Zapłata za (nie)swoje błędy
Co by było gdyby…? Powodów do gdybania jest wiele. Liverpool zanotował najgorszy start w lidze od 1911 roku, ale czy faktycznie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać?
Dwa punkty w pięciu meczach to marny dorobek. Najgorszy start w lidze jest też najtrudniejszym od wielu, wielu lat. Wylosowany terminarz był wyjątkowo niekorzystny. W pierwszych kolejkach gościliśmy na Anfield Road pierwszą trójkę poprzedniego sezonu. Tylko nasi ostatni rywale ponieśli ligową porażkę w tych rozgrywkach, Manchester City i Arsenal wciąż pozostają niepokonani w Premier League. Mecz z West Bromwich też może być określany jako wyjątkowo ciężki. Podopieczni Steve’a Clarke’a świetnie rozpoczęli sezon i zajmują obecnie czwarte miejsce. Dotąd przegrali tylko raz, z Fulham na wyjeździe, a przyczyn tej porażki można doszukiwać się w głupim zachowaniu Petera Odemwingie, który już w pierwszej połowie ujrzał czerwony kartonik. Sunderland, z którym mierzyliśmy się tydzień temu, wciąż pozostaje bez porażki. W sumie w ostatnich szesnastu meczach Czarne Koty przegrały tylko cztery razy.
Nasz dorobek mógłby wyglądać bardziej okazale, gdyby w meczu z Manchesterem City ustrzeglibyśmy się indywidualnych błędów, które można było uniknąć. Liverpool był wówczas lepszym zespołem. Manchester United bez pomocy Marka Halseya zszedłby z murawy jako pokonany. Niewiele zabrakło byśmy mieli sześć punktów w meczu z mistrzem i wicemistrzem Anglii. W końcowym rozrachunku zyskaliśmy tylko jeden punkt.
Sędziowanie w meczu z Czerwonymi Diabłami było skandaliczne i co gorsza, tylko w jedną stronę. Świetnie ustawiony arbiter w sytuacji z trzydziestej dziewiątej minuty podjął fatalną decyzję. Prawdopodobnie skoncentrował się tylko na Shelveyu i źle ocenił całą sytuację, pokazując czerwoną kartkę nie temu zawodnikowi co powinien. Wejście Evansa zostało przez Halseya zignorowane, mimo że było bardziej niebezpieczne i to ono zasługiwało na wyrzucenie z boiska. W drugiej połowie Liverpoolowi należał się karny za faul na Suarezie, Evans podstawiający mu nogę i jego drużyna znów pozostali nietykalni. Rzut karny dla Manchesteru był kolejnym wielbłądem trójki sędziowskiej. Tym razem sędzia główny mógł być trochę spóźniony, bo akcja potoczyła się bardzo szybko, ale po to między innymi ma asystenta, który miał całą sytuację wyłożoną jak na dłoni. Robin van Persie oglądający żółtą kartkę za swój wślizg na Suso to kolejna niekonsekwencja.
Halsey nie tylko pomógł Manchesterowi, on po prostu wygrał dla nich mecz. To dziwne i zastanawiające, że sędzia po tak beznadziejnym spotkaniu, w którym wydrukował wynik meczu, nie ponosi za to żadnych konsekwencji i jak gdyby nigdy nic, dzisiaj sędziuje mecz Capital One Cup Southampton – Sheffield W., a w sobotę będzie rozjemcą w potyczce Fulham z Manchesterem City. O co tutaj chodzi?
Manchester City to kolejna drużyna, która ma prawo czuć się pokrzywdzona. 15 września tylko zremisowali z Stoke 1:1, a powinni wygrać te spotkanie, bo gol dla rywali padł po zagraniu ręką Petera Croucha, do czego sam zainteresowany przyznał się po meczu.
Gdyby więc sędziowie się nie mylili tabela wyglądałaby tak: Manchester City - 11 pkt, Manchester United - 9 pkt, Liverpool - 5 pkt. Niestety, jest tak: Manchester United - 12 pkt, Manchester City – 9 pt, Liverpool – 2 pkt.
Z tego wynika, że podopieczni Sir Alexa Fergusona dostali handicap pięciu punktów nad the Citizens w ostatnich dniach. Chyba każdy pamięta jakie różnice dzieliły oba zespoły w poprzednim sezonie?
A już w kolejnym meczu ligowym zawody the Reds poprowadzi Mike Jones, czyli ten sam, który nie uznał dwóch prawidłowo strzelonych bramek dla Evertonu w meczu z Newcastle osiem dni temu…
Komentarze (7)
Jednak nie jestem wściekły na sędziego. Czemu? Bo w tych kluczowych decyzjach początkowo myślałem tak samo jak on zadecydował. Jednak ja, siedząc wygodnie na kanapie mam kilka powtórek w zwolnionym tempie i na mnie nie naskakuje cały tłum kibiców i piłkarzy. Ja nie działam pod presją. Pytanie tylko czemu cały świat może widzieć błąd kilkanaście sekund po zajściu a mecz musi się toczyć dalej obciążony niesprawiedliwością decyzji sędziowskiej. Czemu do licha Federer może sprawdzić czy piłka zmieściła się w korcie a Reina nie może sprawdzić czy piłka przekroczyła linię bramkową? Czemu nie wprowadza się powtórek video dla sędziów w przypadku decyzji o karnym czy czerwonej kartce? Czemu widz dostaje powtórkę takiej sytuacji zanim gra zostanie wznowiona a niektórzy boją się, że to spowolni grę? Czemu mamy akceptować błędy sędziowskie, jeśli sami sędziowie nie robią wszystkiego, żeby je wyeliminować? Czemu ich błędy są tuszowane i nie karane a piłkarzy dotykają zawieszenia czy straty punktów?
Mnie drażni brak postępu w rozwoju sędziowania. Gra jest szybka, dynamiczna i tylko przyspiesza. Nie da rady wszystkiego dobrze samodzielnie ocenić i za każdym razem podjąć słuszną decyzję. Nie jest rozwiązaniem dołożenie kolejnych sędziów, którzy tylko zwiększają szansę na błędy. Technologia nie zastąpi sportu, ale może mu pomóc. W czasach, kiedy widz dostaje transmisję trójwymiarową, kiedy mecze Realu mają być za pomocą hologramu transmitowane w Dubaju, sędziowie z brzuszkami po czterdziestce hasają sobie z gwizdkiem, kartkami i notesem tak samo jak robili to kilkadziesiąt lat temu. Chociaż mają teraz na bieżąco kontakt między sobą, żeby się pocieszać po błędach.
karny - nie ma żadnych dyskusji, nie dyktuje się karnego, kiedy piłkarz broniący nawet nie dotyka przeciwnika
czerwo Shelveya - już chyba wszystko zostało powiedziane, jak i Jonjo został ukarany, to i tak samo Evans powinien (w tym samym czasie dotknęli piłki, a taki Johny wjechał dwiema nogami). sędzia skupił się na numerze 33, gdyż chwilę wcześniej walczył (czysto) z Giggsem.
Wstyd