ARTYKUŁ
Zapraszamy do lektury najnowszego artykułu Paula Tomkinsa, byłego felietonisty oficjalnej strony klubu, dziś niezależnego, w którym stara się on zwrócić uwagę na to, dlaczego ostatnie wyniki mogą nam dać naprawdę powód do radości. Zapraszamy do lektury!
Zadziwiające, lecz wydaje się, że sporo fanów ogarnęły negatywne uczucia po naszym zwycięstwie z Arsenalem. Być może problemy Kanonierów spowodowały, że niektórym wydawało się, że jedziemy po łatwe punkty do jakiegoś-tam zespołu ze środka tabeli.
Oczywiście, nawet dla zespołu środka tabeli granie na swoim stadionie jest jakąś formą przewagi. W ostatnim sezonie Manchester United nie wygrał na wyjeździe z żadną drużyną wyrastającą choć trochę ponad przeciętność, lecz udało im się zdobyć tytuł. Jasne, goście czasem wygrywają, lecz gra na swoim stadionie faworyzuje nieco gospodarzy.
Pamiętajmy, że Arsenal wciąż miał w swoim składzie swojego pierwszego bramkarza, Szczęsnego, a także Sagnę, Vermaelena, Kościelnego (przez chwilę), Nasriego, Walcotta, Ramseya, Arshavina oraz van Persiego; pamiętajmy także, Liverpool ostatnim razem grał na Emirates mając na prawej obronie 18-latka, a na lewej (po chwili) 17-latka. Tak więc sytuacja się odwróciła jak chodzi o niedoświadczonych obrońców.
(W ostatnim tygodniu usłyszałem w telewizji w Sunday Supplement, że Liverpool zakończył ubiegły sezon "katastrofalnie", dziś dwie porażki to katastrofa. Zapomina się o tym, że - zgodnie z TTT Andrewa Beasleya - Liverpool pod wodzą Dalglisha po powrocie zdobywał średnio 1.85 punktu na spotkanie, przy średniej 1.79 dającej przynajmniej 4-te miejsce przez ostatnich 16 lat).
Liverpool nie jechał na Emirates po pewne zwycięstwo, nie miał prawa tego oczekiwać - lecz udało się. Przy dwu niepodlegających dyskusji bramkach i z pierwszym od 2000 roku czystym kontem. Pepe Reina zawsze jest w czubie najsolidniejszych bramkarzy, lecz to jego pierwsze czyste konto przeciw Kanonierom. The Reds mieli więcej posiadania piłki, oddali więcej strzałów i strzelili więcej bramek. Niewiele zespołów potrafi to zrobić z Arsenalem, niezależnie od składu gospodarzy. Delektujmy się tym.
Liverpool rozpoczął mecz z Suarezem na ławce, trudy Copa America wciąż dają mu się we znaki (planowo miał w ogóle nie pojawiać się w pierwszych dwu meczach sezonu), brakowało też Glena Johnsona i Stevena Gerrarda. Liverpool miał w składzie czterech nowych graczy, a wśród zawodników z pola zaledwie połowa jest w klubie dłużej niż rok.
Więc mimo, iż Arsenal miał znaczące problemy, Liverpool był także daleki od swojej najlepszej dyspozycji, a po rozczarowującym remisie na inaugurację rozgrywek, the Reds mogli nawet znaleźć się w strefie spadkowej, gdyby przegrali; to wszystko powodowało wzrost ciśnienia wokół spotkania. Po wyrwie, jaką był początek ubiegłego sezonu, wiemy, że trzeba tego było uniknąć.
Mimo tego, wciąż widziałem mnóstwo krytyki Andy'ego Carrolla i Jordana Hendersona po meczu. Mnie osobiście bardziej wkurzyła gra Adama w pierwszej połowie, zwłaszcza po świetnej pierwszej połowie przeciwko Czarnym Kotom, lecz po przerwie pozwolił całej grze płynąć swobodniej i nie przeceniał swoich możliwości zabójczych podań (z których, w pierwszej połowie, większość wylądowała na aucie).
