SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1598

Okiem Scousera - część XXVIII


Zapraszamy Państwa do lektury kolejnej części Naszej kolumny. Dziś zastanowimy się, co może nas czekać podczas zbliżającego się okienka transferowego oraz podsumujemy pracę Kenny'ego Dalglisha na podstawie jego piętnastu ligowych meczy jako opiekuna The Reds.

W oczekiwaniu na lato

Lato 2007. Liverpool przejęty przez Hicksa i Gilletta czeka z niecierpliwością na otwarcie okienka transferowego. Klub w końcu miał dorównać czołowym klubom i kupować topowych graczy bez oszczędzania i szukania półśrodków. Transfer Fernando Torresa był przełomowym w nowożytnej historii klubu i pobił rekordową sumę, za jaką kilka lat wcześniej przybył Djibril Cisse. Następnie kupno za duże pieniądze młodych talentów jak Ryan Babel czy Lucas Leiva, zwiastowało lepsze czasy dla Liverpoolu, który wcześniej z zazdrością patrzył na zakupy Mourinho czy Fergusona. Wszystko wydawało się zmierzać w jasnym kierunku. Niestety ten rok był pierwszym i ostatnim tak owocnym w kwestiach transferów. Teraz, kiedy zbliża się lato 2011, optymizm powraca na podobnym poziomie. Czy doświadczenia sprzed kilku lat nie powinny nauczyć nas nieco pokory i ostrożności?

Oczywiście za rządów Davida Mooresa Liverpool też wydawał pieniądze. Jednak głośny transfer Torresa był symbolem zmian. Chociaż łącznie pieniądze wydane w 2007 r. nie były tak powalające ze względu na spory zysk ze sprzedanych zawodników, to wcześniej podobna kwota była dzielona na kilku zawodników. Tym razem Liverpool zaryzykował i trafił w dziesiątkę. Jednak wielki optymizm fanów został stłumiony przez nieudolne rządy Amerykanów, którzy ostatecznie ukrócili środki na transfery, przeznaczając je na spłatę odsetek od kredytu, którym obciążyli klub. Tak więc jedno pamiętne okienko zakończyło wielkie zakupy na Anfield. Wtedy sytuacja była bardzo podobna do obecnej. Nowi właściciele szybko zyskują sympatię fanów, kupują im świetnego napastnika, nasilają się marzenia o tytule ze świetnym managerem, który dopiero co dostarczył kilka cennych pucharów do krajowej gabloty. Chociaż teraz wszystko wydaje się lepsze, nie możemy kolejny raz pozostać naiwni.

Absolutnie nie próbuję wbić szpilki w świetny wizerunek Fenway Sports Group, których czyny i słowa do tej pory niepodważalnie zasługują na brawa. Jednak rzeczywistość czasami brutalnie obchodzi się nawet z najszlachetniejszymi planami. Pierwszy września będzie odpowiednią datą do rozpoczęcia sądów nad właścicielami, którzy są oszczędni w obietnicach, ale jasno nakreślili swoją filozofię, która przypomina strategię inwestowania w młodych graczy Arsenalu Londyn. Styczeń pokazał, że na pewno nie boją się oni ryzyka i działają błyskawicznie. Wymiana Torresa i Babela na Suareza i Carrolla już teraz widocznie się opłaciła. Luis sam daje więcej niż ta dwójka ostatnio u nas, a Andy dopiero na poważnie zacznie się spłacać w następnym sezonie. Chociaż łącznie klub wydał tyle ile zarobił, nie można powiedzieć, że FSG żałuje grosza. Przecież sprzedaż Torresa nie była planowana, co oznaczałoby wydatek ok. 15 mln funtów, a to nie jest złym wynikiem zimą.

Na trzy kolejki przed końcem ligi, Liverpool walczy o 5. miejsce, dające szansę gry w Lidze Europy. Można powiedzieć, że ta walka jest równie ekscytująca, co gra w Curling Cup, ale po tak strasznym okresie pod wodzą Roya Hodgsona, miło jest walczyć przynajmniej o coś na koniec. Chociaż to mniej elitarne rozgrywki to zawsze jakiś dodatkowy argument przy transferach. Liverpool to marka, która nawet bez tego jest w stanie przyciągać najlepszych graczy, ale wytrącenie Tottenhamowi atutu gry w Europie postawi go w gorszej sytuacji. Pierwsza szóstka ligi będzie tworzyć czołówkę też za rok i zapewne walka pomiędzy nimi zacznie się już na rynku transferowym.

