Mój pierwszy mecz na Anfield
Na tydzień przed meczem Liverpoolu ze Stoke nie myślałem nawet o wyniku. Narastała jedynie ekscytacja związana z pierwszą wizytą na Anfield. Zadawałem sobie wiele pytań: czy zagra Gerrard? Kto wyjdzie w podstawowej XI? Czy rzeczywiście atmosfera na Anfield jest taka jak ją ludzie opisują?
Moja podróż do Liverpool przebiegła następująco: z Sanoka do Rzeszowa, z Rzeszowa do Londynu, z Londynu do Liverpoolu pociągiem. Zdziwiło mnie, że podróż pociągiem trwała równe 2 godziny.
Jako że przyjechałem sześć godzin przed meczem, zacząłem krążyć po okolicy. Przypadkowo doszedłem do "Liverpool One", gdzie natrafiłem na oficjalny sklep Liverpoolu FC, w którym kupiłem moją pierwszą koszulkę z nazwiskiem Gerrarda na plecach oraz szalik. Mając mnóstwo czasu, chodziłem bez celu, aż dotarłem do rzeki Mersey.
Po zobaczeniu Mersey skierowałem się w stronę Anfield Road. Po godzinie żmudnej drogi wreszcie zobaczyłem napis "The Kop" oraz bilbord z naszymi idolami .
Zbliżając się do Anfield coraz głośniej słyszałem śpiewy, krzyki kibiców. Gdy stanąłem przed "Shanky's Gate" przebiegły mnie ciarki. Oczywiście musiałem wstąpić na małe zakupy w sklepie przy stadionie.
W drodze do trybuny, na której miałem miejsce, zainteresowałem się tłumem przy "Main Stand". Setki osób czekały na przyjazd autobusu z drużynami obu ekip. Pierwszy przyjechał autobus gości. Na przywitanie graczy Stoke składała się mieszanka buczenia i owacji. Nagle rozległy się gorące krzyki, The Reds przyjechali na stadion. Kibice skandowali nazwiska zawodników, którzy wychodzili z autobusu. Piłkarze udali się w stronę szatni, ja w stronę mojej trybuny. Byłem na stadionie, na obiekcie wybudowanym w 1884 roku - ponownie przeszły mnie ciarki. Widok murawy oraz trybun sprawił, że chciało mi się płakać ze szczęścia.
Pierwsi na rozgrzewkę wyszli piłkarze Stoke, kilka minut potem na murawę wybiegli gracze Liverpoolu. Powitały ich głośne brawa od garstki kibiców, którzy weszli na stadion na trzydzieści minut przed rozpoczęciem meczu.
Na piętnaście minut przed meczem spiker podał skład: Reina, Carragher, Coates, Sktrel, Johnson, José Enrique, STEVEN GERRARD!, Adam, Henderson, Downing, Kuyt. Na trybunach zapanowało zdziwienie, ludzie zadawali sobie pytania - gdzie podziewa się Agger oraz dlaczego nie gra Carroll i Bellamy.
Na 5 minut przed meczem kapitan wyprowadził drużynę z szatni, na trybunach zapanowała wrzawa i rozbrzmiał hymn - prawie 40 tysięcy kibiców odśpiewało ''You'll Never Walk Alone'' z uniesionymi szalikami. Podczas hymnu po raz trzeci przeszły mnie ciarki. Tym razem ich siła była większa, nogi się pode mną uginały, a dłonie drętwiały .
Podczas pierwszej połowy fani Stoke byli głośniejsi od naszych kibiców z trybuny The Kop. Entuzjastycznie reagowali jedynie podczas ciekawych zagrań, rajdów Enrique, zjawiskowych dograń Gerrarda czy Adama. Nim się obejrzałem, połowa już się skończyła, a część kibiców momentalnie opuściła stadion. Ja na szczęście zdecydowałem się zostać na moim miejscu. W przerwie meczu na murawie pojawił się Sami Hyypia, by wyłonić zwycięzcę konkursu Carlsberga, a kibice po zaczęli śpiewać pieśni poświęcone Finowi.
