ARTYKUŁ
Zapraszamy Państwa serdecznie do lektury najnowszego felietonu, w którym zastanowimy się między innymi nad przyczynami słabej gry drużyny Liverpoolu. Życzymy Państwu miłej lektury.
Jesień
Bida, panie...Za oknem jesień sieje spustoszenie, smagając wiatrem i deszczem bezbronnych przechodniów. Drzewa tracą swą moc, która opada wraz z liśćmi na zimne, wilgotne podłoże. Krajobraz się zmienia, brutalnie odsłaniając wszechobecną szarugę i beznadzieję. Odpychający półmrok i brak promieni słonecznych odbierają chęci do życia. Wszystko co żywe najchętniej znalazłoby ciepły kąt i zapadło w letarg, licząc na szybką ofensywę wiosny. Beznadzieja. Oj jesień, panie...
Dotarła ta nieubłagana jesień i w okolice Anfield Road. Powiała chłodem w kazamatach starego, poczciwego stadionu, przeszyła dreszczem nijak nie pasującym do pięknej historii Liverpoolu. Spętała nogi starym mistrzom, spętała nogi młodym gwiazdkom. Uśpiła sędziwego szefa, odbierając mu wszystkie witalne siły i pamięć – biedaczysko wciąż myślami na przytulnym Craven Cottage. Wieczorami siada przy kominku, wpatrując się melancholijnie w rozżarzone drewienka... „Na co ci to było na stare lata...?” - wzdycha i sięga po szklaneczkę osiemnastoletniej szkockiej. „Piękny prezent od Alexa, docenił mój finał w Hamburgu...a teraz ten Utrecht, będzie ciężko...Cholera, jak mi się nie chce...” Jesień...Boleśnie odsłoniła wszystkie braki, wskazując jednoznacznie, że król jest nagi...Oj bida, panie...
Jesiennie i na boisku...Nie chce się...Kości bolą, deszcz zacina prosto w twarz, jakieś zardzewiałe to wszystko. Remis. Ale po walce. Nie jest więc źle, inni też tracą, taki już ten dzisiejszy futbol – nie ma słabeuszy, a każdy z każdym itd...Totalna beznadzieja. Dajcie czas, zaufajcie – proszą. To dajcie coś w zamian – odpowiadam. Pokażcie, że szlag was trafia jak nie idzie, że krew się w was gotuje jak byle kto i byle jak wam bramki strzela. Ale nie...Jesień dopadła wszystkich, a wraz ze spadkiem ciśnienia spadło ciśnienie na zwycięstwa. Oj bida, panie...
I zewsząd lament. Precz z duetem jankeskich sprzedawczyków, błaznów i skner, duszących każdego dolara, doprowadzających ten klub na skraj przepaści! I zewsząd rozgrzeszenie. Reina rozkojarzony? Hicks i Gillett nawiedzili jego myśli. Carragher za wolny? Hicks i Gillett odebrali mu jego sprinterskie umiejętności. Torres beznadziejny? Hicks i Gillett zabronili strzelać. Cole niczym duch? Hicks i Gillett...I tak bez końca. Zrozpaczeni kibice protestują przeciwko właścicielom, nie widząc boiskowej indolencji piłkarzy, którzy terminowo pobierają należne tysiące funtów. Jesień namieszała, wywracając wszystko do góry nogami. Oj bida, panie...
Jesień bez granic...Wielu byłych zawodników Liverpoolu opowiada o wpływie, jaki wywarł na nich pobyt na Anfield. Przekonuje się o tym boleśnie pewien niewysoki Argentyńczyk, którego angielska jesień dopadła w słonecznej Katalonii. Zdziwić się musiał setnie, gdy dotarło do niego, iż to nie on, a pozornie nieskładny i niedoświadczony Busquets jest pierwszym wyborem zarówno Guardioli, jak i kibiców. Chłodem i niepewnością wieje ze wszystkich, nielicznych zagrań Argentyńczyka, przy którym rzeczony Busquets jawi się jako oaza spokoju. Kto by pomyślał, jak długie mogą być macki Hicksa i Gillett'a. Oj bida, panie...
Komentarze (0)