W ostatnim tygodniu, Henderson przypomniał mi o Øyvindzie Leonhardsenie: dostań piłkę na skrzydle, zatrzymaj się, odwróć, podaj prosto. Powtórz. Lecz to był jego debiut, przeciwko poprzedniemu zespołowi, w tych okolicznościach można mu wybaczyć bezpieczną grę. Potrafi zagrać szeroko, lecz znacznie lepiej spisywał się przeciwko Arsenalowi grając swobodnie między linią pomocy a ataku.
Na przestrzeni obu spotkań miał świetny współczynnik celnych podań - 89%. Nawet przeciwko Arsenalowi grał raczej bezpiecznie (podania do przodu: 41%, do tyłu: 27%, w lewo: 10%, w prawo: 22 % via @EPLIndex). Lecz był bardzo dobry w wyszukiwaniu miejsca, a potem odnajdywaniu kompana do podania. Jeśli potrafisz zagrać szybko, na jeden kontakt, na połowie rywala, masz już w sobie coś z Liverpoolskiego DNA.
Henderson vs Arsenal (pierwsze 60 min) / vs Sunderland (zmieniony w 60 min)
Henderson vs Arsenal, pełne 90 min (podkreślona ostatnia 1/3 boiska)
Torres vs Man City (zmieniony w 78 min)
Nie jestem pewien, czego ludzie oczekują po Andym Carrolu; zamiast patrzyć na to, co potrafi robić dobrze, wciąż uporczywie się trzymają tego "czy to jest warte 35-milionowego piłkarza?", jakby każde zagranie musiało być niezwykłe.
Wciąż jest w stanie zaoferować więcej, to jasne, lecz radził sobie całkiem przyzwoicie w pierwszych dwu meczach, a przez większą część Liverpool wcale nie ograniczał się do bezmyślnego wrzucania na jego głowę. Zapomnijcie o jego cenie i przyjrzyjcie się jego wkładowi w grę i zespół; jeśli Liverpool wygra wiele gier przy jego udziale, to znaczy, że to działa.
Carroll vs Arsenal (zmieniony w 70 min)
Muszę tylko powiedzieć odnośnie tak przewijające się przez Twittera nazwiska - Agüero - on wcale nie kosztował tyle, co Carroll. Jeśli chodzi o koszty wykupu kontraktu, to tak. Ale po zsumowaniu tych liczb razem z pensją zawodnika wychodzi, że Argentyńczyk kosztuje prawie dwa razy tyle co Anglik - oraz w ogóle nie mieści się w strukturze płac Liverpoolu. Zachowaj to, a będziesz musiał dać podwyżki wszystkim najważniejszym piłkarzom w zespole, a nagle okazuje się, że roczne wydatki wzrastają o 30 mln £, po zakontraktowaniu zaledwie jednego piłkarza! City może sobie pozwolić na kolosalne koszty wynagrodzeń, Liverpool nie.
(No i w końcu, Liverpool nie może piłkarzowi zaoferować gry w Lidze Mistrzów - jeszcze nie - a dla graczy to jak Mistrzostwa Świata, po prostu pragną tam być. To spełnienie ich pragnień profesjonalisty, zwiększa ich estymę. A jeśli ponadto chcą wysokich płac, to Liga Mistrzów trochę w tym pomaga).
Z Arsenalem, Carroll wymusił niezłą paradę swoją główką. Pokazał przytomność umysłu, odgrywając do Kelly'ego, który ostatecznie uderzył w słupek, po nieco zbyt silnej piłce od Adama. Wypuścił Downinga do sytuacji, po której strzelił on nieuznaną bramkę ze względu na nieprzepisowe zagranie, podobnie jak w meczu z Sunderlandem (zaś Arszawinowi pozwolono przepchnąć obiema rękami Kelly'ego, tak, panie sędzio?)
