Zapowiedź meczu
Już w niedzielę oczy całej piłkarskiej Anglii zwrócą się w kierunku zachodniego wybrzeża, a dokładniej w okolice rzeki Mersey, gdzie dwa od zawsze zwaśnione zespoły zmierzą się o przywilej tego, aby przez kolejne pół roku śpiewać na ulicach "the city is ours!". Jak zwykle pakiet emocji, bramek i mnóstwa żółtych lub czerwonych kartek zamówiony, pozostaje jedynie zasiąść przed telewizorem i rozkoszować się derbami Liverpoolu po raz 215.
Można śmiało zakładać i oczekiwać, że będzie to przedstawienie w typowo angielskim, futbolowym wydaniu. Z góry trzeba nastawić się na sporo fauli, złośliwości, radości i smutku oraz prawdziwej bitwy na słowa na trybunach. Szkoda jedynie, że przyszło nam żyć w czasach, kiedy pojedynek the Reds z the Blues (bądź jak kto woli the Toffees) decydować może jedynie o przeskoczeniu jednego z zespołów do czołowej dziesiątki tabeli (i to tylko w przypadku szczęśliwego układu pozostałych spotkań tej jakże ciekawej, styczniowej kolejki). Czasy, kiedy derby Merseyside przesądzały o mistrzostwie kraju lub zwycięstwie w Pucharze Anglii wydają się być epoką tak odległą, że pozostały po niej jedynie wspomnienia starszych kibiców i zdjęcia. Czarno białe...
Mimo tego "nasze derby" to wciąż najważniejsze tego typu wydarzenie w Anglii, przyciągające najwięcej kibiców obu drużyn i postronnych obserwatorów piłki kopanej, którzy z niecierpliwością czekają na werdykt: Liverpool będzie jednak niebieski czy raczej czerwony? Faworytem od kiedy sięgam pamięcią zawsze byli ci czerwoni. Co z tego, skoro to tylko statystyka czy przedmeczowe przewidywania, a każdy szanujący się kibic wie, że w takich meczach dosłownie wszystko może się wydarzyć, bo rządzą się one własnymi, od nikogo niezależnymi prawami. I nawet jeśli to spotkanie decydować miałoby o awansie z B- do A-klasy dzięki przeskoczeniu o 3 punkty w tabeli Iskry Stolec, to z czystym sumieniem zapewniam Was wszystkich, że piłkarze jednej i drugiej drużyny nie odpuściliby nawet na moment. A tam, gdzie zwykły piłkarz boi się wsadzić nogę, oni wsadziliby głowę. Tym zaskarbiają sobie uwielbienie własnych i nienawiść kibiców drugiej drużyny.
Te derby będą wyjątkowe pod kilkoma względami, przede wszystkim dzięki osobie Kennego Dalglisha. Dla niego samego również. Szkot wraca na ławkę trenerską Anfield po dwudziestu latach i dwóch porażkach w pierwszych meczach po powrocie na stanowisko menedżera the Reds. Ale spokojnie, przegrał dwa razy, ale raz przez sędziego, a drugi raz... No sami wiecie czemu. Zwalmy winę na tę niepodgrzewaną murawę w Blackpool, niech będzie. Poza tym nie grał jeszcze u siebie, przed własną, uwielbiającą go publicznością, która dla niego i on dla niej znaczy tak wiele. Zwycięstwo w derbach z Evertonem na powrót po dwudziestu latach na ławkę Anfield? Wymarzony scenariusz jak dla mnie, dla Ciebie, drogi kibicu, pewnie też.
Słowo o poprzednim meczu. Przegraliśmy w słabym stylu 2-0 i wracaliśmy przez Stanley Park ze spuszczonymi głowami, słuchając chóralnych śpiewów "tych z Evertonu". To był ten czas, kiedy nawet Northampton Town potrafiło nas pokonać, a Roy Hodgson wciąż "budował drużynę". Pierwszy gol Cahilla przed, drugi gol Artety po zmianie stron. Jeden piękniejszy od drugiego. Ten gol. Kiedy przypominam sobie tamto spotkanie pamiętam naszą fatalną niemoc, mimo sporej przewagi w utrzymywaniu się przy piłce nie potrafiliśmy stworzyć dwóch-trzech dogodnych akcji, którą ktokolwiek z naszych 11 zawodników mógł wykończyć. I strzał rozpaczy Meirelesa z 30 metrów, który spotkał się z ogromnym aplauzem publiczności na Goodison Park, bo pewnie przeleciałby i nad bramką do rugby. Everton dobrze się bronił, był skuteczny pod naszą bramką i zdecydowanie zasłużył na tamto zwycięstwo. Czas się zrewanżować.
Kogo zabraknie? Na pewno Stevena Gerrarda i Jamiego Carraghera. Dwie nasze grające jeszcze legendy obejrzą derby z trybun, chociaż z pewnością zrobiliby wszystko, żeby grać. Zostawiliby pewnie całe serce i duszę na boisku, jednak nie zrobią tego dzięki pauzie za czerwoną kartkę (nasz kapitan) i kontuzji barku (nasz vice-kapitan). Zabraknie też Jonesa w Liverpoolu i Tima Cahilla w Evertonie, a to dlatego, że obaj panowie bronią barw reprezentacji Australii na Pucharze Azji. David Moyes zapowiedział też absencję Phila Jagielki, który przez uraz uda jest wykluczony z gry od początku roku.
Jak to zwykle przed derbami bywa, zawodnicy i menedżerowie obu drużyn zapowiadają walkę do końcowego gwizdka i brak litości dla rywala. - Wszyscy w zespole wiedzą, że to wielkie spotkanie. Jeśli spytasz fana Evertonu lub Liverpoolu by powiedział ci, jaki mecz chce wygrać, będzie to zawsze spotkanie Evertonu na wyjeździe albo Liverpoolu. Wiemy, co ono znaczy dla kibiców - powiedział nasz obecny kapitan Pepe Reina, a tak wtórował mu szkoleniowiec the Toffees, David Moyes: - Nie sądzę byś spytał o to zawodników i oni odpowiedzieliby, że będą odstawiać nogi. To właśnie chcą zobaczyć kibice u zawodników i musisz ponosić za to konsekwencje.
Czekają nas wyjątkowe derby, powrót Króla na Anfield i miejmy nadzieję pamiętne zwycięstwo, które zapewnić nam będą chcieli piłkarze the Reds bez Gerrarda i Carraghera w składzie. Osobiście liczę na Kuyta, nie raz i nie dwa już trafiał dla nas w ważnych spotkaniach i mam nadzieję, że w niedzielę po obiedzie zrobi to znowu, dając nam wygraną i powody do świętowania. Nie mieliśmy ich zbyt wiele w tym sezonie i wielu z nas, kibiców, odczuwa głód sportowej wiktorii, która może przyjść już jutro jeśli tylko dopisze nam trochę szczęścia a nasi piłkarze zagrają wreszcie kreatywny, ofensywny futbol. Przyjście Dalglisha miało przynieść zmiany, niech zaczną się one wraz z tym zwycięstwem czego sobie i Wam wszystkim, drodzy bracia po szalu, życzę!
You'll Never Walk Alone
Komentarze (0)