Okiem Scousera - część XL
Zapraszamy Państwa do lektury kolejnej części Naszej kolumny. Przeanalizujemy dziś obecną sytuację w klubie w kontekście porażki w walce o drugi krajowy puchar w tym sezonie przy jednocześnie złej pozycji w tabeli ligowej oraz na przykładach dwóch klubów z pewnymi podobieństwami do Liverpoolu zastanowimy się czy proces budowy drużyny faktycznie musi trwać kilka lat.
Brak scenariusza
Liverpool zawiódł, poległ w rozgrywkach ligowych tak boleśnie, że potęgi na poziomie Fulham mają pełne prawo oczekiwać zakończenia sezonu powyżej the Reds, których celem nadrzędnym miało być awansowanie do Ligi Mistrzów. Skala i rozmiar tej klęski najlepiej uwidacznia Everton, który mimo dwóch derbowych porażek w lidze przeskoczył w tabeli miejscowych rywali. To jednak wygranie Pucharu Anglii i tym samym dołożenie drugiego trofeum do gabloty w tym sezonie miało być ratunkiem dla reputacji klubu, szkoleniowca czy nawet właścicieli. W obliczu blamażu na Wembley, którego byliśmy świadkami w ostatnią sobotę klub stanął w bardzo niekomfortowej sytuacji, na którą się nie przygotował. Wątpliwości, które spadły obecnie na niemal wszystkich w klubie nie zostaną łatwo rozwiane i ze świeczką szukać mądrego w Melwood, który wiedziałby co teraz robić.
Plan na ten sezon był prosty: wzmocnić się młodymi, dobrze rokującymi zawodnikami, rozwijać zespół i dążyć do zajęcia czwartego miejsca w lidze. Zabrano się do tego z zapałem, ale już nie z wyrachowaniem godnym Liverpoolu. Już paniczny zakup Carrolla w styczniu i zbyt łatwe przetrawienie fortuny, którą wpompowała w Torresa Chelsea było sygnałem, że może nie jest najlepiej jeszcze w klubie z rozsądkiem i zamiast przemyślanego długofalowego działania będziemy świadkami czynów niezrozumiałych. W poprzednie lato, kiedy klub się wzmacniał zaprzedano propagowaną przez właścicieli wizję budowy zespołu w oparciu o najzdolniejszych młodych piłkarzy na rzecz brytyjskiego zaciągu. Transfery, które w tamtym momencie wydawały się w porządku i wystarczające, żeby rozpocząć przynajmniej powrót do elity, w większości nie spełniały stawianych wymogów przez zarząd. Zamiast na młodzież postawiono na ligowe doświadczenie. Transfery w stylu Coatesa i Hendersona przyćmili Downing z Adamem. Nie są młodzi jak w/w dwójka, nie byli względnie tani jak Bellamy czy Enrique. Ktoś wybrał taką drogę i póki co kara za to spotkała tylko Comolliego. Teraz zapowiadane są transfery zawodników do 23 lat. Ciekawe jak tym razem uda się tego dopilnować? Niepokojące jest, że nie zdołano wprowadzić narzuconej przez właścicieli filozofii funkcjonowania klubu piłkarskiego. Może ich słaba znajomość gry zachęciła ich do pełnego zaufania Kenny’emu, który miał swoją własną wizję drużyny. Ukazuje to słabość rządów Amerykanów, którzy chcieli inaczej prowadzić Liverpool a ich pracownicy skierowali klub w innym kierunku.
