z wyłożeniem wielkiej oferty, więc przede wszystkim jest to biznes, a tutaj już atutów brakuje. Wielki kredyt i konieczność wybudowania nowego stadionu może odstraszać potencjalnych nabywców. Na szczęście już wiadomo, że kilka ofert jest, m.in. z Syrii czy Chin, co tylko może cieszyć. W takiej sytuacji można nawet wytargować lepsze warunki. Istotne jest, aby nie powtórzyć błędu i nie godzić się na żadne partnerstwo. Musi być jasne kto stoi na szczycie klubu i kto jest odpowiedzialny za niego.
Jest także możliwość przejęcia klubu przez kibiców. Taka sytuacja ma miejsce w niektórych hiszpańskich klubach, zwłaszcza w Realu i Barcelonie, gdzie wybierani są prezesi w demokratycznych wyborach wśród udziałowców-kibiców. Moim zdaniem takie przejęcie byłoby trudne i niekoniecznie słuszne. Wielu kibiców zadeklarowało możliwość zainwestowania w klub, ale od słów do czynów, zwłaszcza w kwestii pieniędzy, może być daleko. Widząc polityczne zagrywki przy każdych wyborach w hiszpańskich gigantach, szczególnie w Realu, nie chcę tego dla Liverpoolu. Jaki by nie był nowy właściciel z pewnością pierwszą reakcją będzie ulga po odejściu G&H, dwóch wrogów The Kop.
Komentarze (0)