Mogliśmy uniknąć przegranej
Żadna porażka nie boli tak bardzo, jak na Old Trafford. Kiedy zostaliśmy pobici tam w niedzielne popołudnie, było to jeszcze bardziej denerwujące. Dzień, który zaczął się niepokojącymi wieściami o nieobecnych graczach stał się piękny na chwilę drugiej połowy, a Berbatov zakończył go w najgorszy z możliwych sposobów.
Jednak kiedy na spokojnie patrzę wstecz, widzę kilka plusów. Joe Cole i Raul Meireles całkiem dobrze prezentowali się przy piłce, co dobrze rokuje na najbliższe miesiące. Szczególnie Meireles, który wyjątkowo zwrócił na siebie moją uwagę.
To dopiero jego pierwsze kroki w nowym klubie, a już pokazał talent i potencjał, aby dobrze współpracować ze Stevenem Gerrardem. Trzeba też wspomnieć, że Christian Poulsen zagrał swój najlepszy mecz od przyjścia z Juventusu.
Powinniśmy się także cieszyć z tego, że po stracie drugiej bramki Liverpool nie zamknął się w skorupie i czekał na ostateczny wynik, który przy formie Berbatova mógł skończyć się na przykład czterobramkową różnicą. Bułgar zasługuje na wielkie uznanie za przewrotkę przy drugim golu.
Niestety, to powinien być jedyny gol, którego strzelił napastnik Manchesteru. Przy pierwszej bramce Paul Konchesky nie krył słupka do końca, a Fernando Torres znajdował się po złej stronie Berbatova. Decydującej bramki też można było łatwo uniknąć.
W każdym razie już na tym etapie sezonu pojawiło się kilka spraw, które trzeba będzie rozwiązać w styczniu. Znów widać było, że na gwałt potrzebujemy naprawdę klasowego lewego skrzydłowego. Wiem, że poruszałem tę kwestię w zeszłym tygodniu, ale w niedziele ponownie wyszło to na wierzch.
Ryan Giggs zbliża się już do końca kariery, a jednak wciąż potrafi zrobić ogromną różnicę na skrzydle swoim spokojem i zdolnościami. Na Old Trafford widać było, że miejsce Joe Cole’a jest bardziej w środku.
Liverpool pokazał jednak drapieżność. Kiedy wróciliśmy do gry było jasne, że United powoli zaczyna palić się grunt pod nogami. Czemu jednak znaleźliśmy swój rytm dopiero po stracie dwóch goli, tego nigdy się nie dowiemy.
Być może świętowalibyśmy zwycięstwo, gdyby Howard Webb odważył się wyrzucić Johna O’Shea z boiska po faulu na Torresie. Krzywda jednak już się stała i Liverpool musi pójść naprzód wygrywając kilka spotkań.
Dwa z rzędu mecze u siebie przeciwko Sunderlandowi i Blackpool dają nam szansę na znaczne poprawienie wyglądu ligowej tabeli. The Reds muszą zrobić coś, aby poprawić obraz i wtedy najgorszy ligowy start od 1992 roku można będzie zostawić za sobą.
Jeśli Ngog będzie dalej pracował, może zajść daleko
Bez wątpienia piłkarzem, o którym najwięcej się mówi w tym sezonie dookoła Anfield jest David Ngog.
Po dwóch golach strzelonych Steaui na Anfield mógł wnieść coś nowego do gry Liverpoolu w niedzielę i Roy Hodgson wie, że może używać Francuza jako wsparcia Fernando Torresa w ataku.
Muszę przyznać, że nie jestem największym fanem Ngoga, ale byłbym ograniczony nie widząc, jak zaczął okazywać coraz większy talent i nie zdziwię się, jeżeli za 3-4 lata stanie się klasowym graczem.
Bardziej niż czegokolwiek, potrzebuje on większej agresji i zdecydowania w sytuacji sam na sam z obrońcą. Musi też popracować nad wyczuciem czasu, bo zbyt często liniowi łapią go na spalonym.
Umie zachować się w polu karnym i wie, jak wykończyć akcję. Jego gol w pierwszej kolejce przeciwko Arsenałowi jest tego świetnym dowodem, a dotychczasowa liczba zdobytych bramek robi wrażenie.
Kiedy grałem dla Liverpoolu i chciałem ulepszyć jakiś element gry, powtarzałem go raz za razem. Z radością spędziłbym z Ngogiem godzinę tygodniowo wytykając mu błędy, ale jestem pewien, że Hodgson i Lee już się tym zajmują.
Jeśli David Ngog wyrówna swoje obecne braki i będzie dalej ciężko pracował, może stać się fantastycznym napastnikiem.
John Aldridge
Komentarze (0)