Głos Anfield obchodzi urodziny
W dniu 65. urodzin George’a Sephtona i jednocześnie w środku 40. sezonu jego pracy na Anfield w charakterze spikera, Liverpool Football Club oddaje hołd postaci, która na własne oczy widziała wszystkie wzloty i upadki ostatnich czterech dekad walki The Reds na własnym stadionie
14 sierpnia 1971 roku właśnie ma się stać dniem, który przejdzie do historii klubu.
Jest mniej więcej 16:12 i najnowszy wielki talent Liverpoolu zaznaczył swój debiut strzelając pierwszego z setek przyszłych goli. Była to pamiętna chwila dla kibiców na Anfield, młodego strzelca- Kevina Keegana i pewnego kibica, który właśnie zaczynał przygodę swojego życia.
Kiedy Keegan terroryzował obronę rywali, Sephton również stawał się członkiem Czerwonej Rodziny.
40 lat później George wciąż jest oficjalnym głosem Liverpoolu w dzień meczowy i świętując jego urodziny przedstawiamy Państwu wywiad z przed kilku lat z ‘Głosem Anfield’.
Więc, George jak doszedłeś to zaszczytu raczenia Anfield Road wybranymi przez siebie piosenkami?
W środku sezonu 1970-1971 mój poprzednik, Alan Jackson odszedł, bo znalazł pracę w radiu. Jego zastępca popełnił kilka wpadek i pamiętam, że kiedy zwróciłem na to uwagę żonie, powiedziała: „Łatwo ci się śmiać siedząc tutaj. Nie poradziłbyś sobie na jego miejscu.” Więc, kiedy tylko wróciłem do domu i napisałem list do Petera Robinsona. Ku mojemu zaskoczeniu prawie natychmiast odpisał, zapraszając mnie na spotkanie. Następne, co pamiętam to przejście galerią dla TV na Anfield.
Twój debiut nastąpił w tym samym meczu, co Kevina Keegana?
(śmiech) Tak, jakiś młodzik miał zadebiutować w tej samej chwili, kiedy ja zastanawiałem się, co do cholery tutaj robię. Mogę się przyznać, że miałem dreszcze. Wszystko skończyło się dobrze i pokonaliśmy Notthingham Forest 3:1. Znam faceta, który sprzedaje pamiątki i tuż przed świętami dorwał Keegana, aby podpisał się na kilku rzeczach. Napisał mi e-maila przekazując pozdrowienia od Kevina. Nie uwierzyłem, ale wspominał, że kiedy w rozmowie wymienił moje imię, Kevin przerwał podpisywanie i powiedział: „A, pamiętam, to ten facet z równie idiotyczną trwałą, jak moja.” Miło mi, że Kevin Keegan mnie pamięta, ale może wolałbym inny powód wspomnienia.
Jak wygląda twoja praca w dzień meczowy?
To naprawdę bardzo proste. Zajmuję swoje miejsce przy The Kop około dwóch godzin przed meczem i gram trochę muzyki. Spędzam mnóstwo czasu przeszukując stosy płyt w poszukiwaniu odpowiednich kawałków do danego spotkania. Przykładowo przed półfinałem Ligi Mistrzów z Chelsea znalazłem coś, co naprawdę dałoby kopa! Chciałem dodatkowo zachęcić The Kop do śpiewania i chyba zadziałało! Ogłaszam także strzelców bramek i śledzę pozostałe ligowe wyniki, które czytam w przerwie i na koniec meczu.
Który z piłkarzy grających w szeregach Liverpoolu przez ostatnie 40 lat był twoim zdaniem najlepszy?
King Kenny. W mojej opinii wyprzedza innych o parę kilometrów. Dwukrotnie widziałem Johanna Cruyffa na Anfield, a takę Pelego w 1966 roku na Goodison w trakcie Mundialu, ale z graczy Liverpoolu to Dalglish był najlepszym w historii.
Masz jakieś przedmeczowe rytuały?
Nie bardzo. Jedyne, co może przypominać rytuał to moja potrzeba, żeby zawsze mieć przy sobie trzy kopie You’ll Never Walk Alone. Kiedyś, jakieś 30 lat temu przyszedłem bez żadnej, a że używaliśmy wtedy siedmiocalowych winyli, nie było zapasowej kopii. Musiałem przeprosić kibiców i poprosić, aby śpiewali bez podkładu, co oczywiście z chęcią uczynili. Wciąż mam o tym koszmary!
Był to także najzabawniejszy moment?
Nie wtedy, teraz jest najśmieszniejszy! Zabawne momenty zazwyczaj wiążą się z pokazywaniem mnie w telewizji, kiedy coś pójdzie nie tak. Ostatnio było to chyba w czasie meczu eliminacji Ligi Mistrzów w 2007 roku z Tuluzą i było trochę zamieszania ze zmianami. Kamera skierowała się na mnie i komentator, Clive Tyldesley powiedział: „To jest George. Jest tutaj od mniej więcej czterech i pół tysiąca lat i kibicom wydaje się chyba, że go znają”.
Najlepszy element twojej pracy?
Są to dwie rzeczy. Jestem wielkim fanem Liverpoolu i możliwość wchodzenia na Anfield frontowymi drzwiami uważam za wielki przywilej. Kolejna sprawa, to spotykanie niezwykłych ludzi. W życiu nie miałbym szansy natknąć się na niektóre wielkie postaci, gdybym nie pracował dla Liverpoolu. To fantastyczne.
Wszystkiego najlepszego George!
Komentarze (0)