Ponadto, jako jedyny napastnik świetnie się spisał przeciwko Vermaelenowi i jego partnerom z defensywy, był dla nich dobrym rywalem.
System 4-5-1 (ewoluujący do 4-3-3) wdrożony przez the Reds bazował na biegaczach grających na wystawionego na szpicy zawodnika. Carroll dawał Dalglishowi tę opcję.
Porównajmy tę sytuację z analogiczną dokładnie rok temu: wyjazd do Manchesteru City (kolejny trudny mecz wyjazdowy) w drugiej kolejce z klasycznym 4-4-2, w którym, jak to ośmieszył się Andy Gray stwierdzeniem: "to zadowoli fanów Liverpoolu", powinniśmy stanowić drużynę nastawioną na ofensywę znaczniej bardziej, niż za czasów Beníteza (gdy nigdy tam nie przegraliśmy).
Liverpool nie dochodził do głosu w środku pola ani żadnym innym aspekcie gry, przegrał 3:0. Przy czterech zwycięstwach i jednym remisie przeciwko czołowej czwórce ubiegłego sezonu od stycznia, Dalglish jeszcze nie ma konkretnego wyboru na zestaw napastników, a Suarez, gdy sparowany z Carrollem, zwykle grał nieco bardziej między pomocą a atakiem. Domowe zwycięstwa z Manchesterem United i City, wyjazdowe z Chelsea i Arsenalem, oraz kolejny wyjazdowy remis z Arsenalem, zostały osiągnięte bez odkurzania archaicznego 4-4-2.
Wczoraj, Carroll i Henderson (którego rolą było wspomaganie numeru 9.) wykonali 86 podań, z których 73 były celne. Przeciwko City rok wcześniej, Torres i N'Gog wykonali 39 podań, z których zaledwie 26 dotarło do celu.
W meczu z City, Torres został ustawiony nieco głębiej niż N'Gog, co - biorąc pod uwagę jego siedem celnych podań - było całkowitą stratą przestrzeni i piłkarza, który najlepiej się czuje w bezpośredniej okolicy pola bramkowego. Rok później, Henderson ma 7.6-krotnie więcej celnych zagrań na Emirates, lecz zauważcie - w dokładnie tych samych strefach boiska. (Torres 73% swoich podań wykonał na połowie City, zaś Henderson 72%, a 32% w końcowej trzeciej części boiska - w zasadzie identycznie).
W meczu z City, N'Gog, najbardziej wysunięty z dwu "identycznych" napastników, miał 78% podań na połowie City, lecz przedwczorajszy występ Carroll ukończył z wynikiem 84% podań na połowie Kanonierów.
Oczywiście, gra nabrała zupełnie innej dynamiki, gdy Liverpool musiał gonić wynik z City w 2010 r., lecz to też pokazuje, że 4-4-2 wcale nie musi być bardziej ofensywne; nie chodzi tu o liczbę napastników na boisku, lecz o całą rzeszę innych czynników.
Kluczem do zwycięstwa nad Arsenalem było to, że Liverpool oddał więcej strzałów na bramkę z pola karnego, a wyłączając przepchnięcie Kelly'ego przez Arszawina, które doprowadziło do strzału van Persiego, Kanonierzy ograniczali się do uderzeń zza linii 16. metra (Frimpong, Nasri).
Obie bramki Liverpoolu wyniknęły z ciężkiej pracy w okolicy pola bramkarskiego, podobnie dwie główki z pierwszej połowy (Carrolla i Hendersona), uderzenia Kelly'ego i Downinga również miały miejsce blisko bramki (uderzenie Hendersona było słabszym, lecz przy sprytnym lobie Kuyta w pole karne piłka straciła siłę, co uniemożliwiło na agresywne zaatakowanie piłki głową).
