Dalglish kwestionuje żółte kartki
Kenny Dalglish podał w wątpliwość, czy istnieją celowe działania, których celem jest Craig Bellamy na podstawie reputacji napastnika po tym, jak otrzymał on cztery surowe kartoniki w kolejnych meczach, co postawiło go na krawędzi zawieszenia - pisze Tony Barrett.
Zalew żółtych kartek miał miejsce w ostatnich meczach Liverpoolu przeciwko Fulham, Queens Park Rangers, Aston Villi i Wigan Athletic, przez co walijski napastnik jest o krok od wykluczenia na jedno spotkanie. Dalglish ma jednak poważne wątpliwości co do słuszności wszystkich czterech kartoników i obawia się, że jego podopiecznego spotyka niesprawiedliwe traktowanie przez arbitrów w wyniku dawnych występków, a nie merytoryczna ocena każdego zdarzenia.
- Jedna z kartek była podczas gry z Fulham, gdy Dempsey wsunął swoją głowę przed jego twarz - powiedział menedżer Liverpoolu. - Kiedy zapytaliśmy arbitra, dlaczego maleńki Craig otrzymał kartkę, odpowiedział: "On już wie", ale nie miał pojęcia. Potem była kolejna sytuacja przeciwko QPR, gdy Joey Barton podszedł do niego.
- Nie wiem, dlaczego dostał kartkę, ale nie widziałem nic szczególnego w żadnej z tych sytuacji. W innym meczu Alcaraz dał nam wygrać pięć rzutów wolnych i nie ujrzał w ogóle kartki. Jeśli on dostaje pięć szans, czy to znaczy, że inni też będą tak traktowani? Gary Caldwell otrzymał kartonik mniej więcej za swój pierwszy faul. Potrzebujemy ciut-ciut jasności. Posiadanie przepisów jest dobre, ale do czasu. Zasady powinny być takie same dla wszystkich, a nie dzielić rozmaitych ludzi.
Co prawda seria sprzeczek z arbitrami sprawiła, że Bellamy stąpa po kruchym lodzie, jednak Dalglish nie zamierza prosić 32-latka o zmianę stylu jego gry, aby zmniejszyć ryzyko zawieszenia. - Jest wystarczająco doświadczony, by o tym wiedzieć - powiedział menedżer Liverpoolu.
Ani nie będzie on rozważać wykreślenia napastnika z zespołu Liverpoolu na mecz z Blackburn Rovers, jego byłym klubem, na Anfield w poniedziałek, ani na żaden najbliższy pojedynek, by zminimalizować szanse zawieszenia Walijczyka.
- Boisz się pomyśleć, że to celowe działania kogoś - powiedział Dalglish. - Lepiej pomyśleć, że miałeś pecha cztery razy i za piątym razem cię to nie spotka. Uwaga, bo można było to powiedzieć po pierwszych dwóch kartonikach. Jeśli Craig potrzebuje gry, to wystąpi w meczu. Dopiero teraz musimy podjąć ryzyko. Jest wystarczająco doświadczony, by przejść przez to na własną rękę. Trzeba jednak powiedzieć, że cztery kartki pod rząd to niezła systematyczność.
Poniedziałkowy pojedynek stawia Dalglisha, który odnosił największe sukcesy wśród współczesnych menedżerów Blackburn, do walki z być może najmniej popularną postacią w historii klubu z Lancashire, jaką jest Steve Kean. Rachunek prawdopodobieństwa podpowiada, że zwycięstwo Liverpoolu przybliży Keana jeszcze bliżej do zwolnienia. Choć Dalglish wykazuje zrozumienie dla trudnej sytuacji swojego odpowiednika i problemów stojących przed jego byłym klubem, jednak podkreśla, że ani on, ani jego zespół nie okażą żadnego współczucia na boisku.
- To smutne, tym bardziej, gdy cieszyłeś się tam pracą, oglądać pozycję, na której znajdują się w tej chwili, ale nie okażemy im żadnego współczucia - powiedział Dalglish. - Postaramy się zagrać tak profesjonalnie i bezwzględnie, jak zdołamy. Mamy zwyczajnie to szczęście, że akurat nie nas krytykują.
- Myślę, że to przygnębiający okres i trzeba okazać sympatię dla każdego na pozycji Keana. Bez wątpienia istnieje presja, pod którą znajduje się każdy w klubie. Ten interes napędzają wyniki i jeśli znajdujesz się na niewłaściwym końcu tabeli, to możesz spodziewać się trochę krytyki. W przypadku, gdy jest naprawdę źle, dostajesz odprawę. Blackburn było fantastycznym klubem, gdy tam pracowałem, ale uważam, że jako klub zmieniło się.
- Oczywiście nastąpiła zmiana w zarządzie na początku. Ludzie byli fantastyczni, ale nie sądzę też, że wciąż jest ich tam sporo.
Blackburn zajmuje ostatnie miejsce w angielskiej Premier League. To pozycja, z której tylko jedna ze wszystkich ekip oblegających tą strefę na tym etapie sezonu zdołała uniknąć degradacji. Sytuacja bardzo różni się od okresu w połowie lat 90., kiedy Dalglish - który może powitać Stevena Gerrarda z powrotem w swoim składzie - prowadził zespół najpierw do awansu z pierwszej ligi, a potem do tytułu mistrza Anglii.
Po odegraniu tak istotnej roli w osiągnięciach Blackburn w tamtym czasie, Dalglish nie może kryć swojego smutku z powodu obecnego położenia klubu. Wierzy on jednak, że protesty skierowane przeciw Keanowi i Venky's, włodarzom klubu, mogą przynieść efekt przeciwny do zamierzonego, chociaż rozumie frustrację kibiców.
- Byłem w Blackburn przez trzy albo cztery lata i to było dla mnie wspaniałe miejsce do pracy - powiedział menedżer Liverpoolu. - Było kilka znakomitych osób, które dowodziły klubem w tamtym czasie, jednak nigdy nie zdołałbym przewidzieć sytuacji, w której są obecnie.
- Znajdują się pod dużą presją i frustracja jest zrozumiała, ale nie sądzę, że to jest pomocne. To smutne, że do tego doszło - ale to jest naturalna kolej rzeczy. Wyniki nie zależą wyłącznie od tego, co robi menedżer. Potrzebuje on wsparcia ze strony graczy, właścicieli i bez wątpienia kibiców.
Tony Barrett
Komentarze (4)
+1 min: Fuck off do sędziego :D
raczej bym tutaj niczego nie szukał :D