Hipsterzy na tropie przyszłej mody
Piłkarze Liverpoolu zarówno każdy z osobna jak i jako cały zespół bardzo lubią mieć różne tendencje. Banałem tego sezonu jest tendencja do strzelania w słupki i poprzeczki, będąca częścią bardziej ogólnej tendencji do marnowania wypracowanych sytuacji podbramkowych. To tylko jeden przykład – nieskuteczność jest kazusem raczej częstym i niespecjalnie frapującym, po pewnym czasie nawet nudnym.
Dlatego zachęcam do przyglądania się meczom Liverpoolu pod tym właśnie, „tendencyjnym”, kątem. Wiele z zachowań piłkarzy można wytłumaczyć ich przynależnością do konkretnego gatunku, grupy społecznej, wiele wynika z ich psychiki, wiele z – jak przypuszczam – zaleceń trenera, inne z kolei kompletnie nie wiadomo z czego. Oglądając mecze the Reds, można bez większego problemu zaproponować własną metodologię.
Przedstawiam zatem subiektywny spis dziwnych zwyczajów i tendencji piłkarzy Liverpoolu. Kolejność zupełnie przypadkowa.
1. Statyczność w ataku pozycyjnym: Zmora czasów Beniteza, ostatnimi czasy powraca jak czkawka. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, jak the Reds chcą rozmontować obronę rywala, kiedy człowiek z piłką przy nodze, rozglądając się, widzi, że wszyscy jego koledzy są pod kryciem i żaden z nich nie kwapi się, by coś z tym fantem zrobić. To oczywiście nieuczciwe uogólnienie – są piłkarze, którzy właściwie nie wpadają w tę pułapkę (Bellamy, Suarez). Rzecz w tym, że nietrudno unieszkodliwić drużynę, gdy w danej chwili w ruchu jest tylko jeden-dwóch piłkarzy.
Nasuwa mi się analogia do podań w piłce ręcznej. Lewy – środkowy – środkowy – prawy. Prawy – środkowy – środkowy – lewy. Wte i nazad. W końcu ktoś podejmuje ryzyko podaniem w ogólnym kierunku stojącego w miejscu gracza pod kryciem. Strata.
W przypadku skrzydeł nie jest jeszcze tak źle – głównie ze względu na bocznych obrońców i okazjonalnie Downinga. Niejednokrotnie widywaliśmy jak do wbiegającego za plecy defensorów np. Enrique dobrą piłkę po ziemi zagrywa Adam. Wymuszenie błędu w ustawieniu od razu stwarza zagrożenie. Niestety w przypadku graczy środkowych sytuacja jest tragiczna. Wielokrotnie prosiło się (w meczu ze Stoke na ten przykład), by ktoś wpadł w pole karne, zaskakując stoperów rywala. Z reguły jednak pomocnicy się do tego nie mieszają, a żaden z napastników nie jest tam, gdzie być powinien. Carroll – bo czeka, aż akcja zejdzie do skrzydła i dostanie dośrodkowanie. Kuyt – bo raczej powoli szuka miejsca, a gdy już je znajdzie i dostaje piłkę, oddaje ją złym przyjęciem. Suarez – bo albo jest zaangażowany w akcję we wcześniejszej fazie, albo siedzi na trybunach. Bellamy – bo akurat gra na skrzydle. Czasem chce się rwać włosy z głowy, gdy aż prosi się o urwanie się obrońcom, dobrą prostopadłą piłkę i BAM, bramkę.
Symbolem tego problemu jest dla mnie obrazek z „poprzedniej epoki” – Jamie Carragher, który już chciał podać, już mocno stanął na lewej nodze i odchylił w tył prawą, kiedy zorientował się, że to raczej zły pomysł. Wtedy zwykł on zastygać w tej pozycji na sekundę (ciało pochylone do przodu, prawa noga z tyłu jak kij bilardowy, którym mierzy w bilę), po czym podawał w nowo zamyślonym kierunku. Kiedy zobaczyłem taki obrazek w meczu z Boltonem (nie pamiętam, z czyjej strony), nawiedziły mnie czarne myśli.