Jednak nie samymi transferami stoi Liverpool. Zrobiono dużo zmian personalnych i potrzebny był im czas na poznanie się i dotarcie. Tutaj wchodzimy w kwestie szkoleniowe, do których dostępu nie mamy i możemy obserwować jedynie efekty co tydzień na boisku. Możemy się zastanawiać czy treningi Kenny’ego dobrze wpływają na piłkarzy, czy jego asystenci wykonują dobrą robotę, czy nie można było osiągnąć więcej? To co się działo w Melwood przez ten rok jest tajemnicą. Wiemy tylko, że było wesoło, nie było zgrzytów i wszyscy są ze wszystkiego zadowoleni. Co jednak widzimy na boisku? Ciężko znaleźć pojedynczego piłkarza, który wszedł na poziom wyższy niż w dotychczasowej karierze. Lucas ze Skrtelem rozwijali się od Beniteza przez Hodgsona do Dalglisha. Im było bez różnicy kto jest u sterów i notowali postęp z każdym sezonem, również w obecnym. Johnson czy Agger cały czas byli klasowymi zawodnikami. Co jednak z resztą? Carragher z Gerrardem notują zrozumiały regres, Reina wpadł w przeciętność, z której nie może się podnieść, Kuytowi odebrano zaufanie i zostawiono go z ograniczoną ilością minut a teraz chce się go wypchnąć za burtę. Tyle o starej gwardii. Żaden, dosłownie żaden z piłkarzy, którzy dołączyli do klubu od czasu przejęcia klubu przez FSG oraz zatrudnienia Comolliego i Dalglisha nie przeskoczył wyraźnie poziomu, na którym znajdował się w poprzednim klubie. Enrique, Downing, Adam, Henderson, Carroll, Bellamy grali już wcześniej w Premier League i przy ściąganiu ich to doświadczenie było znaczące dla Kenny’ego. Niektórzy grali okresami na poziomie w jakim grali w poprzedniej kampanii, ale nikt z nich się nie rozwinął. Suarez grał świetnie w Ajaxie i dla Urugwaju a dla nas był niesamowity, ale potrzebował całego sezonu, żeby zagrać tak jak w pierwszej połowie z Norwich, gdzie skupił się na zdobywaniu bramek a nie zdobywaniu jedynie niesamowitych bramek rodem z konsoli. Coates był świetny na ostatnim Copa America i niezły dla nas w tych kilku spotkaniach, które zaliczył i może liczyć z pewnością na więcej w przyszłości. Jednak nawet utalentowani Urugwajczycy nie dokonali niczego wybitnego w tym roku w porównaniu do ich potencjału.
Ta sytuacja wymaga głębszej analizy. Trzeba mocno się zastanowić dlaczego na przestrzeni kilkunastu miesięcy tak duża grupa piłkarzy nie notowała zadowalających postępów. Dlaczego proces dochodzenia do formy zawodników w tym klubie wymaga tak wiele czasu? Czemu gra zespołu złożonego z tak wielu nowych części przez cały rok nie potrafi być odpowiednio ułożona? Czemu nie wywiązała się żadna zasługująca na wzmiankę współpraca pomiędzy dwoma zawodnikami? Torres z Gerrardem stworzyli zabójczy duet od pierwszego meczu. Co możemy powiedzieć o duetach Enrique-Downing, Carroll-Suarez, Henderson-Adam? Kompletnie nic, bo żadna chemia między piłkarzami nie istnieje. Czy przypadkiem nie od tego są treningi, żeby wypracowywać pomiędzy zawodnikami zrozumienie i nauczyć ich zachowania w przeróżnych boiskowych okolicznościach? Czyżby cały rok w Melwood uczono jedynie popisowego odgrywania piłki do tyłu? Na pewno włożono wiele starań i wysiłku, ale sztab rozliczany powinien być z efektów swojej pracy widocznych w cotygodniowych potyczkach. Można było przegrać walkę o czwartą ligową pozycję, ale jednocześnie dbać o rozwój drużyny i zbudować solidną bazę pod przyszły sezon. Tymczasem poprzedni rok kończyliśmy z większą wiarą, energią i zapałem. To wszystko się ulotniło i teraz każde potknięcie będzie źle odbierane i wyleje się fala krytyki na ludzi, którzy w tym roku mieli jeszcze sporo wymówek do użycia. W tym momencie wszystkie usprawiedliwienia się wyczerpały i presja jeszcze wzrosła.
To jest sytuacja, na którą brak klubowi scenariusza. Od kilku miesięcy liczono mocno na podwójny triumf w krajowych pucharach i już szykowano się na piękne tłumaczenie niepowodzeń ligowych. Tymczasem porażka z Chelsea, w dodatku w złym stylu, przelała czarę goryczy i już nie znajdzie się odważny w klubie, który nie nazwałby tego sezonu porażką. Krajobraz w obecnym momencie wokół Liverpoolu jest ponury. Klub skończy rozgrywki na karygodnie niskiej pozycji i na koniec musi walczyć o miejsce w pierwszej dziesiątce! Posada Dalglisha wisi na włosku. Po zwolnieniu Comolliego ciągle nie zatrudniono jego zastępcy i nie wiadomo jak klub pracuje obecnie nad wzmocnieniami. Zbliża się Euro 2012, przed którym lepiej robić interesy zanim ceny zostaną podniesione a zawodnicy nie będą chcieli być rozpraszani w trakcie jego trwania. Wypracowaliśmy sobie naszą słabą grą w tym sezonie słabą pozycję startową przed walką na rynku transferowym, ale wewnętrzna niespójność może nas zrzucić nawet na koniec stawki, jeśli dalej będzie brakowało działań ze strony właścicieli. Do tego klub informuje o dużych stratach finansowych a na temat nowego stadionu dalej panuje cisza. To nie jest to, czego oczekiwano 12 miesięcy temu, kiedy zabierano się do budowy nowej drużyny. Nikt nie jest gotowy działać w takich okolicznościach i im szybciej się z tego marazmu ockniemy tym lepiej.
