Gerrard idealnym ambasadorem
Wiedziałem, że coś się dzieje. Steven Gerrard brzmiał inaczej podczas pomeczowych wywiadów po wiktorii w pierwszym półfinałowym meczu Carling Cup. Kapitan Liverpoolu był odrobinę bardziej pewny siebie, zrelaksowany i ... zadowolony.
Gerrard podpisał nowy kontrakt, który wiąże Anglika z klubem z Anfield do końca kariery i jeszcze dalej. Zagwarantowano mu rolę ambasadora klubu, gdy nie będzie w stanie dłużej występować w pierwszej drużynie. Jego kariera jest uporządkowana. Nie będzie musiał się nigdy zastanawiać, czy powinien wybrać niższą ligę, by zagrać dodatkowy sezon, nie będzie musiał nigdy rozważać propozycji z innych klubów, nie będzie musiał nigdy występować jako telewizyjny ekspert, by przypomnieć wszystkim o sobie.
Zazwyczaj zadowolenie jest złą cechą w środowisku współzawodniczącym, ale możliwe jest bycie ukontentowanym bez samozadowolenia. Staram się zobrazować spoczywającego na laurach Steviego G i nie mogę tego uczynić. Ze wszystkich jego zalet, najbardziej podoba mi się jego prawie namacalna ochota, by zawsze dać trochę więcej, niż ktokolwiek inny na boisku. To może być krycie pola, dokładność podań, zuchwałość strzałów, znaczenie interwencji, bądź czysta pasja występów - ale zawsze będzie coś, co robi dużo lepiej niż ktokolwiek inny.
To bardzo znaczące, że podpisał umowę po fatalnym roku, w którym przeszedł operację pachwiny i infekcję kolana. To jest jego sposób na powiedzenie dziękuję i danie nam znać, że klub zrobił wszystko co w jego mocy, by przyspieszyć powrót Stevena do zdrowia bez zbędnego narażania na odnowienie uraz przez brak naciskania na zawodnika nawet wtedy, gdy bardzo potrzebowali usług swego kapitana.
Imię Jimmy Bullard było śpiewane w rytm piosenki "Steve Gerrard, Gerrard". Fani Fulham uważali, że znaleźli porównywalnego środkowego pomocnika, który niestety odniósł poważną kontuzję kolana po krótkich, ale pełnych zdarzeń paru tygodnia spędzonych na Craven Cottage. Klub przywrócił go do zdrowia tylko po to, by odkryć, że daleko jest od cementowania ich związku. Okres bez piłki sprawił, że Bullard nie potrafił znaleźć sobie miejsca i odszedł do Hull City, gdzie otrzymał lepszy kontrakt.
Gerrard przyznaje, że kusiła go gra w Chelsea, ale fakt, że otwarcie o tym mówi i decyzja, że po prostu nie mógłby opuścić Anfield tworzą ze Stevena idealny typ ambasadora. Nie poświęcił się bezmyślnie klubowi, w którym zadebiutował w listopadzie 1998 roku. Cierpiał, kochał i był kochany. Istnieje wiele tandety i powierzchowności w świecie futbolu, ale zadowolony Steven Gerrard rekompensuje z niej wiele.
Alyson Rudd
Komentarze (4)
Brawo Steven !