2. Zbyt duże odległości między formacjami: Najbardziej denerwujący element meczów, w których idzie jak po grudzie. W niektórych przypadkach jest to główna przyczyna problemu, w innych tylko jeden z elementów generalnej żenady. Bezpośrednim jej następstwem jest zagranie, które na potrzeby chwili nazwijmy „zakamuflowanym wyjazdem”. Rzecz jasna jest ono również blisko spokrewnione z problemem numer jeden.
Wygląda to następująco: Reina przejmuje piłkę, oddaje ją do obrońców. Ci zagrywają do skrzydła, dostają piłkę z powrotem, grają do jednego jedynego środkowego pomocnika, który akurat zdecydował się pokazać do gry (charakteryzuje go fakt, że w 99 przypadkach na 100 ma na plecach plastra w postaci jednego ze swoich vis-à-vis). Tenże środkowy pomocnik nie ma wielkiego wyjścia – siłą rzeczy musi grać z powrotem do obrońców. A ci – jako że plaster pociągnął za sobą dwóch kolegów w ramach agresywnego pressingu – decydują się na zagranie długiej piłki, czyli, nie owijając w bawełnę, prezentują ją rywalom poprzez soczysty wyjazd. Wszystko z pierwszej piłki.
W powyższy sposób Czerwoni tracą rzecz jasna szansę na akcję i muszą się przez następnych parę chwil skoncentrować na obronie. Jest to oczywisty skutek wszystkich problemów ze zbyt wielkimi dziurami między formacjami. Identycznie jest, gdy już piłka zostanie do pomocników dostarczona, ale nie uda się jeszcze pokonać całej drugiej linii rywala – potrzebne jest wsparcie. Nieoceniony jest wtedy Suarez, ale on akurat siedzi na trybunach. Są zatem dwa scenariusze: a) przegranie akcji przez nasze namiastki flanek (będące akurat przekwalifikowanymi graczami ze środka pola) i powrót do problemu numer jeden (patrz: piłka ręczna); b) trzydziestokilkumetrowe zagranie po ziemi do napastnika stojącego plecami do bramki, który bardzo chętnie by komuś podał, ale wokół niego stoi dwóch-trzech graczy w złego koloru koszulkach i średnio 0,2 gracza w trykocie Czerwonym. Strata. Powrót do obrony.
3. Brak drugiego tempa: Sytuacja wyglądała o wiele lepiej, gdy zdrów był Lucas, który wykonywał niesamowitą pracę w drugiej linii. Ze Spearingiem jest gorzej, jednak zawsze można liczyć, że momentalnie doskoczy on do rywala, który przejął piłkę i maksymalnie utrudni mu życie. W sytuacji, gdy na boisku mamy trzech ofensywnych środkowych pomocników, jest z tym źle, co powoduje frustrację. W każdym razie u mnie.
A o co w ogóle chodzi? Chodzi o wybijane na pałę piłki, które prawie zawsze przejmują rywale. Czasem aż przecieram oczy ze zdumienia, gdy będący pod presją stoper rywali zamyka oczy i sadzi wyjazd o średniej z reguły mocy (niełatwo o dobry wyjazd przy pressingu), a piłka spada jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pod nogi pomocnika/cofniętego napastnika drużyny przeciwnej. W promieniu do dziesięciu metrów żadnego z naszych. Magia? Nie sądzę.