Piłkarze wyszli ponownie na murawę, skład pozostał niezmieniony, a na trybunach można było usłyszeć opinie, że Kuyt powinien opuścić murawę. Doping naszych kibiców w drugiej połowie się poprawił, ponieważ do fanów z The Kop dołączyli kibice z Main Stand. Głównym powodem hałasu były błędy Howarda Webba. Przy zmianach Carrolla za Downinga i Bellamy’ego za Hendersona odżyliśmy, licząc, że któryś z nowych zawodników spowoduje, że zdobędziemy 3 punkty. Po zmarnowaniu przez Kuyta stuprocentowej sytuacji na zdobycie gola, pierwsi widzowie zaczęli opuszczać stadion.
W końcu Howard Webb zagwizdał po raz ostatni. Gdy piłkarze schodzili do szatni towarzyszyły im gwizdy przemieszane z aplauzem, a na twarzach fanów było widać rozczarowanie. Po wyjściu ze stadionu było cicho, jakbym wszedł do teatru.
To była moja pierwsza wizyta na Anfield, choć mam nadzieje, że nie ostatnia. Moje odczucia są mieszane, jestem szczęśliwy, że zawitałem na stadionie The Reds i widziałem moich idoli z dzieciństwa, ale też ogrania mnie smutek spowodowany remisem.
Jestem dobrej myśli i wierzę, że następnym razem będę świadkiem zwycięstwa na Anfield Road.
Komentarze (15)
drobna literówka przy "Shankly"
Pozdrawiam
Zacznę od tego że zaplanowałem mój wyjazd w grudniu (na czerwiec) i zakupiłem bilety z półrocznym wyprzedzeniem. Zapłaciłem około 200 zł (za 2 osoby). Lot bezpośredni Gdańsk-Liverpool
Wreszcie nadszedł upragniony 3 czerwca. Lot bez przeszkód, 1,5h
Wreszcie postawiłem nogę na John Lennon Airport
Moje zwiedzanie Liverpoolu nie uwzględniało meczu, tak więc pierwszego dnia pozwiedziałem samo miasto. Muzeum The Beatles, Cavern Club, gigantyczna katedra, Albert Docks i wiele innych atrakcji, to wszystko zachwyciło mnie.
Nocleg w samym centrum miasta, a wydaje mi się że tani - 15 funtów za pokój za noc + śniadanie, cena niezbyt wygórowana jak na położenie i warunki (pokoik z TV i łazienką, super)
Rankiem 04.06 zjadłem English Breakfast, osobiście wtedy ciarki przeszły mnie najbardziej, wiedziałem że zaraz wsiąde w autobus na Anfield
Dopiero po przybyciu na miejsce zobaczyłem o co naprawdę chodzi. Jak więlką organizacją jest LFC. Wycieczka 30-40 osób co pół godziny przez cały dzień, tydzień, rok - zawsze pełna ekipa. Sklep w którym jest wszystko, od skarpet, zapaliniczek, ołówków, kart, bielizny, kubków, szczoteczek do zębów po koszulki, pola, t-shirty, bluzy, kurtki i sprzęt meczowy. Odbyłem wycieczkę po stadione, obejrzałem cudowne Anfield od środka. W muzeum puszczają film, "Road to Istanbul"
Przechodzi się obok pucharu i wchodzi do małej "sali kinowej"
Wywiady i filmiki z naszym polskim bohaterem Jurkiem Dudkiem. Poryczałem się jak jakiś dzieciak, kibice w sali kinowej zaczęli bić brawo, cuuudowne chwile
Spędziłem w Liverpoolu jeszcze 1 dzień, pozwiedziałem, spędziłem noc w Cavern Club, wrociłem do domu
Szczęśliwy jak cholera...