ARTYKUŁ
W swoim ostatnim artykule dla Liverpoolfc.com, Paul Tomkins poddał analizie nasze zwycięstwo nad Southampton, przyglądając się wpływowi, jaki ma na drużynę powracający do zdrowia Lucas Leiva.
Prawdopodobnie pierwszy raz w tym sezonie możecie spojrzeć na ostatnie pięć ligowych wyników i powiedzieć, że the Reds zdobyło mniej więcej taką ilość punktów, na jaką mogliście realnie mieć nadzieję.
Remisy z Chelsea oraz Swansea (ze względu na ich formę) były bardziej niż zasłużone; natomiast trzy punkty w starciu z Wigan oraz Southampton u siebie powinny być na porządku dziennym.
Punkt w meczu ze Spurs, na który the Reds prawdopodobnie zasłużyli, powinien sprawić, że byłby to trzeci kolejny remis z najlepszą siódemką tabeli. Jeśli zdobywasz przynajmniej punkt w meczach wyjazdowych oraz wygrywasz większość meczy u siebie, można już mówić o formie godnej czołowej czwórce. Niestety Liverpool zapłacił za swoją opieszałość na początku starcia na White Hart Lane. Możecie krytykować pierwsze dwadzieścia minut, ale warto też docenić reakcje.
Powoli, lecz pewnie, Liverpool Rodgersa się kształtuje. Jeszcze długa droga, do tego nie widzieliśmy zbyt wielu „90-minutowych przedstawień”, ale the Reds coraz trudniej pokonać, zachowują więcej czystych kont i zaczynają wygrywać. Kosztujące nas wiele błędy, które wcześniej były na porządku dziennym, są teraz rzadkością.
Trudząc się w każdym meczu u siebie – po części ze względu na kaliber rywali, oraz na wyżej wymienione gafy – the Reds wygrali trzy z czterech ostatnich domowych meczy w Premier League, zachowując czyste konto w każdym ze zwycięskich starć. Druga połowa przeciw Wigan oraz pierwsza przeciw Southampton przedstawiają Liverpool w najlepszej postaci.
Rzecz w tym, że jedyne zwycięstwa odnosimy przeciwko kandydatom do spadku, natomiast występy przeciwko Manchesterowi City, Manchesterowi United, Chelsea czy Spurs zasługiwały na więcej niż jedynie dwa punkty (sprawiedliwsze byłoby pięć bądź sześć). Jedynie mecz z Arsenalem był rozczarowujący.
Osiągnięcie równowagi bez wątpienia było w zamyśle managera. Próbuje wielu permutacji środka pola, z różnym rezultatem. Wymuszone zmiany w obronie również nie pomogły, jedynie w meczu przeciwko Southampton, gdy powrócił Lucas Leiva oraz Glen Johnson zagrał na swojej nominalnej pozycji, można było odnieść wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu.
To nie jest krytyka graczy, którzy są ustawieni na innych pozycjach niż swoje, chociaż może z tego wynikać. Podobnie wyrażenie „okrągły kołek w kwadratowej dziurze” jest nadużywane. W czasach, gdy masz do dyspozycji specjalistów, którzy przeważają w danym punkcie, wielu piłkarzy posiada „szerokie” umiejętności. Johnson, na przykład, był bez wątpienia dobry na lewej stronie, i jako najlepszy przykład tego, że przesunięci na inną pozycję mogą przynieść korzyść, Jose Enrique odzyskał swoją najlepszą formę będąc przesuniętym na lewe skrzydło. Wracając do obrony, wreszcie wygląda jak lewy obrońca, zatrudniony przez Liverpool półtora roku temu.
Tyle, że skład wystawiony w sobotę wyglądał o niebo lepiej. Gdy masz zbyt wielu graczy występujących nie na swoich „naturalnych” pozycjach, jest prawdopodobieństwo, że będzie brakować tego instynktownego poruszania się, gdyż gracze muszą chwilę się zastanowić nad następnym ruchem. I oczywiście, pewien szczególny gracz pomógł kilku innym.
Lucas doskonale wie, gdzie powinien się znajdować, i pomimo braku kondycji meczowej, zrobił wielką różnicę w defensywie, robiąc Liverpool mniej podatnym na kontrataki. Zanotował dwa razy więcej pojedynków (osiem) niż drugi z graczy Liverpoolu (trzy), wygrywając siedem z nich.
Wraz z powrotem Brazylijczyka, mniej nowicjuszy musiało stawić czoła Southampton. Myślę, że będzie sprawiedliwe, jeśli powiem, że każdy z młodziaków wykonał dobrą robotę, niektórzy wręcz wspaniałą. Doświadczenie na pewno przysłuży się zarówno im jak i Liverpoolowi. Lecz nie jest to idealny pomysł na osiągnięcie rezultatów.