Priorytetem obecnie jest ustalenie w kilka dni po końcu sezonu czy zostawiamy Dalglisha i dajemy mu kolejny sezon, wierząc że każdy projekt potrzebuje czasu czy szukamy nowego szkoleniowca. Oczywiście w tej drugiej sytuacji nie może być miejsca na opóźnienia takie jakie obserwujemy od czasu odejścia Comolliego miesiąc temu. Na pewno niewiele argumentów pozostało Kenny’emu do obrony. Okazał się świetnym sprinterem, kiedy trzeba było po Hodgsonie odbudować wiarę i pozycję ligową. Pokazał także świetną pracę w przypadku rozgrywek pucharowych, gdzie graliśmy najlepiej od czasu wygranego finału z WHU w 2006r. To jednak nie były jego podstawowe zadania. Miał zbudować zespół, który w dalszych sezonach miałby być konkurencyjny w walce o tytuł. Zabrakło mu może spojrzenie z dystansu na sytuację. W pewnym punkcie przestawiono się na krótkoterminowe cele i proces rozwoju się zatrzymał. Uznano, że liczy się wynik a nie styl i szybko skończyło się to dla nas upadkiem w tabeli ligowej. Pozostawiono za wiele losowi, dyspozycji dnia czy umiejętnościom pojedynczych zawodników. Zaprzestano gry formacją, którą chciał zbudować Kenny. Zawodnicy, których ściągnął mieli pasować do tradycyjnego ustawienia z dwójką Carroll-Suarez w ataku. Downing z Bellamym mieli być klasycznymi skrzydłowymi, do których piłki ze środka mieli dostarczać Henderson z Adamem. Założenie było proste, ale dobrze znane Kenny’emu z wielu lat spędzonych na boisku i ławce trenerskiej w szczytowych momentach Liverpoolu. To jednak nie działało i szukano rozwiązań w dość chaotyczny sposób i w efekcie na koniec sezonu dalej nie mamy pojęcia jak wygląda nasz najsilniejszy skład. Nie wiemy do końca jaki był plan Kenny’ego na budowę swojego zespołu, ale za łatwo porzucił w niego wiarę. Ostatecznie ani nie stworzył drużyny ani nie osiągnął kosztem tego wyniku. Brak długofalowego myślenia pozostawił nas obecnie z niczym.
Jest jeszcze coś niepokojącego w działaniach Kenny’ego. Nie przewiduje on problemów i nie stara im się przeciwdziałać jak się pojawią. Kiedy latem wypuszczał z klubu Meirelesa i Aquilaniego pozostawił zespół z tylko jednym ofensywnym środkowym pomocnikiem, na dodatek kontuzjowanym Gerrardem. Długo brakowało w środku człowieka zdolnego do gry także w polu karnym przeciwnika lub zagrania prostopadłego podania do Suareza. Nie musiał Kenny zaufać tej dwójce, ale takich zebrał zawodników, że nie stanowiliśmy bez Gerrarda większego zagrożenia środkiem pola. Ciężar gry przerzucaliśmy na skrzydła. Drugim problemem była osławiona już nieskuteczność. Cały styczeń przeleciał a Kenny uznał, że jest zadowolony z zespołu i nie potrzebne mu wzmocnienia. Everton kupuje Jelavica, Newcastle Cisse i oba kluby dołączyły do Arsenalu, udowadniając że skuteczny napastnik samodzielnie jest w stanie wyciągnąć zespół wysoko. Tymczasem my dalej wmawialiśmy sobie, że to nie nasza wina, że bramka od lat ma te same wymiary i nikt jej nie poszerzył przed sezonem, żebyśmy mogli uniknąć tak wielu uderzeń w jej słupki. Trzecią oznaką słabej orientacji w sytuacjach kryzysowych Dalglisha był brak zabezpieczenia się na brak Lucasa a później znowu nie reagowanie w styczniowym okienku transferowym. Przez lata pozycja defensywnego pomocnika była ignorowana i lekceważona aż Mourinho nie wyciągnął z Realu do Chelsea Makelele i cały świat zobaczył jak ważną rolę mają do odegrania ci zawodnicy. Przecież Liverpool od lat słynął ze świetnych zawodników na tej pozycji i tą chwalebną ciągłość kontynuuje świetnie Leiva. Jednak jak już go zabrakło Kenny musiał znaleźć odpowiednie rozwiązanie. Nie potrafił i uwierzył, że Spearing jest w stanie zastąpić Brazylijczyka. Jednak od miesięcy męczymy się, żeby wyłuskać przeciwnikowi piłkę i odsłaniamy boleśnie naszą defensywę, która nawet jako najsilniejsza formacja tego zespołu nie jest idealna. Mamy więc kilka poważnych dowodów na to, że Kenny Dalglish z kryzysem walczyć nie umiał w tym roku. Powinniśmy sobie zadać więc pytanie czy warto mu zaufać dalej i pozwolić poprawić swoje błędy? Liverpool kiedyś słynął z dużego wsparcia dla swoich managerów, ale czy właściciele po kwietniowej demonstracyjne rewolucji będą teraz pobłażliwi dla Szkota? Ciężko przewidzieć, gdyż tak jak wspominałem na początku nikt nie przygotował scenariusza na takie okoliczności.
