Kartka z historii
Bill Shankly, który rzadko traci okazje do wypowiadania przesadnych pochwał pod adresem Liverpool Football Club, być może chciałby przyznać, że jego klub znalazł się w Europie prawie dekadę wcześniej przed Brytanią.
To dziewiąty sezon Liverpoolu w europejskich rozgrywkach i mecz drugiej rundy Pucharu UEFA rozegrany zeszłej nocy z AEK z Aten był ich 52 w jednych lub drugich spośród trzech rozgrywek.
Siłą nie wygrywa się w Europie
Statystyki pokazują, że wszystkie te doświadczenia uczyniły z Liverpoolu drużynę europejską, pomimo zaściankowości wielu kibiców, którzy uważają, że coroczne mecze przeciwko Evertonowi są drugie po finale Mistrzostw Świata. Statystyki dowodzą także, że Liverpoolowi udało się ewoluować w miarę zmieniających się czasów, przebudowując zespół w jednym sezonie i umieszczając go na szczycie First Division przed światami Bożego Narodzenia w następnym.
Łącznie z wczorajszym meczem, Liverpool wygrał 19 domowych spotkań. Od marca 1970 roku tylko Leeds United wygrywali tam z nimi – to daje serię 67 meczów bez porażki. W europejskich spotkaniach Liverpool przegrał tylko dwa domowe mecze w przeciągu 9 lat – zostali pokonani przez Ferencvaros z Budapesztu w 1968 roku i Leeds w pierwszym meczu półfinału Fairs’Cup w kwietniu 1971 roku.
Pan Shankly, jak nawet Don Revie przyznaje jest dobrym menadżerem, ale jest kilku innych w Pierwszej Dywizji, których umiejętności są równorzędne. Sukcesy Pana Shankly’ego są w znacznej mierze spowodowane tym, że miał on wystarczająco dużo szczęścia, że posiadał konsekwentnych zawodników w sercu drużyny, która zmieniła charakter, nie zmieniając swojego ducha.
Dwóch, spośród tych regularnych graczy, Tommy Smith, kapitan klubu i Chris Lawler rozegrają swój 50. mecz w Europie, gdy w przyszłym miesiącu po raz drugi zagrają z AEK w Atenach. Ian Callaghan rozegrał ich już 46. Wszyscy natomiast byli częścią wspaniałej drużyny, która grała pod znakomitym dowództwem Rona Yeatsa w latach sześćdziesiątych.
Pan Shanly przyzna także, że miał trochę szczęścia, że jego najbardziej godni zaufania zawodnicy uniknęli poważnych kontuzji – zwłaszcza jeśli rozważymy brutalność współczesnej gry. Lawler np. nie potrafi przypomnieć sobie, żeby w ciągu ostatnich sześciu lat opuścił mecz z powodu kontuzji.
Obecność Liverpoolu na szczycie tabeli First Division jest zaskakująca i niepokojąca. Smith jest trochę zaskoczony, że jego nowo utworzony zespół jest liderem, myślał on bowiem, że ta wczesna faza tego sezonu będzie okresem przystosowywania się i poszukiwania zrozumienia po przebudowie, jaka miała miejsce w dwóch poprzednich sezonach.
Jest to niepokojące także z tego powodu, że pokazuje, że wyraźny koniec dywizji może nie być taki wyraźny, jaki mógłby być. Liverpool jest fenomenalny przed własną publicznością na Anfield, ale na obcym terenie zawodnicy wyglądają zdecydowanie bardziej na ociężałych. Ich rozczarowujący remis 1:1 z Southampton na przykład - przywołuję go tutaj pisząc, że ten atletyzm nie był ich atutem i tylko Heighwey wyglądał na rześkiego i ekscytującego do oglądania.
Liverpool nie może być jeszcze porównywany z zespołem z lat sześćdziesiątych i nie stał się tak atrakcyjny, chociaż równie dobrze może on cierpieć przez bardziej ogólną, publiczną obojętność wobec futbolu. Jeżeli rzeczywiście tak jest, ciążyłaby na nich poważna odpowiedzialność, żeby czołowy zespół w kraju, był również najbardziej interesującym.
Ostatnia kontuzja Toshacka pozostawiła atak Liverpoolu bez centralnego magnesu, który przyciągał wszystkie udane zagrania, jakie udało się przeprowadzić na środku. Jednak kolano się goi i przewiduje się, że Toshack będzie gotowy na sobotni mecz z Norwich. To przywróci problem z początku sezonu: kogo pominąć. Od pewnego czasu pozycja Heighwaya wydaje się być kwestionowana przez przybycie Cormacka. Ci zawodnicy pracują jednak na dwóch różnych obszarach. Wątpliwości budzi przyszłość Boersma.
Zastrzeżenia, co do drużyny Liverpoolu opierają się w pewnej mierze na ich sile – mocnej, fizycznej sile, za którą są respektowani. Sile, która nigdy sama nie wygrała im europejskiego trofeum. Być może wystarcza ona w Anglii, jednak w szerszym kontekście międzynarodowych standardów sytuuje ona ich tak samo jak długie szorty i sztywne stawy reprezentantów Anglii, którzy wyglądali staromodnie w porównaniu do sprawnych Węgrów.
Manchester United, Leeds, Tottenham Hotspur i przede wszystkim Celtic, wszystkie zdobyły europejskie trofea wykorzystując niezrównane połączenie siły i umiejętności. Analizy finałów jednak zawsze wykazywały, że to zawodnicy o umiejętnościach technicznych wygrywali dla swoich zespołów trofea. Najbliżej tego Liverpool był w 1965 roku i 1966.
W 1965 wywalczyli w pierwszym meczu rundy półfinałowej prowadzenie 3:1 z ówczesnymi posiadaczami Pucharu Europy, Interem Mediolan. Przegrali jednak 3:0 w kolejnym spotkaniu. Pan Shankly nadal utrzymuje, że złe decyzje sędziów zniweczyły nadzieje jego zespołu.
W 1966 roku grali w finale Pucharu Zdobywców Pucharu z Borussią Dortmund na Hampden Park. Typowo, ich siła dała im przewagę na boisku, a jednak nie zdołali wykorzystać swoich szans i przegrali 2:1 po dogrywce. Od tego czasu mogą oni wypunktować tylko więcej okazji, których nie wykorzystali na różnych boiskach Europy. Podejrzewam, że tak jak reprezentacja Anglii pracują ciężko, ale podążają niekoniecznie we właściwym kierunku.
Norman Fox
25 października 1972
Komentarze (1)
"Od marca 1970 roku tylko Leeds United wygrywali tam z nimi – to daje serię 67 meczów bez porażki. W europejskich spotkaniach Liverpool przegrał tylko dwa domowe mecze w przeciągu 9 lat – zostali pokonani przez Ferencvaros z Budapesztu w 1968 roku i Leeds w pierwszym meczu półfinału Fairs’Cup w kwietniu 1971 roku." - Aż musiałam to sprawdzić, wszystko się zgadza. To jest niewiarygodne wobec tego, co dzieje się w obecnym sezonie.