Manchester United mógł zdobyć tytuł w 1996 z dziećmi (jeśli nie wiecie o czym mowa, wygooglujcie Alana Hansena i „you don’t win anything with… „), lecz mimo to, mieli pięciu czy sześciu bardzo doświadczonych graczy, którzy wystąpili w więcej niż dwudziestu meczach ligowych: Peter Schmeichel (33 lata), Denis Irwin (31 lat), Brian McLair (33 lata), Gary Pallister (30 lat) i Eric Cantona (30 lat), z Andy Colem, Lee Sharpem oraz Royem Keanem, młodzieży mającej ledwo 25 lat. Nawet tak osławione „dzieciaki” nie były młode: Ryan Giggs miał 22 lata, Nicky Butt 21, Gary Neville 21, Paul Scholes 22, David Backham 21. Jedynie Phil Neville był nastolatkiem (18 lat). Dla porównania, Raheem Sterling ma 17 lat, Suso (dopiero co skończył 19) i Andre Wisdom, 19 lat.
Wiele zostało zrobione przez tą młodzież w środku lat 90-tych, ale Scholes oraz Giggs byli w tym samym wieku co Joe Allen i Jordan Henderson teraz, i nie byli uważani za młodziaków, do tego wiele ludzi oczekiwało od nich występu na miarę doświadczonych profesjonalistów.
Gdy United miało w składzie pięciu regularnie występujących trzydziestolatków szesnaście lat temu, którzy pomogli zachować balans pomiędzy młodością a dużym doświadczeniem, Liverpool ma w tym sezonie dwóch: Stevena Gerrarda i Pepe Reine. Glen Johnson, Daniel Agger, Martin Skrtel oraz Luis Suarez są dojrzałymi graczami, ale powrót Lucasa – starszego i bardziej doświadczonego od swoich kolegów – pomógł zachować spokój na środku murawy oraz jedność drużyny. Nie tylko zbalansował ustawienie, ale dodał trochę „młodego starego doświadczenia” do składu.
Mimo to, nadal przeciwko Southampton wystąpiła relatywnie młoda drużyna – ze średnią 25.4, nadal poniżej średniej Premier League, lecz o rok więcej od średniej, którą the Reds osiągali w tym sezonie. Żeby to miało ręce i nogi, możecie spodziewać się, że ta drużyna ze średnią wieku 24 za dwanaście miesięcy będzie o wiele lepsza. Więc w pewnym sensie, mecz przeciwko Southampton był pewnego rodzaju zapowiedzią tego, co może być jesienią 2013 roku.
Chociaż patrzymy na drużynę jako grupę indywidualistów, to zbiorowa inteligencja na pewno osiągnie pewien poziom, patrząc na średnią wieku. Młodziaki popełniają błędy, a niedoświadczenie może stanowić problem w drużynowym łańcuchu.
Kolejną rzeczą, która ma wpływ na psychikę drużyny to ile czasu spędziła ona ze sobą. Wiele się mówi o młodzieży z Barcelony, a w ostatnim tygodniu można było zobaczyć całą jedenastkę wychowaną przez La Masię, co było niesamowite (nawet jeśli Gerard Pique czy Cesc Fabregas spędzili pewien czas poza Katalonią). Ci gracze grają ze sobą od dziesięciu do dwudziestu lat, i nadal są (w większości) młodymi zawodnikami. Nie można zmusić kogoś, by się nagle zrozumiał. Oni nie tylko uczyli się najlepszych umiejętności (oraz, co równie ważne, unikać złych zachowań) jako młodzi chłopcy, ale również przechodzili razem przez to samo, dojrzewali razem przez pewien okres czasu, co jest niewykonalne do osiągnięcia, kupując graczy.
Zawsze będziecie mieć jednego czy dwóch świeżo zaprezentowanych graczy, którzy naturalnie będą dostrojeni do sposobu myślenia innych (niespodzianką są Luis Suarez oraz Jose Enrique, biorąc pod uwagę ich pozycje), lecz w zamyśle Barcelony to ma być cała drużyna. To bonus mocnego systemu szkolenia młodzieży, a przez trzy lata Liverpool tworzył i ulepszał swoją własną wersję La Masii. Czerpiemy z tego pewne korzyści, ale to zajmie kolejną dekadę by choć zbliżyć się do aktualnego miejsca, w którym Katalończycy się teraz znajdują (biorąc pod uwagę fakt, ile im zajęło by osiągnąć ten poziom).
Byłem cierpliwy (czasem niecierpliwy) oczekując wielkiego momentu w tym sezonie: dramatyczne zwroty, niesamowite wyniki pomimo przewagi, czy absolutne powalenie niespodziewającego się nic przeciwnika. I ten moment wciąż nie nadszedł. Ale może nie jest to konieczne. Jeśli sprawy nadal będą się toczyć odpowiednim torem, powoli ale pewnie, to da taki sam rezultat.
Kończąc chińskim przysłowiem. „nie bój się powolnego dojrzewania, bój się stałości.”
Paul Tomkins
Komentarze (0)