Gdy nie gramy u siebie
Z szatni gości biła euforia po późnym zwycięstwie, zazwyczaj najlepszym jej źródle, gdy Roy Hodgson odciągnął nieco Paula Konchesky’ego na Reebok Stadium w zeszłym miesiącu. „Często tego nie przeżywaliśmy” powiedział menedżer Liverpoolu do swojego byłego lewego obrońcy z Fulham. To oświadczenie zdaje się opisywać całą jego karierę w Premier League.
Liverpool i Hodgson nie mieli idealnego połączenia podczas pierwszych pięciu miesięcy menedżera na stanowisku, lecz na wyjazdach zdają się do siebie pasować bardzo dobrze. Zwycięstwo w Boltonie, zasługa Maxiego Rodrigueza i gola w 86. minucie, była pierwszą okazją gdy Hodgson i Konchesky zdobyli trzy punkty na wyjeździe od zwycięstwa Fulham nad Portsmouth w pierwszym dniu… poprzedniego sezonu.
Była to również pierwsza wygrana wyjazdowa Liverpoolu od pokonania Burnley w kwietniu i po dwóch kolejnych bolesnych występach zdobyto zaledwie jeden punkt w Wigan i Stoke, rekord dziś to dwa zwycięstwa w 16 meczach Premier League poza Anfield.
Jutrzejsza wizyta na White Hart Lane może z tym skontrastować, lecz historia, zwłaszcza Hodgsona, wyjaśnia dlaczego nawet Liverpoolscy kibice podróżują dziś ze strachem.
Hodgsona przynajmniej nie można oskarżyć o brak wstydu z rekordu zaledwie 9 zwycięstw w jego poprzednich 70 wyjazdowych meczach Premier League, serii, która ciągnie się na przestrzeni trzech klubów i sześciu sezonów – Blackburn Rovers (gdzie przegrał zaledwie jeden z pierwszych 10 wyjazdów w 1997 roku), Fulham i dziś Liverpoolu.
- Miałem kilka złych doświadczeń – powiedział. – Nawet w Halmstad w latach 70., gdy wygraliśmy nasze drugie mistrzostwo, trzeba było czekać do drugiej połowy sezonu na pierwsze wyjazdowe zwycięstwo i to zwieńczyło rekord trwający dwa sezony. Graliśmy dwa sezony bez wyjazdowego zwycięstwa, co jest dość dziwne jak na zespół, który wygrał ligę w ’76 i ’79 roku.
Wyniki Liverpoolu w tym sezonie kuleją u siebie i na wyjeździe – zwyciężone cztery, zremisowane dwa i przegrany jeden na Anfield, zwycięstwo w jednym, remis w dwóch i cztery przegrane w roli gości – lecz Hodgson, który zapewnił Fulham status stałego bywalca Premier League głównie dzięki trzem zwycięstwom na wyjeździe w 2007-2008 roku, gdy The Cottagers musieli heroicznie walczyć o utrzymanie, zaprzecza iż jest to wina taktyki.
- Z pewnością nie ma różnicy w podejściu do meczu – mówi. – Nie mamy podejścia domowego i wyjazdowego. Chcemy robić te same rzeczy z piłką i bez piłki w domu i poza nim. Nie możesz zaprzeczać, że na Anfield tlum jest plusem i to pcha ludzi do przodu. Nie możesz też zaprzeczyć, że decyzje się udają, gdy grasz u siebie. Takie jest życie. Jednak, gdy wyjeżdżasz ze swojego stadionu, najważniejsze jest być pozytywnym, mieć więcej pewności, częściej trafiać z piłką do pola karnego i pomóc Fernando Torresowi znaleźć się za defensywą. Pracujemy nad tym cały czas.
Liverpool pod nowymi władzami podróżował do Manchesteru City, United, Birmingham i Evertonu, wszystko to trudne miejsca do wizyt, lecz rekord Hodgsona ujawnia głębokie braki.
- Może to rodzaj piłkarzy jakich masz, nie wiem. Powód tego, że nie radziliśmy sobie dobrze na wyjazdach jest taki, że nie stwarzaliśmy sytuacji. To się jednak zdecydowanie zmienia. Znajdujemy się bliżej innych zespołów, nasze dośrodkowania trafiają, nasze strzały wchodzą do bramek, Fernando wraca do najlepszej formy. Zrobiliśmy mnóstwo testów któregoś dnia i wyszło, ze wrócił do najwyższej formy, co jest dobre dla niego i dla nas. Dochodzimy tam.
- Może trzeba także coś zrobić z mentalnością, a może jest pewien ukryty pogląd, że punkt na wyjeździe wystarczy, bo i tak wygramy w domu. To bardzo niebezpieczna mentalność, lecz może istnieje w podświadomości, a jeśli tak, to trzeba ją usunąć. Jeśli jesteśmy wystarczająco dobrzy, by pokonać Spurs, wtedy powinniśmy ich pokonać u siebie i na wyjeździe, jeśli nie – powinniśmy przegrać. Idziemy na boisko z wiarą, nawet pomimo świadomości tego, że naprzeciw nam staje bardzo dobra drużyna i Spurs sprawią nam problemy.
Hodgson mówi o swoim celu, iż jest nim „pozostanie wśród czołowych zespołów” w środkowej części sezonu i 450. ligowy mecz Carraghera dla Liverpoolu to kluczowy moment by pokonać Tottenham, będący zaledwie trzy punkty nad nimi. Wczoraj przypomniał o tym Reina, gdy golkiper Hiszpanii i Liverpoolu wezwał fanów by „wspierać Roy’a na sto procent” lecz bez wielkich piłkarzy zespół upadnie.
- Musimy ukończyć sezon na lepszej pozycji, niż obecnie się znajdujemy i upewnić się, że rozwiniemy się w przyszłych latach. Jeśli nie, będzie ciężko utrzymać takich piłkarzy. Nie jesteśmy tak mocni jak Man City, Arsenal, Manchester United, Chelsea i Tottenham więc musimy mieć pewność, iż zbudujemy lepszy skład. W tej chwili to niemożliwe konkurować 9 miesięcy z Chelsea, a to jest to, czego chcę.
Komentarze (0)