Sunderland - analiza taktyczna
Po prawie trzech miesiącach zbrojeń, milionach wydanych na nowych zawodników i pierwszym od dawna lecie, w którym Liverpool walczył na rynku transferowym a nie ze swoim zarządem, przyszedł rozczarowujący remis z Sunderlandem. Mimo to, w grze czerwonych można znaleźć kilka powodów do optymizmu.
Już od jakiegoś czasu jednym z głównych problemów Liverpoolu jest nadmiar środkowych pomocników. W meczu z drużyną Steve'a Bruce'a Dalglish znalazł na boisku miejsce dla Lucasa, Adama i Hendersona. Brazylijczyk był pewniakiem do gry w pierwszej jedenastce – jak drużyna radzi sobie bez niego mogliśmy się przekonać w przedsezonowych sparingach. Jego partnerem w środku był szkocki rozgrywający, natomiast Anglik spotkanie rozpoczął na prawej stronie boiska. Sunderland wyszedł na mecz w ustawieniu 4-4-1-1 z Sessegnonem operującym za plecami Gyana.
Menadżer Czarnych Kotów był pierwszym w tym sezonie, który musiał odpowiedzieć na pytanie jak powstrzymać duet Suarez-Carroll. Zagrożenia jakie w powietrzu stanowi Anglik nie można tak po prostu zignorować, dlatego też Bruce nakazał swoim obrońcom grać tak wysoko jak to możliwe. Gracze Sunderlandu skutecznie ograniczali rosłemu napastnikowi pole manewru – Andy zmuszony był grać daleko od bramki Mignoleta a w konsekwencji tylko raz w meczu, niecelnie zresztą, próbował zgrywać piłkę w polu karnym rywala.
Podania Carrolla,
niebieskie – celne, czerwone – niecelne.
Kłopoty Sunderlandu w pierwszej połowie wynikały głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, Liverpool pozwalał Kotom na dużo więcej, niż można się było spodziewać, przez co podopieczni Dalglisha zamiast spokojnie wyprowadzać piłkę z obrony i budować atak pozycyjny, często zwyczajnie kontrowali ataki rywali. Po drugie, wysunięcie obrony oznacza zostawienie miejsca na rajdy dla Suareza i grającego wyjątkowo wysoko Downinga. Słabością the Reds była zbytnia przewidywalność – ataki prowadzone były praktycznie wyłącznie środkiem i lewym skrzydłem, podczas gdy prawa strona zachowywała się bardzo pasywnie.
Większość ekspertów przed meczem była przekonana, że prawe skrzydło Liverpoolu należeć będzie do Dirka Kuyta. Szansę na występ przeciwko swojej byłej drużynie dostał jednak Jordan Henderson, który, delikatnie mówiąc nie spisał się najlepiej. Nie można od tak młodego zawodnika wymagać aby w swoim debiucie na Anfield grał jak stary wyjadacz, dlatego w jego przypadku to, że starał się zagrywać tak bezpiecznie jak to możliwe jest zrozumiałe. Z drugiej strony brak dośrodkowań bocznego pomocnika w pole karne przeciwnika znacznie komplikował rozgrywanie piłki jego kolegom.
Góra – podania Hendersona,
dół – jego odbiory.
Problemem Liverpoolu była obecność na prawej stronie dwóch młodych i niedoświadczonych graczy. Z dwóch poważnych błędów Flanagana w drugiej połowie, jeden zakończył się stratą bramki. Tak naprawdę jednak trudno się dziwić, skoro wychowanek Liverpoolu mógł liczyć jedynie na szczątkowe wsparcie Hendersona, bądź asekurującego jego pozycję Lucasa. O ile kupiony za 16 milionów funtów pomocnik (czerwony) starał się grać szeroko gdy jego zespół był w ataku, to kiedy trzeba było odebrać piłkę stanowczo zbyt często schodził do środka, zostawiając tym samym zazwyczaj dwóch zawodników i całe skrzydło do opieki Flanaganowi (niebieski).
Po straconej bramce reakcja Dalglisha była natychmiastowa – na prawe skrzydło przeniósł się Downing a na lewe Dirk Kuyt, który zmienił Hendersona.
Góra – podania Downinga po straconej bramce,
dół – jego podania przed stratą bramki.
Gdy Bruce swojego wysuniętego napastnika – Gyana – zmienił na grającego nieco bliżej własnej bramki Ji, Kenny kolejny raz bez chwili zwłoki dokonał przegrupowania. Tym razem system gry został zmieniony na 4-2-3-1, miejsce na lewym skrzydle zajął Suarez natomiast Downing zszedł do środka, grając za plecami Carrolla i pełniąc rolę nazwaną roboczo ”środkowym skrzydłowym”. Choć teoretycznie Stewart zajmował pozycję podobną do Gerrarda u Beniteza, jego rolą nie było szukanie wolnej przestrzeni między formacjami rywala i kombinacyjna gra z osamotnionym napastnikiem, lecz zejścia do boku, rajdy z piłką do środka boiska i łamanie linii defensywy rywala poprzez zmuszenie jego obrońców do opuszczenia swojej pozycji.
Braki kondycyjne i indywidualne błędy spowodowały, że mecz skończył się pechowym dla Liverpoolu remisem, jednak trudno było nie zauważyć, że ten zespół dopiero nabiera rozpędu. Kadra jaką Dalglish dysponuje pozwala na prawie dowolne modyfikowanie ustawienia, w zależności od potrzeb, kluczowi zawodnicy powoli wracają do gry po kontuzjach a drużyna uczy się sposobu myślenia swojego nowego rozgrywającego. Mecz z Sunderlandem pokazał, że w grze Liverpoolu wciąż są elementy, które należy poprawić, jednak przede wszystkim pokazał też jak wielki potencjał drzemie w tej drużynie.
Komentarze (0)