"Strzały na bramkę" pozostają jedną z najważniejszych statystyk - aby trafić, trzeba strzelać (albo odbić piłkę od przeciwnika...) - lecz dobra praca w obrębie pola karnego daje wielokroć lepsze efekty niż nieustanne próby uderzeń z dystansu (jakość, nie ilość, gra tu kluczową rolę).
Podsumowując, dwa z piętnastu strzałów the Reds miały miejsce z koła środkowego i jako takie okazały się być stratą czasu. Mimo tego, wyłączając pierwszą bramkę, Liverpool oddał siedem strzałów z obrębu pola karnego (trzy parady, jeden słupek), wobec czterech Arsenalu.
Nawet gdy Carroll nie wygrał piłki, robił najlepsze, co był w stanie - utrudniał obrońcy dobre przyjęcie i rozegranie.
Frustrującym może być oglądanie prób Carrolla naciskającego na obrońców i goniącego za piłką, nawet w pełni sił daleko mu w tym do Torresa. Jako indywidualista, nawet w pełni formy nie sięga Hiszpanowi do pięt, lecz transfery pozwoliły Liverpoolowi pozyskać także wyśmienitego Luisa Suareza.
Liverpool ma teraz więcej opcji, a między nimi, Carroll i Suarez mogą zaoferować więcej niż Torres samodzielnie (zwłaszcza gdy ten ostatni miewa humory, jak w ubiegłym roku). W tym meczu, Carroll wymęczył obronę Arsenalu, zaś Suarez to wykorzystał, podobnie jak dodatkową przestrzeń i przewagę jednego zawodnika the Reds (warto także podkreślić, prawdopodobnie z powodu częstych doświadczeń, ale także z powodu podejścia bazującego na posiadaniu piłki, Arsenal bardzo często nieźle sobie radzi w dziesiątkę).
Prawdopodobnie absencja Aquilaniego, N'Goga, Poulsena i Cole'a w meczowej 18 oznacza ich rychłe odejście. Jeśli nie są w stanie się doń załapać, gdy wciąż nie jest ona w swojej najsilniejszej postaci, to znak, że można im już składać wyrazy podziękowań i pożegnania.
Suarez i Meireles weszli z ławki, lecz Maxi i Skrtel pozostali jako nieużyci zmiennicy, co pokazuje, że wciąż jest na niej sporo głębi; nawet jeśli jeden bądź dwa transfery będą w stanie dodać jeszcze czegoś.
Przy całej tej gadce o zatrudnianiu wyłącznie wyspiarzy, dwoma najlepiej wpasowującymi się w skład transferami FSG/Comolliego/Dalglisha byli Suarez i Enrique. Suarez jest po prostu zbyt dobry, zbyt zdeterminowany, by mógł cieniować, a Enrique, po tragicznym starcie w Newcastle, dokonał już pełnej aklimatyzacji w Wielkiej Brytanii i z nieopierzonego młodzika zmienił się w silnego, doświadczonego 25-latka, który potrafi dominować przy obu końcach boiska.
Spośród nowych Brytyjczyków, Downing wydaje się być najbliżej swojego wkomponowania w zespół, lecz już teraz można zobaczyć, co będzie oferować reszta, nawet jeśli teraz rozmawia się głównie o ich cenach.
Niezależnie od narodowości, istotnym jest to, że skład jest znacznie lepszy niż w ubiegłym roku, zaś jedynie Raul Meireles załapał się do meczowej osiemnastki spośród ubiegłorocznych nabytków (dwóch Anglików, Cole i Konchesky, szybko zeszło na dalszy plan).
Batalia o mistrzostwo wciąż jest poza realnością, jednak cztery punkty z dwu pierwszych gier, w tym wyjazdowe zwycięstwo z Arsenalem, to dobra baza do ataku na czołową czwórkę. Wiem, że jeszcze dwa tygodnie temu wziąłbym taki wynik w ciemno, lecz w mgnieniu oka groza meczów przedsezonowych zniknęła daleko w zakamarkach pamięci.
Paul Tomkins
Komentarze (0)