Anglicy używają ładnego słowa „anticipation”, którego zapożyczenie istnieje w naszym języku, jest jednak kalekie i kojarzy się głównie z ekonomią (zamienniki w postaci „przewidywanie” tylko pogarszają sprawę). Mowa o cesze, której mocno brakuje naszym środkowym władającym umiejętnościami defensywnymi na poziomie elementarno-miernym. Tymczasem wiele drużyn, z którymi mierzą się Czerwoni, spotyka się z takimi sytuacjami na co dzień, na treningach i podczas meczów. Wyżej grający piłkarze wiedzą, że defensorzy często wykopują piłkę, ustawiają się więc strategicznie i tylko czekają, aby ją przejąć. I zamiast ponowienia ataku Liverpoolu mamy akcję w drugą stronę. A gdy piłkę wykopują nasi? Patrz punkt pierwszy, fragment o kamuflowanych wyjazdach (chyba że jest to mierzone zagranie, ale to już zupełnie inna bajka).
Innym aspektem tej kwestii jest brak człowieka, który po obronionym przez rywali rzucie rożnym przejąłby piłkę przed polem karnym i huknął jak z armaty. Ten problem nie znika nawet, gdy Lucas jest na boisku. On siedzi głębiej (i problem, i Lucas).
4. Głupota: Na początku pisałem, że kolejność jest przypadkowa. Trochę kłamałem. Na sam koniec zostawiłem sobie perełkę, która sprawia, że chciałbym móc włożyć rękę do telewizora (jak w teleturnieju „Piraci”!) i ukręcić łepetynę delikwentowi, który akurat zawinił. Jestem na sto procent przekonany, że nie ja jeden.
Jakieś przypadki szczególne? Mam dwa „ulubione”: a) faulowanie w doliczonym czasie, gdy the Reds walczą o zwycięstwo; b) faulowanie w ogóle w niegroźnych sytuacjach w pobliżu pola karnego naszej drużyny. Pierwszy przypadek wiąże się z reguły z nieudanymi desperackimi akcjami – przeciwnik przejmuje piłkę, podaje i nagle dostaje kopa w nogi/zarabia pchnięcie. Gwizdek, 30-60 sekund w plecy. Brawo. Drugi przykład kojarzy mi się z Lucasem, choć Brazylijczyk tego typu faule zostawił już za sobą w ramach końca ubiegłego sezonu. Teraz prym wiedzie Adam, czasem wtórują mu Skrtel z Aggerem.
Warto jeszcze wspomnieć o idiotycznie wyprowadzanych akcjach w przewadze (lub nawet „równowadze”). Obraz sprzed kilku dni – Liverpool wychodzi 4 na 3, dwa podania i któryś z naszych znajdzie się przed pustą bramką… Nic z tych rzeczy, Adam holuje piłkę w pole karne, po czym strzela w obrońcę. Przeciwko Boltonowi w podobnych (choć już nie w przewadze) sytuacjach głupio zachował się też choćby Gerrard. Ze strony Liverpoolu nie były to incydenty odosobnione na przestrzeni całego sezonu.
Głupie zachowanie podczas meczu ma to do siebie, że strasznie irytuje w chwili jego uskutecznienia, ale konkretne przykłady trudno zapamiętać na dłużej. Ten punkt pozostawmy więc otwarty, the Reds z całą pewnością już wkrótce coś do niego dopiszą.
Komentarze (7)
Rozwiązaniem punktu pierwszego był Aquilani, który swoimi podaniami po prostu wymuszał ruch u swoich partnerów, Spaletti określiło go jako "latarnie oświetlającą drogę".
Potrzeba piłkarzy kreatywnych i nieszablonowych, a nie tylko wybieganych a'la Downing czy Henderson.
@Jetzu - tu muszę schylić głowę i przeprosić. Nigdy nie byłem fanem Aquilaniego i nie widziałem dla niego miejsca w składzie, ale kiedy patrzę na Adama, to w brodę sobie pluję!
Fajny tekst Witz, nie przeładowałeś go frustracją, a momentami idzie wyczuć, że kusiło ;)
Haha "Carroll jest do dupy nawet jak nie jest" :D Nie sposób się z tym nie zgodzić! Po każdym jego meczu szukałem pozytywów, ale koniec końców i tak wypadał "do dupy"