Lepsze jutro, a co dzisiaj?
Ostatnie dni z pewnością nie były łatwe dla Brendana Rodgersa. Szkoleniowiec wciąż czeka na pierwsze zwycięstwo w Premier League i jest zmuszony radzić sobie z przykrótką kadrą, gdyż właściciele klubu nie potrafili lub nie chcieli spełnić jego transferowych życzeń.
Przed Rodgersem stoją ambitne cele. Klub, który w poprzednim sezonie zajął dopiero ósme miejsce z siedemnastopunktową stratą do czwartego Tottenhamu, ma poważnie włączyć się do walki o Ligę Mistrzów. Środki, które przeznaczono na wzmocnienie składu, wydają się jednak niewystarczające. Po wypożyczeniu Andy’ego Carrolla do West Ham trener Liverpoolu słusznie liczył na wzmocnienie najbardziej ofensywnej formacji na boisku. Niemal idealnym kandydatem był Clint Dempsey. Amerykanin jest kimś, kto pomógłby w rozwiązaniu problemu nieskuteczności drużyny. Warto wspomnieć, że ten zawodnik w dwóch ostatnich sezonach Premier League strzelał dwucyfrową ilość bramek. W poprzednich rozgrywkach dla klubu i reprezentacji strzelił łącznie 28 goli. To o cztery bramki więcej od dorobku Luisa Suareza z sezonu 2011/12.
Cała sprawa rozeszła się o dwa miliony funtów. Liverpool podobno złożył ofertę opiewającą na cztery miliony, a Tottenham wykupił gracza, który od początku chciał trafić na Anfield, za sześć milionów.
To prawda, że Dempsey jest już doświadczonym zawodnikiem i raczej bliżej mu do końca kariery niż jej początku. Gdyby klub chciał go w przyszłości sprzedać, to raczej nie odzyskałby wyłożonej sumy. Jednak właściciele najwidoczniej zapomnieli, że dobra gra byłego piłkarza Fulham pozwoliłaby klubowi zarobić jeszcze więcej pieniędzy. Każda wyższa pozycja w Premier League to spory zysk. Jeśli na koniec sezonu zabraknie nam jednego punktu, przykładowo do Arsenalu, będziemy wiedzieć czego brakowało.
Wydatek 35 milionów funtów na Andy’ego Carrolla był bolesny i pouczający. Właściciele wyciągnęli właściwe wnioski, że każdy funt przed wydaniem trzeba obejrzeć z obu stron. Jednak nie można tego robić zbyt obsesyjnie. John W. Henry mówi o drużynie budowanej na przyszłość. W ostatnich dniach myśląc o przyszłości zapomniał o teraźniejszości.
Teraźniejszość jest dla Brendana Rodgersa bardzo trudna. Tego lata na rynku angielskim było kilka okazji kupna ofensywnych piłkarzy za stosunkowo niskie ceny. Victor Moses, Adam Johnson, Scott Sinclair, David Hoilett czy wspomniany Clint Dempsey – każdy z nich byłby wzmocnieniem Liverpoolu. Rodgers pozostał z nieskutecznym Luisem Suarezem i Fabio Borinim, który grając na skrzydle, nie ma wystarczająco dużo okazji do zaprezentowania swojej dobrej skuteczności, za którą zachwalany był we Włoszech. Świetną inwestycją było pozyskanie za małe pieniądze Sameda Yesila. 18-letni napastnik ma wszystko, by stać się ulubieńcem the Kop, ale dopiero za kilka lat. Jednak należy się cieszyć, że LFC potrafi sprowadzać największe perełki w europejskim futbolu.
Pozytywne jest też to, że od czasu rządów FSG klub czerpie większe dochody z kontraktów reklamowych. Właściciele wykonali sporo dobrej roboty odkąd kupili klub, ale 31 sierpnia stracili część zaufania, którym obdarzyli go kibice Liverpoolu. Brak awansu do Ligi Mistrzów w przyszłym sezonie nie powinien być nazwany porażką Rodgersa. Są lepsi kandydaci na te cztery miejsca i zdecydowana większość ekspertów i bukmacherów nie widzi w tym gronie Liverpoolu i ma ku temu podstawy. Miejsce w pierwszej czwórce po trzydziestej ósmej kolejce byłoby mistrzowskim osiągnięciem managera pochodzącego z Irlandii Północnej.
Komentarze (7)
Konsekwencją kolejne przestawienie wajhy przez amerykanów, zwolnienie Dalglisha i zakręcenie kurka z pieniędzmi.
A efekt? Obym był złym prorokiem ale w przypadku kontuzji Gerrarda, Suareza to w tym sezonie bedziemy mieli emocjonującą walkę o top 17. Kalendarz ligowy nam nie sprzyja, bo trudno przy obecnej formie naszych ulubieńców liczyć na komplet punktów w 2 najbliższych meczach.