Chwila prawdy
Sytuacja w ligowej tabeli jest lekko niepokojąca, a terminarz spotkań na najbliższe dni nie wygląda komfortowo. Liverpool czekają w tym miesiącu jeszcze trzy mecze, wszystkie o wyjątkowej skali trudności i bardzo istotne dla dalszych losów drużyny z Anfield.
Kenny Dalglish może dziś czuć się jak uczestnicy popularnego niegdyś w Polsce programu „Chwila prawdy”, prowadzonego przez Zygmunta Chajzera. Mieli oni do wykonania jakieś trudne zadanie i jeśli wykonali je prawidłowo, otrzymywali samochód i inne mniejsze nagrody. Dalglish za dobre wyniki w zbliżających się ostatnich trzech listopadowych meczach samochodu raczej nie dostanie, ale zapewni sobie coś cennego dla dalszej kariery trenerskiej w swoim ukochanym klubie. Spokój i zaufanie.
Zaufania i przede wszystkim wsparcia ze strony kibiców mu nie brakuje. Gorzej może być z angielskimi mediami, które mogą podnieść wątpliwości na temat trenera Liverpoolu i słuszności wybranej przez niego drogi, jeśli the Reds w spotkaniach z Chelsea i niepokonanym dotąd w Premier League Manchesterem City i jeszcze raz z Chelsea w ramach Carling Cup nic nie ugrają. W Polsce już we wrześniu najbardziej znany dziennikarz od ligi angielskiej Rafał Nahorny z Canal+ (ekspertem nazwać go nie można, mimo że osoba tak długo zajmująca się daną ligą w poważnej telewizji powinna mieć jakiś autorytet) zadawał pytanie czy Dalglish nie żałuje swojego powrotu po 20 latach na ławkę trenerską Liverpoolu. Pisał także, że Liverpool obok Arsenalu przewodzi w wyścigu o tytuł największego przegranego sezonu 2011/2012 (co za bzdury!). Na szczęście najważniejsi dziennikarze w Anglii lepiej znają się na piłce i nie wytwarzają takiej presji na drużynie i menadżerze, siląc się na tak nietrafne sądy.
The Reds przed meczem na Stamford Bridge tracą do swojego niedzielnego rywala trzy punkty. Tyle samo straty mają także do Tottenhamu, ten jednak ma do rozegrania jeden zaległy mecz. Na potknięcia Liverpoolu czyha także Arsenal, który zrównał się już punktami z Liverpoolem. Ewentualna porażka z The Blues i Manchesterem City w następną niedzielę mogłaby wprowadzić dużo zamieszania i niepokoju w szatni. Do tego podopiecznych Dalglisha dwa dni po starciu z The Citizens czeka kolejny pojedynek na Stamford z Chelsea we wspomnianych wyżej rozgrywkach Carling Cup. Szkot słusznie wścieka się na władze piłkarskie, że te dały jego zespołowi tak mało czasu na odpoczynek przed pucharowym starciem.
Ostatnie wyniki i gra drużyny budzą mieszane uczucia. Z jednej strony Liverpool nie przegrał już od ośmiu spotkań (nie licząc towarzyskiej potyczki z Glasgow Rangers), gra w defensywie wygląda bardzo dobrze, a i z przodu piłkarze potrafią wykreować sobie wiele sytuacji strzeleckich. Gorszą stroną jest skuteczność ich wykańczania, trzy remisy z rzędu na Anfield Road, a także środek pola złożony z Charliego Adama i Lucasa Leivy, który nie potrafi zdominować środkowej strefy boiska, oddając zbyt wiele miejsca przeciwnikowi, przez co zespół ma kłopoty z kontrolowaniem wydarzeń boiskowych. Rozwiązaniem tego problemu wydaje się być przejście na system 4-3-3 i gdyby nie kontuzja Stevena Gerrarda, pewnie dawno by to nastąpiło. Miejsce u boku Lucasa i Adama powinien pod jego nieobecność zająć Jordan Henderson, który przyszedł na Anfield z łatką jednego z najzdolniejszych piłkarzy na Wyspach, a ma trudności z udowadnianiem tego na boisku przez grę na nie swojej pozycji. Bardzo groźna dla każdego rywala byłaby trójka atakujących w tym ustawieniu. Craig Bellamy i Luis Suarez mogą grać na obu skrzydłach i na środku ataku, a Stewartowi Downingowi nie robi różnicy flanka, po której biega. Dzięki ruchliwości i dużej zamienności pozycji tej trójki, Liverpool miałby wiele sposobności do atakowania i byłby trudny do rozczytania przez trenerów rywali. Niestety, znajdujący się w znakomitej formie, co pokazuje w każdym spotkaniu, w którym uczestniczy, będąc za każdym razem jednym z najlepszych piłkarzy na boisku, Bellamy więcej czasu spędza na ławce rezerwowych niż na placu gry i z tej ławki często obserwuje Andy’ego Carrolla i Dirka Kuyta, którzy grają jego kosztem, mimo że Walijczyk miałby dużo więcej do zaoferowania drużynie. Jego regularne występy wydają się jednak tylko kwestią czasu, zwłaszcza że ostatnio każdy członek sztabu szkoleniowego nie szczędził mu komplementów w udzielanych dla prasy wywiadach.
Kenny Dalglish jest właściwą osobą na właściwym miejscu, potrzebującą jedynie trochę czasu i cierpliwości oraz dalszego wsparcia, które nieustannie otrzymuje od właścicieli klubu i zakochanych w nim kibiców. Szkot doskonale wie, jak doprowadzić drużynę do sukcesu, udowadniając to już podczas pierwszego pobytu na Anfield oraz na początku tego roku, gdy przejął schedę po Royu Hodgsonie i odmienił zespół nie do poznania. Ci, którzy źle życzą Liverpoolowi, nie powinni nastawiać się na złe wyniki tego zespołu. Drużyna Dalglisha już w poprzednim sezonie pokazała jak wygrywa się na Stamford Bridge, a w starciu z Manchesterem City raczej nie będzie kolejną ofiarą myśliwych Roberto Manciniego. Bardziej pasują do roli pierwszego ligowego pogromcy bogaczy z błękitnej strony Manchesteru.
Komentarze (3)
I nie widzę żadnej przeszkody by taką serię zacząć już w niedziele