Nadchodzące lato już budzi sporo podekscytowania wśród fanów The Reds. Sukcesy Kenny’ego z obecną drużyną jak chociażby imponujące wyniki z czołówką pokazują, że Liverpool nie wymaga tak wielu zmian, jak sugerował to wcześniej Hodgson. Lewy obrońca, środkowy obrońca, środkowy pomocnik, skrzydłowi, napastnik, kilku juniorów, sprzedaż kilkunastu zawodników: nigdy wcześniej nie stawiano przed Liverpoolem większych wymagań przed nowym sezonem. Jednak to wcale nie jest mission impossible! Skoro klub szybko potrafił zareagować na odejście Torresa, to co może wykonać teraz, kiedy widocznie miesiącami przygotowuje się do działania? Nikt w klubie nie próżnuje. Co chwila Comolli, Dalglish czy Lee widziani są na różnych stadionach w Anglii czy Francji, raz po raz przychodzą plotki o scoutach śledzących poszczególnych zawodników. Lista potencjalnych celów jest dość dobrze znana, chociaż nikt z klubu jej nie potwierdzi. Wydaje się, że wszyscy czekają tylko na ostatnią kolejkę, żeby zacząć działać. Szybkość działania jest tu kluczowa. Skoro plan jest jasny, a wsparcie od właścicieli otrzymane to trzeba uprzedzić rywali. Od razu należy zaznaczyć, że nic nie przyjdzie nam łatwo. Konkurencja nie śpi i nie łudźmy się, że przechytrzymy innych, bo oni również będą czujni. Chociaż nie możemy zaoferować Ligi Mistrzów to wciąż mamy sporo argumentów. Przy wąskiej kadrze jaką dysponujemy, łatwiej będzie o zaistnienie u nas niż przebicie się do jedenastki United, Chelsea czy ManCity, które mają duży ścisk na wielu pozycjach.

Powinniśmy z tego lata wycisnąć ile się da. John Henry nie musi być tak zimnym biznesmenem jak Hicks czy Gillett, żeby za rok ukrócić wydatki. Jeżeli klub dalej nie zakwalifikuje się do Ligi Mistrzów lub być może rozpocznie budowę nowego stadionu, to skłonność do inwestowania w transfery może się zmniejszyć. Dodając do tego reguły fair play wprowadzane przez Platiniego może okazać się, że bez sukcesów nie będziemy zdolni do dużego kupowania. Dlatego jeżeli teraz nie wygramy batalii na polu transferów, możemy tego słono żałować.

Mocne transfery latem są nam niezbędne. Trudno określić jak daleko jesteśmy od walki o tytuł, ale jak uda nam się trafić tak jak z Suarezem to może nawet niewiele. Jednak nic nie gwarantuje sukcesu i nie można niczego przewidzieć. Poza tym, nie tylko my chcemy wydawać i taki optymizm będzie panował w każdym zespole. Co więc ma nas wyróżnić? Może przynajmniej to, że ograniczymy błędy. Jak do tej pory, wiele udanych ruchów szło w parze z absolutnymi pomyłkami. Voronin przychodził w tym samym czasie co Torres, Nunez wtedy co Alonso, a Poulsen przed Meirelesem. Przez ostatnie lata przewinęło się wielu piłkarzy, którzy nie zasługiwali na czerwoną koszulkę. Część z nich nie była złymi graczami, ale nie potrafili wpasować się w drużynę, znalazła też się grupa piłkarzy absolutnie nieprzygotowanych do gry w tak dużym klubie. Jak często zdarza się Fergusonowi czy Wengerowi piłkarz, który nie potrafi zapanować nad piłką czy prosto jej podać? Jeżeli wyeliminujemy takie wpadki, to już będzie progres. Wyczucie Kenny’ego oraz ciężka praca Comolliego i scoutów będą kluczowe. Miejmy nadzieję, że tego lata wyznaczone będą znacznie wyższe standardy, odnoszące się do wszystkich nowych zawodników.

Pietnastka Króla

15 spotkań – 30 punktów daje 2 pkt. na mecz, czyli na obecnym etapie według tego współczynnika moglibyśmy mieć 70pkt, które dałoby nam jeszcze szansę na tytuł mistrzowski! Nie sposób usunąć ze słownika ”gdyby” w sytuacji, w której znalazł się Liverpool w tym roku. Kto by się spodziewał, że z trudnej pozycji w styczniu Kenny szybko odmieni zabłąkaną drużynę w mistrzowskiej klasy zespół. Tabela jednak nie kłamie. Nie otrzymuje się tytułu za dobre pół sezonu. Wielokrotnie widziano zespoły grające odmiennie w dwóch rundach, ale w tym przypadku był to pozytywny efekt wielu zmian. Czy to już czas nosić Kenny’ego Dalglisha na rękach?

