Mourinho się pomylił
Kiedy Glen Johnson opuszczał Chelsea w lecie 2007 roku, był typowym przypadkiem niespełnionego potencjału. Jutro powróci na Stamford Bridge, by zmierzyć się ze swoim starym klubem jako najwyższej klasy obrońca Liverpoolu u szczytu swoich możliwości.
Trudno teraz uwierzyć w to, że pierwszy zakup ery Romana Abramowicza, zdobyty z West Hamu za 6 milionów funtów, został przeznaczony na transfer do Portsmouth za 4 miliony po trwającym sezon wypożyczeniu na południowym wybrzeżu.
Kupiony przez Claudio Ranieriego, Johnson był z uporem pomijany przez jego następcę, Jose Mourinho.
Wygrał Premier League i zdobył Puchar Ligi w czasie swojego pobytu w klubie z Londynu, ale pod wodzą Mourinho miał pod górkę, bo Portugalczyk wolał Paulo Ferreirę, a nawet Geremiego.
- To oczywiste, że Mourinho we mnie nie wierzył - mówił Johnson.
- Miło mi, kiedy się zastanawiam, co myśli Mourinho o tym, co się ze mną stało odkąd opuściłem Chelsea.
- Uważał pewnie, że pójdę do Portsmouth, wyblaknę i słuch po mnie zaginie. Tak zresztą myślało wtedy 70% ludzi.
Zamiast tego, doświadczenie wzmocniło Johnsona, a strata Chelsea okazała się zyskiem Liverpoolu.
Kiedy Portsmouth zdecydowało się z nim rozstać w 2009 roku, Johnson mógł wrócić na Stamford Bridge, gdzie chciał go widzieć Carlo Ancelotti, ale wybrał Anfield.
Przemiana z nowej twarzy The Reds w ulubieńca fanów w ciągu tych trzech lat też nie była prosta.
Na początku 17,5 miliona funtów odstępnego było dla niego ciężarem. W ciągu lata, kiedy pieniędzy było rozpaczliwie mało, niejedna osoba zadawała pytania Rafie Benitezowi, czy jest sens wydawać większość z nich na prawego obrońcę.
Faktycznie niektóre sprawy były wtedy pilniejsze, ale ostatecznie kupiony został Glen Johnson, a Alvaro Arbeloę sprzedano do Realu Madryt.
Liverpool właśnie zakończył wtedy swoją najpoważniejszą od lat próbę zdobycia tytułu i Johnson wierzył, że dołączył do klubu na jego lata chwały.
Zamiast tego nastąpiła spektakularna katastrofa, kiedy to walki wewnętrzne pod trudnymi rządami właścicieli Toma Hicksa i George'a Gilletta zamieniły się w otwartą wojnę domową.
Trudny pierwszy sezon w barwach The Reds, w którym ofensywne zalety Johnsona przyćmiło kilka wpadek w obronie, zakończył się odejściem Beniteza.
Kampania 2010/11 nie zaczęła się dla Anglika lepiej. Liverpool odwiedził ten zły koniec tabeli Premier League, a on walczył o formę.
Najgorszą opinię wystawił mu wtedy jego własny menedżer Roy Hodgson, który stwierdził, że jego występy nie zbliżają się do poziomu oczekiwanego od reprezentanta Anglii.
Hodgson więził mentalność ofensywną Johnsona. Nie wolno mu było przekraczać połowy boiska. Został praktycznie pozbawiony wiary w siebie, zamknięty w sztywnej koncepcji taktycznej.
Zwolnienie Hodgsona i zatrudnienie Kenny'ego Dalglisha dało mu nowe życie.
Johnson otrzymał licencję na zaskakiwanie i był kluczowym elementem podróży Liverpoolu w górę tabeli.
Podpisał nowy kontrakt, a w zeszłym sezonie jego postęp się nie zatrzymywał. O, jak bardzo The Reds chcieliby powtórzyć jego niesamowity zwycięski gol w końcówce meczu na Stamford Bridge z zeszłego listopada, kiedy to przebił się prawą flanką, minął Ashleya Cole'a i pokonał strzałem Petra Cecha.
Odkąd tego lata Brendan Rodgers przejął stery w drużynie, gra Johnsona wzniosła się o poziom wyżej.
Idealnie wpisał się w styl Irlandczyka z Północy, zakładający nacisk bocznych obrońców do przodu i grę wręcz w roli skrzydłowych.
Jego wszechstronność także robi wielkie wrażenie, biorąc pod uwagę, że angielski prawy obrońca większość sezonu spędził po przeciwnej stronie boiska.
Johnson stanowi z lewej strony kreatywną siłę, a jego współpraca z nastoletnim Raheemem Sterlingiem jest przydatną bronią. Dojrzał też w grze obronnej, jego ustawianie się i czytanie gry zaliczyły poważny postęp.
Odkąd w zeszłym miesiącu złapał drobną kontuzję ścięgna udowego w meczy z Anży Machaczkałą na Anfield, jego nieobecność była gorzko odczuwalna.
Teraz znowu w pełni sił, jego powrót do drużyny na Stamford Bridge, jest dla The Reds dużym wzmocnieniem nadziei utrzymania ich pięciomeczowej passy bez porażki w lidze.
Nikt nie wspomina ile Johnson właściwie może teraz kosztować, bo jego wartość dla Liverpoolu jest zbyt duża.
W wieku 28 lat, wciąż ma najlepsze chwile przed sobą. Miejmy nadzieję, że znowu pokaże Chelsea, co stracili.
James Pearce
Komentarze (1)