Ocena wczorajszego meczu
W momencie, gdy Luis Suarez otrzymał fenomenalne, niezwykle dokładne podanie od Stevena Gerrarda w końcowym momencie spotkania, wydawało się, że powracający bohater The Kop w idealny sposób zadebiutuje w tym roku dając Liverpoolowi upragnione zwycięstwo.
Niestety, w niewytłumaczalny sposób Suarez uderzył wprost w Brada Friedela, pomimo faktu, iż prawie cała bramka stała przed nim otworem. Chwilę później, załamany Luis złapał się za głowę, bo wiedział, że na dobrą sprawę powinien zakopać się ze wstydu.
Ta sytuacja podsumowała wczorajszy występ the Reds.
Ekipa Kenny'ego Dalglisha mogła i powinna wygrać starcie ze Spurs, jednak Gerrard i spółka nie zdołali zgarnąć pełnej puli. Tuż po tym, jak zniknęła mgła, na Anfield zapanowała frustracja wśród fanów Liverpoolu.
Osłabiony Tottenham, bez własnego szkoleniowca, wydawał się być w zasięgu naszych zawodników, jednak zabrakło skuteczności i determinacji, szczególnie w końcowej fazie spotkania. Po raz kolejny nie udało się wykorzystać szansy na powrót do walki o Champions League.
Mimo to, strata 4 punktów, przy perspektywie gry kolejnych 14 meczów w tym sezonie, dają dużą szansę na Ligę Mistrzów w przyszłym roku.
Jeżeli podopieczni Dalglisha chcą nie tylko zgarnąć Carling Cup, lecz także powrócić do elitarnych rozgrywek europejskich, to nie mogą sobie już więcej pozwolić na remisy na własnym obiekcie.
To był ósmy remis an Anfield z 12 spotkań rozegranych w Liverpoolu, co daje 16 punktów straconych. Oczywiście, the Reds zanotowali zauważalny postęp pod opieką Dalglisha, lecz niestety mamy gorsze statystyki meczów w roli gospodarza niż Swansea, Norwich czy Fulham.
Dobrą wiadomością dla Kenny'ego jest powrót Suareza, który miał czas na odpoczynek i jest głodny gry oraz strzelania bramek.
Po sześciu tygodniach nieobecności, Luis został przywitany owacją na stojąco kibiców na Anfield.
Urugwajczyk zdołał szybko wpłynąć na obraz gry, tuż po zmienieniu na murawie Dirka Kuyta.
Suarez cały czas walczył o piłkę, nie odstępował graczy Tottenhamu na krok, czym dał impuls swoim kolegom do odważniejszej gry na połowie rywala.
Niestety, jedyną pamiątką po jego występie pozostanie ostry atak na Scotta Parkera i żółta kartka dla Urugwajczyka.
Oczywistym jest, że Luis zostanie zupełnie inaczej przywitany na Old Trafford. Nie powinno to jednak osłabić morale Suareza, gdyż nie boi się on kolejnych wyzwań.
Wczorajsze ustawienie zespołu pokazało, że Kenny nie uległ pokusie wystawienia naszego najlepszego snajpera w podstawowym składzie. Zdecydował się on jednak na postawienie na Stevena Gerrarda, który odpoczywał i nie zagrał przeciwko Wolves. Dlatego też na ławce zasiadł Jordan Henderson.
Ponadto, Dalglish dał wolne Jose Enrique, który narzekał na drobny uraz. Zamiast niego na lewej stronie obrony wystąpił Glen Johnson, a na prawej - Martin Kelly.
Tuż po rozpoczęciu spotkania okazało się, że tylko jedna drużyna jest rzeczywiście zainteresowana trzema punktami. Piłkarze Tottenhamu cofnęli się głęboko i koncentrowali się na rozbijaniu ataków gospodarzy.
Po opuszczeniu Anfield przez Harry'ego Redknappa, Kevin Bond otrzymał jasny sygnał - należy zaparkować w polu karnym i wywieźć punkt z Liverpoolu.
Spurs nie prezentowali takiej formy, do jakiej nas przyzwyczaili w tym sezonie. Bez Jermaina Defoe, Rafaela van der Vaarta oraz Aarona Lennona gracze z Londynu grali na poziomie zbliżonym do Stoke. W pierwszej połowie, the Reds wykazali się wielką determinacją i dobrą jakością gry, lecz tej drugiej niestety zabrakło w końcowych 45 minutach, co miało przełożenie na wynik meczu.
Dzięki świetnemu występowi Martina Kelly'ego, Gareth Bale miał zaledwie jedną okazję do zdobycia bramki. Glen Johnson również zaprezentował się bardzo dobrze na lewej flance, co znów udowodniło jego elastyczność na boisku.
Również para naszych stoperów pokazała kawał dobrego futbolu, co pomogło nam zniwelować niebezpieczeństwo ze strony takich piłkarzy jak Emmanuela Adebayora czy Luki Modrica.
Szkoda, że w ataku nie wyglądaliśmy tak skutecznie. Andy oczywiście bardzo się starał, walczył o każdą górną piłkę, lecz na niewiele to się zdało. The Reds schodzili z boiska z zaledwie jednym punktem na koncie, za co mogą obwiniać tylko siebie.
James Pearce
Komentarze (0)