Misja udana. Liverpool został ocalony bez względu na to czy skończy sezon za czy przed Tottenhamem. Kibice, którzy obawiali się przyjazdu Blackpool, Stoke czy Wigan teraz jadą pewni siebie na Emirates i nie zostają rozczarowani. Chociaż kolejny rok trzeba uznać za przegrany, to postęp jaki zanotował klub w czasie ostatnich miesięcy przywraca go do czołówki. W piętnaście ligowych spotkań Kenny przywrócił wiarę wielu zawodnikom, wkomponował nowych, pokazał, że istnieje życie po Torresie oraz wprowadził sporo młodej krwi. Osiągnął zadziwiające rezultaty, chociaż nie mógł korzystać ciągle z kilku kluczowych zawodników. Jasno pokazał, że liczą się jedynie ci, którzy aktualnie są na boisku i drużyna jest najważniejsza. Flanagan jest tak samo ważny jak Johnson, Spearing tak jak Lucas, a Kuyt jak Suarez. Nikt się nie wyróżnia, nikt nie gra pod siebie, nikt nie patrzy na zespół przez pryzmat własnego występu. To jedność, którą przywrócił Król, jest kluczem do obecnej formy.

Dla porównania średnia Hodgsona dawałaby nam teraz mniej więcej 12. lokatę i ledwo co bezpieczną przewagę nad strefą spadkową. Wyobraźmy sobie teraz ten czarny scenariusz. Czy w takich okolicznościach zatrzymalibyśmy Pepe Reinę i kilku innych pożądanych przez rywali graczy? Czy do rozbitej drużyny udałoby nam się namówić dobrych zawodników do transferu? Przecież widząc chaos i niepewność na Anfield, ciężej byłoby nam konkurować o zawodników. Nie wspominając już o depresji, która zawładnęłaby fanami. Czas jednak pokazał, że styczniowe zmiany były właściwe.

Roy Hodgson prosił, żeby poczekać do 10. kolejki z ocenami jego pracy. Kenny obecnie zmierza do 16. ligowej potyczki i już wszystkich do siebie przekonał. Zastał grupę piłkarzy bez wiary w siebie, nie wiedzących co się dzieje z ich grą, bez charakteru, zaufania, nadziei. Drużyna przegrywała nawet z najsłabszymi, prezentując żenującą formę wyjazdową oraz niekonsekwentną na Anfield. Kibice odwrócili się od trenera, żądali zatrudnienia legendy i może to właśnie ten apel był przełomowym momentem. Nowi właściciele sami uczciwie przyznawali, że nie znają gry a szybko musieli się zająć tak ważną kwestią. Może chcieli zdobyć sympatię fanów, może nie mieli innego pomysłu albo wydawało się to dla nich najmniejszym ryzykiem. Jednak decyzji się nie bali i podjęli ją tuż przed prestiżowym meczem z United. Nigdy się nie dowiemy czy gdyby Hodgson został do końca sezonu, Kenny dostałby szansę objęcia po nim klubu. Na szczęście, nie do końca logiczne życzenie kibiców zostało spełnione.

Kenny wrócił. W jego słowach czy czynach od tamtej pory nie ma choćby cienia zwątpienia w swoich zawodników. Z miejsca stanął za nimi murem i na powrót połączył wszystkie ogniwa w klubie. Wprowadził radość do gry, wymagał bezwzględnego zaufania pomiędzy piłkarzami i jedności. On uwierzył w graczy, oni uwierzyli w niego. Nie był nieomylny, ale każdy swój błąd naprawiał. Chociażby, kiedy zawiedli go Kyrgiakos z Wilsonem, zaczął grać nieopierzonymi Flanaganem i Robinsonem. Wadą nawet najlepszych managerów jest upór. Benitez w swoim ostatnim roku nie reagował wystarczająco, gdy jego metody się nie sprawdzały. Hodgson uparcie stawiał na Konchesky’ego z nadzieją, że w końcu się przełamie. Kenny tego nie robił. Jak coś się sprawdzało, to tego się trzymał, jak nie, szukał innego rozwiązania. Właśnie jego umiejętność dostosowania się do panujących okoliczności budzą największy szacunek. Nie szuka wymówek i wykorzystuje maksymalnie potencjał zespołu, którym obecnie dysponuje.