Do sukcesu potrzeba czasu?
Tyle razy słyszeliśmy w tym roku, że czas jest kluczem do osiągnięcia celu. Nie można przecież zbudować mocnej drużyny z dnia na dzień. Potrzeba zmian, powolnego rozwoju, chwil załamania i zwątpienia, ale to wszystko zaprocentuje w przyszłości i da pożądane efekty. Nic nie osiągnie się w jeden sezon. Przecież tyle mistrzostw wygrywano poprzez długotrwałą pracę i mozolny proces tworzenia zespołu. Koniec tematu? Wszystko by się zgadzało, gdyby nie przypadki kompletnie temu zaprzeczające. Wyjątki potwierdzające regułę czy może przemyślane działania ludzi, którzy wiedzą dokładnie co chcą wykreować i z odrobiną szczęścia to im się udaje.
Na pierwszy plan wysuwa się zdecydowanie Newcastle United. Dwunasty zespół poprzedniego sezonu wymienił trenera a następnie kilka filarów drużyny i po kilkunastu miesiącach jest w czołówce z realnymi szansami na grę w Lidze Mistrzów w nowym sezonie. Nieważne czy to osiągną i tak tegoroczna kampania jest ich wielkim sukcesem, ale czy przypadkiem? Carroll, Enrique, Barton, Nolan to kluczowi piłkarze, którzy opuścili Sroki a w ich miejsce Alan Pardew ściągnął zawodników, którzy z miejsca stali się pierwszoplanowymi postaciami w zespole. Może ze względu na mniejsze oczekiwania i presję mieli łatwiej. Jednak zaprzeczyli, że nie da się osiągnąć błyskawicznego efektu. Do tego nie potrzebowali wydawać fortuny a raczej wystarczyło im wykorzystanie panicznego podejścia Liverpoolu do kupna Carrolla i zebrano fundusze, które wystarczyły na zbudowanie mocnej ekipy.
Kolejny przykładem jest Juventus Turyn. Tutaj analogii do Liverpoolu nie brakuje. Zasłużony klub, który w ostatnich latach przeżywał koszmar (Juventus zdegradowany do Serie B, Liverpool na granicy upadku za rządów Hicksa i Gilleta). Poprzednia kampania skończona również bez awansu do europejskich rozgrywek. Również podobnie wyglądała polityka transferowa. Juventus silnie postawil na Włochów i dodał do tego kilku zagranicznych piłkarzy. Tutaj porównania się kończą. Stara Dama została mistrzem bez pojedynczej porażki w tym sezonie, grając dobry futbol, szczególnie pod względem taktycznym. Kolejny silny dowód, że czas może być niekiedy tylko tanią wymówką.
Takich przykładów można znaleźć więcej. Jeszcze więcej znajdzie się niepowodzeń innych takich projektów. Musimy zdać sobie jednak sprawę, że te dwa szczególne przykłady pokazują nam słabość naszego planu. Pierwszy na angielskim podwórku osiąga to, co my chcieliśmy mniejszymi środkami a drugi przykład demonstruje jak wcześniej wielki klub może szybko powrócić na szczyt. Musimy być szczerzy wobec siebie i przyznać, że nasze rozwiązania się nie sprawdzają i poszukać innych. Podążanie dalej w złym kierunku zaprowadzić nas może w ślepy zaułek. Raczej ciężko wierzyć, że obecnie zmierzamy w stronę mistrzostwa w kilka lat. Oby nowy projekt sportowy, który musi się narodzić bez względu na decyzję odnośnie szkoleniowca, bronił się sam i nie potrzebował wielu wytartych już wymówek. A już na pewno nie kolejnego roku czasu na adaptację nowych zawodników, bo tym tokiem rozumowania zawsze będziemy w budowie.
Komentarze (5)