Zapowiedź meczu
Już w sobotę podopieczni Kenny’ego Dalglisha udadzą się do północnego Londynu, gdzie zmierzą się z Arsenalem. Śmiało można powiedzieć, że jest to jeden z najtrudniejszych dla The Reds rywali, zwłaszcza na wyjeździe, gdyż od momentu przenosin Kanonierów na Emirates, Liverpool nie zdołał odnieść tam ligowego zwycięstwa.
W ostatnich latach potyczki z Arsenalem na ich boisku kończyły się przeważnie remisami. Tym razem jednak, po ligowym falstarcie obu zespołów zarówno goście, jak i gospodarze będą chcieli zapobiec kolejnej stracie punktów.
Zatrzeć złe wrażenie
Nie da się ukryć, że kibice i sami piłkarze Liverpoolu mieli nadzieję, że uda im się wreszcie rozpocząć sezon z kompletem punktów (przypomnijmy, że przed dwoma laty polegli z Tottenhamem, natomiast w roku ubiegłym podzielili się punktami właśnie z Arsenalem), a sytuacja była ku temu wymarzona. Mecz na Anfield z drużyną środka tabeli, do tego powrót Luisa Suareza, który od razu wskoczył do wyjściowego składu. Niestety tylko w pierwszej połowie Czerwoni przypominali drużynę, której grę fani mogliby śledzić z zapartym tchem całymi godzinami. Po gwizdku rozpoczynającym drugie 45 minut spotkania, powróciły koszmary z minionych dwóch sezonów – niedokładność, nieskuteczność, brak zrozumienia i to, co dla wielu najgorsze, brak chęci do walki. Co prawda możemy tylko snuć domysły, jednak istnieje duże prawdopodobieństwo, że Kenny Dalglish nie pozwolił, aby zwłaszcza ten ostatni element przeszedł w szatni bez echa.
Wydaje się, że nasza sytuacja kadrowa jest niemal idealna. Owszem, wciąż nie możemy liczyć na Stevena Gerrarda, jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że oprócz kapitana, jedynym osłabieniem będzie nieobecność Martina Skrtela i Glena Johnsona. O zastępcę tego drugiego nie musimy się martwić, bowiem Martin Kelly zdążył wyrobić sobie już markę piłkarza, na którego można liczyć, również w meczach z wielkimi rywalami.
Jak już wspomniałam, Dalglish chwalił postawę swoich zawodników w pierwszej części meczu z Sunderlandem, stąd wielce prawdopodobne, że nie dokona wielu zmian w wyjściowej jedenastce. Możliwe, że od pierwszych minut nie ujrzymy najsłabszego ogniwa, czyli młodego Johna Flanagana, którego zastąpić może właśnie Kelly. Znak zapytania stawia się także przy nazwisku Jordana Hendersona. Choć Anglik nie grał przed tygodniem źle, wydaje się, że wciąż nie jest gotowy na rozgrywanie całego meczu na prawym skrzydle, szczególnie gdy na ławce siedzi Dirk Kuyt.
Przyzwyczailiśmy się, że nie sposób przewidzieć, jaką strategię obierze King Kenny, a wobec problemu bogactwa w linii pomocy, możliwych jest wiele wariantów. Tak naprawdę, dyskusje na temat ustawienia będą miały sens dopiero po ogłoszeniu wyjściowej jedenastki, czyli na godzinę przed meczem.
Czarne chmury nad Emirates
Nie da się ukryć, że fani Kanonierów mają nietęgie miny widząc, co dzieje się w ich ukochanym klubie. Remis z Newcastle, który pociągnął za sobą konsekwencje nie tylko w postaci straty punktów, ale również zawieszeń kluczowych graczy oraz słaby, wygrany dzięki dużej dawce szczęścia i znakomitej postawie Wojciecha Szczęsnego mecz z Udinese w eliminacjach Ligi Mistrzów to nic w porównaniu do wydarzenia numer jeden, nie tylko w Londynie, ale całej piłkarskiej Anglii, czyli zakończenia trwającej od kilku okienek transferowych sagi i odejścia do Barcelony Cesca Fabregasa. Wiele wskazuje na to, że jego śladami (choć nie dosłownie) podąży Samir Nasri, na którego z otwartymi ramionami czeka już cała niebieska część Manchesteru, a Roberto Mancini publicznie wyraził nadzieję, że w niedalekiej przyszłości ujrzy Nasriego na treningu w Carrington.
Wydaje się, że Arsene Wenger wziął sobie do serca kryzys ekonomiczny oraz nawoływanie do oszczędzania i choć po odejściach Fabregasa, Clichy’ego, Denilson, Veli i Eboue, Arsenal mógłby pozwolić sobie na zakupy, jedyny większym wydatkiem było pozyskanie Alexa Chamberlaine’a z Southampton. Zawodnik angielskiej młodzieżówki ma może potencjał, jednak nie da swojej drużynie tego, co niezbędne – doświadczenia. To już jednak problem Kanonierów.
Inną spędzającą sen z powiek Arsene’a Wengera kwestią są kontuzje. Gibbs i Wilshere na pewno nie pojawią się na boisku, podczas gdy występy Traore i Djourou wciąż nie są pewne. Do tego „starcie” z Joeyem Bartonem podczas inaugurującego rozgrywki meczu z Newcastle skutkowało zawieszeniami Songa i Gervinho, tak więc śmiało można powiedzieć, że Francuz będzie musiał radzić sobie właściwie bez trzonu swojej drużyny.
Czy Arsenal rzeczywiście jest osłabiony?
Choć wydaje się, że nie mogło być lepszego momentu na mecz z Arsenalem, przed The Reds stoi niełatwe zadanie. Powszechnie wiadomo, że Emirates to twierdza trudna do zdobycia, jednak odejście Fabregasa i (prawdopodobnie) Nasriego może wpłynąć na gospodarzy… motywująco. Przypomnijmy sobie tylko jak wyglądała w przeszłości gra Liverpoolu, kiedy musieliśmy radzić sobie bez Gerrarda czy Torresa. Cała drużyna zostawiała na boisku serce, ponieważ brakowało jej lidera i niejednokrotnie rezultaty tego były zaskakujące. Nie ulega wątpliwości, że tak doświadczony menedżer jak Kenny Dalglish uczuli na to swoich piłkarzy, którzy, miejmy nadzieję, nie zapomną o zagrożeniu ze strony rywala, gdy tylko na tablicy wyników ujrzą korzystny rezultat, jak miało to miejsce przed tygodniem. Nam pozostaje tylko trzymać kciuki za The Reds. Pierwszy gwizdek w sobotę o 13.45.
Komentarze (0)