A może młodość pomoże?
Obecny ligowy sezon doprowadza fanów the Reds do stanów przedzawałowo nerwicowych. Fatalna skuteczność, niezliczone ilości trafień w słupki, poprzeczki, niewykorzystane rzuty karne… Dodajmy do tego niemoc strzelecką Carrolla, Kuyta, Downinga i zawieszenie Suareza, a nie pozostaje nic innego jak włosy z głowy rwać.
Kończąca się powoli zimowa sesja transferowa nie przyniosła nam tylu wrażeń co poprzednia. Wszystko wskazuje na to, iż luty Liverpool zacznie składem niemal identycznym jak kończył rok 2011. Do składu wróci odbywszy karę zawieszenia Luis Suarez. Ale czy on będzie lekiem na nieskuteczność podopiecznych Dalglisha? Przed zawieszeniem nie był, więc pytanie nie jest pozbawione sensu. Niemoc strzelecka trwa u wszystkich graczy Liverpoolu, no może po za Bellamym. Ten, który miał być tylko uzupełnieniem składu, wsparciem od czasu do czasu dla Carrolla, Suareza i Kuyta, przerasta statystykami obecnie, wymienionych wyżej napastników. Nie tylko daje z siebie wszystko na boisku, ale jest zabójczo skuteczny. Nie kalkuluje, nie kombinuje, najprostszymi środkami stara się zaaplikować rywalom gola – i to mu się udaje.
Wobec zawodzących graczy formacji ofensywnych, rodzi się pytanie: czy nie dać szansy pokazania się młodzikom z rezerw bądź Akademii?
Broń Boże, nie mam na myśli sadzania na ławkę Suareza, czy odsunięcie od składu Carrolla! Ale, czy nie warto zaryzykować i włączyć na resztę sezonu do pierwszej drużyny jednego, dwóch młokosów? Naszych wschodzących gwiazd?
W zeszłym sezonie kłopoty po bokach obrony zmusiły Dalglisha do grania zupełnymi nowicjuszami: Robinsonem i Flanaganem. Opłaciło się! Głodni gry, czujący niesamowity zaszczyt mogąc przywdziać trykot Liverpool FC w meczu ligowym, dawali z siebie wszystko zawstydzając znacznie bardziej znanych, doświadczonych i renomowanych rywali, jak choćby w meczu z Arsenalem.
Jack i John zyskali bardzo wiele, przekroczyli pewną granicę, o której marzy każdy z młodych graczy Akademii. Tak jak niegdyś Fowler, Carragher, Owen czy Gerrard, tak wówczas oni mogli wreszcie w pełni stać się prawdziwymi graczami Liverpoolu.
W kolejce czekają kolejni: Adam Morgan, Raheem Sterling, Suso czy Michael Ngoo. Oczywistym jest fakt, iż nie są przygotowani w pełni do walki na najwyższym poziomie. Fizycznie, motorycznie odstają od reszty drużyny. Ale być może 10, 15 minut w końcówce któregoś ze spotkań, w którym Andy z Dirkiem i Luisem nie byli w stanie pokonać bramkarza rywali, któryś z młokosów zapisałby się na kartach historii Liverpoolu i całej Premier League.
Arsenal, Manchester United często wstawiają do składu i dają szansę swoim młodym zawodnikom. My jako Liverpool Football Club nie mamy się czego wstydzić. Jeśli chodzi Akademię i jej graczy – są jednymi z lepszych na Wyspach. Można młody narybek wypożyczać, lub ogrywać w swojej drużynie. Skoro np. Morgan i Sterling są na miejscu dlaczego nie dać im szansy pokazania się i debiutu w meczu ligowym?
Sporo już czasu minęło od momentu, gdy młody gracz przebił się sensacyjnie do ligowego zespołu, strzelił bramkę, zaistniał i zaczęto on nim mówić „nowy Fowler”, „nowy Gerrard”.
W listopadzie 2004 roku, niejaki Neil Mellor, młody wychowanek Liverpoolu w meczu z Arsenalem, przy stanie 1-1 zdecydował się na strzał z półwoleja, dobrych kilka metrów zza pola karnego i tym cudownym strzałem dał zwycięstwo The Reds! Czas, by ktoś poszedł w jego ślady.
Komentarze (6)
Niesamowita jest niewiedza niektórych kibiców...