Długoterminowy kontrakt to tylko formalność, z którą właściciele czekają na najwłaściwszy moment, nie chcąc zapewne zaburzyć przygotowań do ostatnich ligowych spotkań. Jednak to tylko kwestia ogłoszenia tego. Tymczasem klub już przygotowuje się do nowego sezonu razem z Kennym. Wykonał on już pracę, której nie oczekiwano. Osiągnął więcej w swoich kilkunastu ligowych meczach niż powinien! Postęp jaki zanotowano, stawia w bardzo dobrej sytuacji klub. Na początku nowego sezonu przy kontynuacji obecnych wysiłków, powinniśmy być na zadziwiająco wysokim etapie budowania drużyny. Nie tylko został przywrócony optymizm wokół zespołu, ale także gra Liverpoolu nabiera kolorów. Każdy kolejny mecz służy poprawie stylu, który w najprostszy sposób można opisać jako pass & move. Król w ten sposób świętował największe sukcesy i to samo chce przywrócić obecnie. Powraca do przeszłości, którą tak mocno odrzucają współcześni taktycy. Jednak połączenia słusznej, dawnej filozofii gry z wirtuozerią taktyczną, jaką zaprezentował w kilku meczach Kenny Dalglish zmierza w kierunku wzmocnienia swojej silnej legendy. Bez względu na wyniki ostatnich spotkań, stał się on największym plusem obecnego sezonu.

Liverpool półtora roku błąkał się po boiskach Premier League, rujnując kilka poprzednich lat postępu. Wcześniejsi idole jak Alonso, Mascherano i Torres grają w obcych barwach. Skłóceni czy niedoceniani Riera, Benayoun czy Aquilani zostali niemal wypchnięci z klubu. Na boisku, w szatni, w sztabie, w zarządzie - wszędzie trwały kłótnie. Media łapczywie chwytały kolejne niepochlebne wypowiedzi właścicieli, Rafy czy nawet zawodników. Klub tonął, chociaż nie tak gwałtownie jak to opisywano. W takich przykrych okolicznościach należało się spodziewać zmian. Jednak pół roku Hodgsona okazało się jeszcze gorsze i konieczność kolejnych roszad niosła ze sobą następne porcje niepokoju. Przyjście Kenny’ego było przynajmniej ulgą dla fanów, którzy jeśli mieli dalej cierpieć, woleli mieć swojego człowieka obok. To, czego dokonał od tamtej pory Dalglish w sferze postrzegania klubu wyprzedza znacznie w czasie oczekiwania.

Na boisku wygraliśmy nie tylko kilka meczy z czołowymi zespołami, ale też udało nam się wprowadzić konsekwencję. Od derbów zaliczyliśmy 6 spotkań bez porażki w lidze (w tym 4 zwycięstwa). Obecnie mecz z Fulham będzie szansą na piąte nieprzegrane spotkanie. To dobre osiągnięcia jak na Liverpool, który stał się sławny z tego, że może pokonać każdego. a tydzień później przegrać z każdym. Do takiej gry potrzeba odpowiedniego nastawienia i koncentracji. Udaje nam się to osiągnąć, bo skupiamy się tylko na najbliższym spotkaniu. To najprostsza i najskuteczniejsza metoda. Jeżeli zadaniem jest wygranie każdego meczu, to bezcelowe jest myślenie o tym, co może przynieść kilka kolejnych. Jak dziś się pośliźniemy z Fulham i przegramy, znowu będziemy musieli liczyć na potknięcia rywali. Dopóki wszystko zależy od nas, jest dobrze. Nie możemy utracić kontroli, żeby potem biernie czekać na łut szczęścia.

Dziś Kenny Dalglish jest trzy kroki od końca pracy, którą miał wykonać. Zaopiekował się zespołem, swoim powrotem przywrócił uśmiech kibicom i z wielkim uznaniem mógłby odejść w chwale. John Henry musi być wdzięczny losowi za jego sukces, gdyż teraz musiałby żmudnie latać od Porto do Marsylii w poszukiwaniu nowego szkoleniowca, który spełniałby statystycznie najlepiej wymagania FSG. Tymczasem całkiem tanio, w budynkach akademii znalazł się miły, skromny, starszy pan, który nagle okazuje się brakującym elementem układanki. Roy Hodgson miał rację, że wielkie doświadczenie będzie atutem trenera Liverpoolu. Tylko nie wiedział wtedy, że nie mówi tego o sobie.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (0)

Pozostałe aktualności

Bednarek nie zagra z Liverpoolem  (19)
20.11.2024 17:49, Mdk66, thisisanfield.com
Statystyki przed meczem z Southampton  (0)
20.11.2024 14:50, Vladyslav_1906, liverpoolfc.com
Michał Gutka specjalnie dla LFC.PL!  (11)
20.11.2024 13:31, Gall1892, własne
Mac Allister, Núñez i Díaz w reprezentacjach  (0)
20.11.2024 12:48, FroncQ, liverpoolfc.com
Trening U-21 z pierwszym zespołem - wideo  (0)
20.11.2024 09:45, Piotrek, liverpoolfc.com
Szoboszlai z trafieniem na wagę remisu  (1)
20.11.2024 09:45, Ad9am_, liverpoolfc.com