Duch zespołu jest najważniejszy
Cieszę się, że właściciele podjęli bolesną, ale konieczną decyzję o zmianie menedżera. Bez wątpliwości Kenny Dalglish był i jest zwycięzcą. W przeszłości znakomity piłkarze i trener, któremu z pewnością uda się wkrótce polepszyć drużynę.
Wie, że w składzie potrzeba nowych twarzy. Mam nadzieję, że otrzyma wsparcie właścicieli, którzy pozwolą mu wybrać odpowiednich graczy.
Jednak jak na razie, jedyną rzeczą o jakiej mówił nowy menedżer jest wzrost pewności i sprawienie, by piłkarze grali dla siebie.
To niezwykle ważne, jeśli chce się osiągnąć prawdziwy sukces.
Zespół z lat 60-tych zbudowany przez Billa Shankly'ego, w którym miałem szczęście grać, nie charakteryzował się tylko obecnością fantastycznych piłkarzy. Byliśmy również wielkimi przyjaciółmi.
Shanks zabierał nas do Blackpool pół tuzina razy na sezon. Tam spędzaliśmy wieczór, zjadaliśmy wspólny posiłek. W niedzielę dołączał do nas, gdy siedzieliśmy w saunie, by przedyskutować wszystko, a w poniedziałek spotykaliśmy się w Melwood i wciąż rozmawialiśmy.
W rezultacie staliśmy się naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Nawet gdy dochodziło do kłótni, Shanks uwielbiał je. Zwykł mawiać: "Jeśli będziesz postępować w ten sposób z innymi, w weekend Bóg pomoże rywalom".
Jeśli Kenny wniesie tego ducha i jedność, podobnie jak tak oczekiwane nowe twarze, jestem pewien powodzenia.
Czerwoni muszą przestać sobie współczuć
Nie mogliśmy zaliczyć lepszego początku niż ten z Blackpool.
Wspaniała bramka Fernando Torresa powinna być sygnałem do odniesienia miażdżącej wygranej i zrewanżowania się za to, co stało się na Anfield.
Jednak wtedy oddaliśmy piłkę - co robimy zdecydowanie zbyt często - w środku pola i nagle komfortowy rezultat zamienił się w remis.
W takich sytuacjach musimy zebrać się, zjednoczyć i szybko zareagować.
Gdy rywal doprowadza do zmniejszenia pewności, musimy odpowiedzieć i spowodować, by za to zapłacił i spotkał się z rozczarowaniem.
Zbyt często jest nam siebie żal lub liczymy na szczęście, zamiast pokazywać złość i wyrównywać rachunki.
Tommy Smith
Komentarze (0)