Jak zostać królem
Kiedy Akademia Filmowa ogłosiła na początku tego tygodnia, że dzieło pod tytułem "Jak zostać królem" otrzymało aż 12 nominacji do Oskara pierwsza myśl jaka pojawiła się w mojej głowie była następująca: "no, popatrzcie! Dalglish ma za sobą dopiero kilka konferencji prasowych, od czasu kiedy wrócił i już ubiega się o ogromną ilość nagród".
Podczas gdy przemysł filmowy podziwia genialność dramatu historycznego o monarsze z minionej epoki, angielscy dziennikarze sportowi radują się z powrotu człowieka, który zawsze będzie ubóstwiany jako Król the Kop. Jednak, czy jest możliwe, by rozkoszować się rozważaniami menedżera, który od zawsze miał niezrównaną zdolność wypowiadania tysięcy słów jednocześnie nie zdradzając praktycznie niczego.
Jak tylko Dalglish poinformował zebranych dziennikarzy Jej Królewskiej Mości o tym, że "Klub przekaże informacje, które mogą być przydatne dla prasy, jeśli będzie takowe posiadał" zrodziła się pokusa, by przestać bazgrać w notesikach i zwyczajnie zaakceptować fakt, że nie napłyną żadne nowe wiadomości. Determinacja Dalglisha jest bardzo wielka, jeśli chodzi o przywiązanie do zasad Liverpool Way. Owszem, porozmawia o interesach, jednak tylko w przypadku jeśli klub będzie miał w tym korzyść. Nie będzie luźnych pogadanek czy czołówek gazet podkradających slogany. Zamiast tego dostaniemy spokojną rozmowę na temat istotnych wydarzeń danego dnia.
Zabawne w tym wszystkim jest to, że Dalglish postępuje w taki sposób, że dziennikarze nic nie mogą na to poradzić, a nawet go podziwiają. Jest kilku menedżerów, którzy nie zwlekają, jeśli trzeba zareagować ze złością. Niektórzy natomiast, bez względu na wszystko, mówią rzeczy, których w głębi duszy nie powinni wypowiadać. Nawet wówczas, gdy pozornie niewinne pytanie jest postawione w bardzo niegroźny sposób, ale przywołuje do odpowiedzi, w której padają informacje zastrzeżone wyłącznie dla klubu.
Jeśli chodzi o Dalglisha, to nie musimy się martwić. Od wieków jest zwolennikiem teorii według której "luźne rozmowy zatapiają statki". Już prędzej możemy się spodziewać tego, że Andy Gray trafi pod adres lokalnych organizacji kobiet, niż legenda Anfield wypuści chociaż kawałek informacji, która w rezultacie może zadziałać na szkodę klubu. Rozmowy na temat transferów są trzymane wewnątrz klubu, o czym przekonaliśmy się po meczu z Fulham w środę wieczorem. Dalglish był naciskany, by wymienić kilka potencjalnych celów transferowych, ale dziennikarze usłyszeli tylko "Nie możemy powstrzymać innych ludzi, którzy mówią o nas w gazetach lub telewizji. Nie możemy powstrzymać pogłosek, ale będziemy robić interesy w taki sposób, jak powiedziałem - kiedy będziemy mieć coś konkretnego, to powiemy."
Takie podejście może znacznie utrudnić życie w środowisku dziennikarskim, ale na tym właśnie w głównej mierze polega Liverpool Way. Wzór czy ideał, który nigdy nie będzie współgrał z wielkim szumem, który tworzą media. Powtórzę raz jeszcze. Niektórzy trenerzy mogą mieć problemy, by przestrzegać takich reguł. Najważniejsza przeszkoda pojawia się wtedy, jeśli takie osoby cenią swój wizerunek w mediach zbyt wysoko. Jeśli chodzi o Dalglisha to możemy oglądać go w szablonowej postaci. Pod żadnym względem podlizywanie się, czy ciekawość ze strony dziennikarzy, nie może go rozbić. Nawet Jeremy Paxman z BBC nie mógłby nic wskórać, gdyby miał wyciągnąć od Dalglisha jakiś sekret. To po prostu jest niemożliwe. Dalglish byłby cieniem w programie The Jeremy Kyle Show, bowiem publiczne zwierzenie się to zwyczajnie nie jego działka.
Niektórzy dziennikarze już poznali, co to znaczy mieć do czynienia z Dalglishem. Najbardziej przychodzi mi do głowy człowiek z telewizji, który podpowiadał mu, że "kibicom należy się" chociaż kilka słów na temat celów transferowych Liverpoolu. To była jak czerwona płachta na byka. "Myślę, że znamy naszych własnych kibiców lepiej, niż wy" odparł Dalglish. Jednocześnie dał jasno do zrozumienia, że nie będzie publicznie omawiał interesów klubu, ani tolerował argumentów w postaci kibiców.
Jeśli wydaje się wam, że to brzmi przerażająco strasznie, to właśnie tak jest. Stosowanie się do Liverpoolskiej zmowy milczenia to kluczowy element w hierarchii wartości Dalglisha. Ma on na celu zabezpieczyć interesy Liverpoolu wewnątrz klubu, czyli tak jak powinno być normalnie. Nie oznacza to jednak, że jego konferencje prasowe mają charakter urzędowy. Wręcz przeciwnie, nigdy nie brakuje dowcipów i humoru. Niektórzy nawet traktują to jako osobisty przywilej, że dali nabić się w balona legendzie futbolu i uwierzcie, nikt się nie wścieka.
To prostu spektakl jednego aktora i nic dziwnego, że od czasu powrotu każda konferencja prasowa Liverpoolu jest wypełniona dziennikarzami, którzy chcą doświadczyć tego na własnej skórze. Wszyscy doskonale wiedzą, że nie wrócą z Melwood ze wspaniałym nagłówkiem albo historią na pierwszą stronę. To jednak nie pomniejsza rangi wydarzenia, w którym bierze udział menedżer Liverpoolu. Potrafi on radzić sobie z mediami jak mało kto. Wciąż czekamy na tą informację, którą będzie warto przekazać................................
Tony Barrett
Komentarze (0)