ARTYKUŁ
Zapraszamy Państwa serdecznie do lektury najnowszego felietonu. Będzie on krótkim komentarzem dotyczącym ostatniego spotkania, w którym to The Reds przegrali na wyjeździe z WBA.
Wszystko jasne
Koń, jaki jest, każdy widzi. Ot, zwyczajny, nieco toporny, kuty co prawda na cztery nogi, lecz zabiedzony, bez błysku i bez wyskoku, który pozwalał mu niegdyś pokonywać najwyższe przeszkody. Daleko mu do czystej krwi Araba, nie jest też Mustangiem, choć w papierach wbite amerykańskie blachy. Chodzą słuchy, że mają mu wyremontować stajnię, na co mu jednak ona, kiedy dżokej chodzi po szpitalach a stajenny nie wie czy przypadkiem nie szukać już innej roboty. Jeszcze tylko kilka gonitw, jeszcze tylko kilka razy...I tak nic się nie zmieni, trzeba przetrwać. Wszystko już jest jasne.
Klub straci w tym roku prymat w angielskiej piłce – historycznie oczywiście, gdyż czysto piłkarsko stało się to już dawno temu. Jego kapitan nie odzyska już dawnego blasku, średnie występy i nagłe, nieoczekiwane zrywy będzie przeplatał z wizytami u specjalistów od wszystkich części dolnych kończyn. Nie pozostawi za to nikogo, kto mógłby jego rolę przejąć, pałeczka uderzy głucho o bieżnię kiedy tylko Jay Spearing wyciągnie po nią swoją dłoń. Lucas Leiva, połechtany faktem podpisania nowego kontraktu, spocznie na laurach (jakich laurach?), gwarantując pole do popisu dla wszelakiej maści wykonawców rzutów wolnych. Nie zrobi tego złośliwie, nie jego winą jest przecież brak konkurencji na swojej pozycji. Raul Meireles zaś już zrobił co do niego należało, rozbłysnął niczym Supernova, równie szybko gasnąc i zostawiając za sobą czarną dziurę, która wciąga wszystkie piłki zmierzające na głowy napastników.
Andy Carroll niczym wielki znak zapytania, majestatycznie kroczący między obrońcami nadal będzie latarnią, według której swój kurs ustala Carragher. Nie otrzyma nawet pół dośrodkowania, które mógłby swoją ogromną głową zamienić na rozrywający siatkę strzał. Dirk Kuyt nadal będzie Dirkiem Kuytem – tu także nie można liczyć na jakiekolwiek niespodzianki. Luis Suarez nadal będzie naszym najlepszym zawodnikiem, przebijającym o klasę całą resztę. Będzie swoim własnym skrzydłowym, swoim własnym asystentem i swoim partnerem do rozgrywania szybkich piłek po ziemi. Będzie to wszystko robił tak długo, aż ktoś nie zorientuje się, że może to stać się przyczyną jego frustracji. Frustracji, która wydrenowała ten klub do cna, skazując nas na grę czterema stoperami. Jednocześnie.
I może nie byłoby w tym wielkiej tragedii, gdyby nie pewien, skądinąd sympatyczny, Grek. Grecy, jak wiadomo już od Starożytności, tragedię wynaleźli, wypielęgnowali i ustawili na piedestale, czyniąc z niej rozrywkę dla mas. Brakuje chyba odważnego, który by uświadomił naszemu Zorbie, że czasy się zmieniły. Mógłby to zrobić choćby Carragher, który jednak jak już wspominałem, zajęty jest wypatrywaniem Carrolla. Wszystko musi łatać za to Skrtel, który oczyma wyobraźni już widzi siebie zapewne na jednej z flanek. Dojdzie i do tego.
I tak jedziemy wszyscy na tym koniu, ostrogi stępione, siodło niestabilne, przeszkody zaś nie znikają. Mówią prezesi, że i bez Europy damy radę, że i to nam nie straszne. Może i tak. Szkoda by jednak było z pięknego wyścigowego rumaka zrobić półdziką szkapę, którą ciężko będzie na powrót przywrócić na właściwe tory.
Komentarze (0)